Droga do ojcowizny dziesiątkami lat mierzona
Rolnik pozbawiony swej „placówki”
Początek trudnej drogi przez mękę Michał Taraszkiewicz, mieszkaniec wsi Pikieliszki, w rejonie wileńskim, rozpoczął w 1991 roku, kiedy jak i setki tysięcy wywłaszczonych z ojcowizny obywateli wolnego już kraju z wiarą, że zagrabiona przez sowietów ziemia będzie zwrócona na własność, złożył odpowiednie wnioski.
W dwóch kolejnych podaniach – pierwsze złożył 30 października – wyraźnie sprecyzował, że ubiega się o zwrot ziemi w naturze po ojcu Józefie Taraszkiewiczu i dziadku, ojcu ojca także Józefie. O ogólnej powierzchni 12 ha we wsi Gawryliszki koło Podbrzezia.
Z perspektywy prawie dwóch dziesiątków lat z bólem dochodzi do wniosku, że bolszewickie prawo do przywłaszczania tego, co się prawnie nie należy, również dzisiaj sprawnie funkcjonuje.
Syn Józefa, wnuk Józefa
– Dziadek urodził się jako Józef i zmarł z tym imieniem we wsi Gawryliszki. A ojciec urodził się jako Józef, a po wojnie, gdy zmieniła się władza, zrobiono z niego Josifa. Zmarł więc już jako Josif. I co z tego wynikło dzisiaj? A to, że urzędnicy zrobili tak, że ojciec i dziadek to jedna i ta sama osoba. Dziadek miał na własność 4 hektary, a ojciec miał 8 hektarów (fakt ten potwierdza zaświadczenie z Archiwum Powiatu Wileńskiego, wydane 16.01.2007 r.). Lecz przebiegli specjaliści od reformy rolnej, zamiast zwrócić mi 12 ha, cztery hektary dziadka włożyli na ten większy kawałek ziemi, należący niegdyś do mego ojca i ze wszech miar starają się już przez tyle lat mi wpoić, że nie mam racji! – wyjaśnia Michał Taraszkiewicz.
Pan Michał pamięta, gdzie stała zagroda dziadka w samej wsi Gawryliszki. Rosły tam duże drzewa. Leżały ogromne głazy. Po ożenku ojciec Michała Taraszkiewicza zaczął gospodarować na własnej ziemi. Jego małżonka, mama pana Michała, Maria Taraszkiewicz z domu Symonowicz pochodząca z graniczącej z Gawryliszkami wsi Mitkuszki, wniosła do rodziny posag – 2 ha ziemi. Ziemia – 1 ha sprezentowany Marii przez ojca Władysława i 1ha podarowany jej przez ojca chrzestnego Juliana Ignatowicza – leżała na terenie Mitkuszek. Taka jest krótka prahistoria tych ciężkich bruzd, które wbrew sprawiedliwości orzą obce ręce.
Ziemia, niegdyś należąca do przodków Michała Taraszkiewicza, równiutko zaorana z jesieni, czeka na wiosenne zasiewy. Niestety, gospodarzy na niej nie Michał Taraszkiewicz, który przed laty, w nadziei, że ojcowizna zostanie mu zwrócona, postarał się o wyrobienie dokumentów rolnika, uprawniających do prowadzenia gospodarstwa.
Z daleka, od drogi prowadzącej z Podbrzezia do Mejszagoły wśród zaoranych pól widać wysepkę wiekowych drzew. Do dzisiaj, otoczone drzewami, stoją tu zgliszcza po rodzinnym domu pana Michała. Ten dom, stodołę, oborę własnymi siłami wybudował jego ojciec. Tutaj mieszkała cała liczna rodzina, zanim każdy z dzieci nie poszedł własną drogą, a rodzice na wieczne czasy nie opuścili ojczystych stron.
Ojciec pana Michała zmarł 14 grudnia 1953 roku, mama 8 marca 1988 roku. Rok po śmierci matki zabudowania i dom Michał Taraszkiewicz sprzedał pewnej staruszce. Niestety, starsza pani wkrótce zmarła, a jej córka wyjechała za granicę i w zagrodzie w Gawryliszkach nigdy się już więcej nie pojawiała. W 2006 roku podczas nieostrożnego wypalania traw, nieustalony podpalacz spalił wszystkie znajdujące się tutaj budynki.
„Dobra wola” urzędnika na pstrym koniu jeździ
Nasz czytelnik, Michał Taraszkiewicz, jest najwymowniejszym przykładem, że łaska urzędnika na pstrym koniu jeździ… W przypadku jego samotnej walki o ojcowiznę, trwającej całe 19 lat, brak jakże pożądanej „dobrej woli” urzędników, przybrał wręcz groteskowe wymiary.
Dopóki podanie o przywrócenie prawa własności do spuścizny przodków Michała Taraszkiewicza leżakowało w szufladach urzędników „žemetvarki”, część ziemi jego ojca i dziadka na podstawie dwóch decyzji Ministerstwa Rolnictwa RL z dnia 19 i 31 stycznia 1994 r. została nieodpłatnie przekazana Raisie i Viktorasowi Maryngolcom z Taurogów.
Ministerstwo Rolnictwa, co potwierdzają dokumenty, wydobyte przez pana Michała przy pomocy Prokuratury Dzielnicowej Rejonu Wileńskiego, postanawia Maryngolcom „ekwiwalentem zwrócić 2 ha 23 a ziemi w naturze i za 2 ha 40 a wypłacić kompensację”.
Studiowanie dokumentów o przekazaniu ziemi, do której pretenduje, były w ocenie pana Michała lekturą zaiste pasjonującą. A wynika z niej jedno – rzekomi rolnicy, którzy zadeklarowali chęć uprawiania tej ziemi nie posiadając potrzebnych do tego maszyn, (odpowiednie papiery potwierdzają, że dopiero planowali na nowej własności wybudować dom, chlew, nabyć mikrociągnik i hodować rośliny zbożowe) oszukali państwo. Za rok tę ziemię sprzedali.
– W całej tej sprawie szczególną rolę pełnił mierniczy, Juozas Adomavičius. Dysponuję aktem podpisanym przez Adomavičiusa, potwierdzającym, że to właśnie on pokazał miejsce koło siedziby mego ojca. Wskazał, że ta ziemia jest wolna. A przecież dobrze wiedział, że tu kiedyś znajdował się mój rodzicielski dom, a do ziemi wokół domu pretenduję ja – podkreśla Taraszkiewicz.
Krzywda Michała Taraszkiewicza bynajmniej nie ogranicza się wyłącznie do krzywdy materialnej. Zdaniem pana Michała, mierniczy Adomavičius, autor projektu regulacji rolnych podbrzeskiej miejscowości kadastralnej, przedstawiciel spółki indywidualnej „Šantra”, w ciągu długich lat znęcał się nad nim moralnie.
– Nigdy nie opuścił okazji, żeby mnie poniżyć. Rozmawiał ze mną po rosyjsku, chociaż delikatnie napomknąłem mu, że doskonale znam język litewski. Igrał ze mną jak kot z myszą. Chował się przede mną, nie pojawiał się w ustalonym terminie do mierzenia ziemi, robił świadome błędy w przekładach dokumentów. Wypaczał nazwiska świadków. Wiem, jakiemu celowi służyły te błędy i wykręty – ubolewa Taraszkiewicz.
Działalność ze znamionami przestępstwa
Po raz pierwszy mierniczy spotkał się z nim w okolicach dawnej siedziby Taraszkiewiczów w Gawryliszkach dopiero 10 stycznia 2008 roku, podczas pierwszej kartografii. Druga miała miejsce 24 kwietnia 2008 r.
Podczas pierwszej kartografii Adomavičius, mierniczy podbrzeskiej miejscowości kadastralnej, zlekceważył możliwość powołania na świadka Franciszki Klukowskiej (1924 r. ur.) ostatniej z najstarszych mieszkańców Gawryliszek, która aż do śmierci w marcu 2008 roku zachowała doskonałą pamięć i mogła poświadczyć, gdzie naprawdę przebiegała granica Taraszkiewiczowej ziemi. Jednak śp. Franciszka nie chodziła o własnych siłach. Ale Adomavičiusowi pasowali tylko ci świadkowie, którzy mogli się normalnie poruszać. Nie wziął pod uwagę także notarialnie potwierdzonego zaświadczenia Henryka Symanowicza, ur. w 1925 r. w Mitkuszkach, nadesłanego z Polski. W zaświadczeniu podpisanym przez jeszcze dwóch świadków stwierdza się, że „przed wojną, na wiosnę 1940 roku Józef Taraszkiewicz miał 8,0-8,5 ha ziemi koło zagrody”. Wedle obowiązującego prawa respektowane są dokumenty, potwierdzające własność do 22 lipca 1940 roku.
Zdaniem pana Michała, Juozas Adomavičius podczas procedury kartografowania ziemi w Gawryliszkach korzystał ze sfałszowanego planu, a zeznań świadków, że spalony obecnie dom wybudował jego ojciec, i dom ten stał na jego własnej ziemi (dawniej ziemia była faktycznie mieniem nieruchomym, której przenieść nie było można) do protokołu nie wciągnął.
Wymigiwał się tym, że do planu podziału wsi Gawryliszki na chutory z 1938 roku nie jest załączona lista właścicieli ziemi. Dlatego też, jak wyjaśniał, plan jest niewłaściwy. Faktycznie zaś do dokumentów była załączona lista właścicieli ziemi w Gawryliszkach z 1923 roku, wskazująca, że ziemia była podzielona na sznury. Według tego dokumentu dziadek Michała Taraszkiewicza miał na własność 4 ha 63 a.
– To przestępstwo, inaczej jego czynów nie nazwiesz! Wygląda na to, że przybysz z Oran lepiej wie, co i jak było, niż ten, który się tutaj urodził i w tym domu mieszkał przeszło 30 lat. Według obowiązujących ustaw mierniczy powinien był sporządzić plan tych połaci w latach 1997-1998. Gdy plan jest gotowy, zwołuje się ludzi, którzy pamiętają, gdzie czyja ziemia leżała, i oni potwierdzają te zeznania lub nie. Potem plan się koryguje, jeśli istnieje taka potrzeba – według Taraszkiewicza, Adomavičius musiał taki plan sporządzić już 10 lat temu, gdy jeszcze byli żywi świadkowie. Nie zrobił tego.
– Widać nie to mu było w głowie – macha z rozgoryczeniem ręką pan Michał i dodaje: „za takie sprawy musiałby dawno zająć miejsce, na jakie zasługuje najbardziej”.
Ale Adomavičius nie siedzi tam, gdzie najchętniej widziałby go nie tylko Michał Taraszkiewicz, ale i inni mieszkańcy gminy, których śliski jak wąż mierniczy puścił w maliny. Dawno upłynął termin przedawnienia, że za naruszenia, których się dopuścił, mógłby być oddany pod sąd. Mierniczy ma się doskonale, o czym można było sądzić chociażby z tego szyderczego uśmiechu, który cały czas nie schodził mu z twarzy podczas próby sporządzenia powtórnej kartografii 5 października 2009 roku.
Ziemi już, co prawda nie odmierza, ale jak twierdzi mieszkanka Podbrzezia (nazwisko do wiadomości redakcji), bezrobotnym nie jest.
– Adomavičius mieszka w Anowilu i po cichu w domu robi geodezję, bo wcześniej ludziom przyobiecał. Wśród miejscowych mieszkańców nie cieszy się dobrą sławą. Zagnieździł się tutaj w czasach sowieckich. Nic nie miał. A dzisiaj ma lasy, ziemie, które wiadomo, że do niego nigdy przedtem należeć nie mogły. Na razie nie słychać, by po nim prokuratura płakała. To bardzo nieuczciwy człowiek. Wielu ludziom naszkodził. Wielu z jego przyczyny sądzi się do dzisiaj – podsumowała „działalność” mierniczego na rzecz reformy rolnej podbrzezianka.
Wobec dosyć upartego petenta, oprócz sławetnego mierniczego, dobrą wolą nie wyróżnili się również inni urzędnicy, którzy zacierając jego „błędy”, jeszcze bardziej pogłębiali problem.
Powróćmy jednak do chronologii wydarzeń.
Mierniczy nie lubi „bajek”
Po niestrudzonych staraniach Michała Taraszkiewicza, naczelnik powiatu wileńskiego Jonas Vasiliauskas pismem z 19 września 2009 r. zadowalając słowną prośbę petenta zarządza stworzenie komisji, której celem jest wykonanie powtórnej kartografii ziemi (trzeciej już kolejno) byłego właściciela Józefa Taraszkiewicza w Gawryliszkach. Komisja w składzie: Laura Banevičiute, kierowniczka wydziału regulacji rolnych rejonu wileńskiego, Vida Juciute, st. specjalistka wydziału, Danguole Kavaliauskiene, st. specjalistka wydziału reformy rolnej i konsolidacji w departamencie regulacji rolnych Administracji Naczelnika Powiatu Wileńskiego (dalej ANPW), st. specjalistka z departamentu prawnego ANPW Kristina Bernadišiute 5 października stawiają się na miejscu. Do wykonania kartografii zaproszono również przedstawicielkę Narodowej Służby Ziemskiej (dalej NSZ) przy Ministerstwie Rolnictwa, st. specjalistkę wydziału kontroli reformy rolnej, Olgę Kuzborskają.
Przybyli także trzej świadkowie, których zadaniem było wskazanie konkretnych granic własności posiadanej przez Józefa Taraszkiewicza (ojca).
Zanim komisja przystąpiła do zadawania pytań świadkom „gospodarz” miejscowości kadastrowej, także zaproszony do udziału w procesie kartografowania, wsuwając głowę do samochodu, którym przybył jeden ze świadków, Michał Sosnowski, przestrzegał starszego pana przed składaniem zeznań.
„Bajek nie raskazywajtie. Ja wsio znaju. Ja ziemliemier. Ja po etim ziemlam 20 let chożu” – groził starszemu panu Juozas Adomavičius.
Niestety, ani zeznanie Jana Mickiewicza (1926 r. ur.) ze wsi Skrudziany w starostwie mejszagolskim, ani świadectwo Mieczysława Łapina (1925 r. ur.), zamieszkałego w Giedrojciszkach koło Mejszagoły, ani też wspomnienia Michała Sosnowskiego (1926 r. ur.) ze Sprejni znajdujących się w gminie podbrzeskiej, w przekonaniu komisji, nie były dostateczne, by uznać je za miarodajne. Przewodnicząca komisji Laura Banevičiute z uwagi na powyższe okoliczności punktem pierwszym zaleca Michałowi Taraszkiewiczowi odnośnie dodatkowej ziemi zwrócić się do sądu w celu ustalenia faktu prawnego. Zaś w punkcie drugim informuje, że z powodu braku możliwości skartografowania ziemi na podstawie zeznań świadków, nie ma podstaw, by udokładnić wydaną przez powiat 21 maja 2001 roku decyzję (nr 4515), zaliczając tę ziemię do podlegającej wykupowi przez państwo.
Jak wynika z pisma urzędniczki, na mocy wspomnianej powyżej decyzji Michałowi Taraszkiewiczowi powinno było być przywrócone prawo własności do 1,54 ha ziemi we wsi Gawryliszki (4,63 ha ziemi musiało być podzielone pomiędzy trzema spadkobiercami własności Józefa Taraszkiewicza). Tymczasem pan Michał, który obecnie na własność nie ma nawet najmniejszego skrawka ziemi, insynuacje na temat przydzielonej mu działki nazywa wytworem wybujałej fantazji urzędników „žemetvarki”. Jego zdaniem, rzekomo zaprojektowana mu działka nr 151 nie istnieje, ponieważ działka ta z nowym numerem 39 została zaprojektowana i faktycznie należy do jego brata, Andrzeja.
Na potrzebę udokładnienia dokumentów wydanych przez wydział regulacji rolnych o wpis „podlega wykupowi przez państwo” wskazywała m. in. NSZ (pisma z dn. 15.12. 2008 r., 19.03. 2009 r.). Powołując się na fakt, że część spuścizny Józefa Taraszkiewicza, o którą ubiega się prawowity spadkobierca już została przekazana na własność Maryngolcom, ministerialna służba ziemska przypomina specjalistom powiatowego wydziału regulacji rolnych, że zgodnie z art.12.Ustawy RL o przywróceniu prawa własności do zachowanych nieruchomości, ziemi tej powinien być przydzielony status wykupywanej przez państwo. W trakcie dalszych poszukiwań podobnej treści odpowiedzi Michał Taraszkiewicz doczekał także z urzędu Kontrolera Sejmowego(15.12. 2009 r.).
– Jeśli ziemia będzie zakwalifikowana jako wykupywana przez państwo zmieni się kolejność pretendentów i to da mi szansę na otrzymanie ojcowizny. Jednak dotychczas „žemetvarka” rejonu wileńskiego i palcem nie ruszyła w tym kierunku, choć i dostała wyraźne polecenia – mówi Michał Taraszkiewicz.
Wyszło szydło z worka
Gdy cierpliwość mieszkańca Pikieliszek przebrała miarę, zaczął szukać pomocy w organach wymiaru sprawiedliwości. Na podstawie wniosku Michała Taraszkiewicza, skierowanego do prokuratury rejonowej (3 marca 2008 r.) o ewentualnych nadużyciach w działaniach funkcjonariuszy regulacji rolnych rejonu wileńskiego, na mocy I cz. art. 228 Kodeksu Karnego RL zostało wszczęte dochodzenie. Odwołanie się do wymiaru sprawiedliwości umożliwiło panu Michałowi wgląd do kopii dokumentów, które wcześniej skrzętnie były przed nim ukrywane.
Z tych dokumentów dowiedział się, że pomiędzy wsiami Gawryliszki i Mitkuszki naprawdę nie zgadza się granica południowo-zachodnia, nie zaś jak podawał Mindaugas Kirsnys, urzędnik z departamentu regulacji rolnych ANPW, granica południowo-wschodnia.
– Nerijus Sudonis, zastępca kierowniczki wydziału regulacji rolnych rejonu wileńskiego, wręczył mi sfałszowaną kopię planu wsi Mitkuszki. W tej wsi rodzina byłego urzędnika resortu rolnego Klemensasa Damarody w tajemniczy sposób powiększyła swe włości z 16,35 ha do 19 ha, w bezpardonowy sposób wcinając się w moją ojcowiznę – w przekonaniu pana Michała wszystkie manewry były ukierunkowane na to, by zakamuflować wcześniejsze machlojki różnej maści urzędników.
Wgląd we właściwe dokumenty były jedyną korzyścią, jaką Michał Taraszkiewicz zyskał dzięki odwołaniu się do prokuratury. Z powodu przedawnienia terminu roszczeń sprawie nie nadano dalszego biegu.
Jednakże pewne osiągnięcia niezłomny bojownik o własność na swoim koncie ma. Sejmowa Kontrola ustaliła i swoim pismem z dn. 15.12. 2009 r. zwraca uwagę naczelnika powiatu wileńskiego na ustalony fakt biurokratyzmu podczas rozpatrywania kwestii związanych z przywracaniem prawa własności. Kontroler sejmowa Virginija Pilipavičiene rekomenduje podjąć wszelkie kroki w celu usunięcia ustalonych naruszeń.
Dzisiaj na spornych połaciach gospodarzy rolnik Zbigniew Jankun. Natomiast Michał Taraszkiewicz dalej obija progi urzędów, starając się udowodnić, że jest wnukiem Józefa i synem Józefa. Na jego drodze były nie tylko wspomniane urzędy. Zaliczył już urząd Kontrolera Sejmowego RL, sejmowy Komitet Praw Człowieka… Jakie następne drzwi otworzy? Zapowiada, że jeśli zaistnieje taka potrzeba, to pójdzie do Strasburga. O nic więcej nie prosi, tylko o to, co czarnym na białym gwarantuje litewskie prawo. Kiedy wydawało się, że już jest bliski celu, w powiecie zmieniła się władza i znowu jego sprawa ruszyła wstecznym biegiem.
Gdyby otrzymał upragnioną ojcowiznę, własną ziemią pokryłby działkę, na której stoi jego dom w Pikieliszkach. Teraz będąc pełnoprawnym rolnikiem, jest zmuszony do dzierżawienia 2 ha 25 a ziemi. Brak własnych nadziałów uniemożliwia mu dostęp do jakichkolwiek dopłat i projektów realizowanych w ramach programów unijnych.
Michał Taraszkiewicz przyznał się, że kiedyś marzył o tym, by jego syn, Władysław oprócz zdobytego zawodu, ukończył także kursy uprawniające do prowadzenia gospodarstwa rolnego. Tak się też stało. Teraz ojciec ubolewa, że z powodu błędów i bezgranicznej chciwości urzędników ani on, ani jego syn nie mogą urzeczywistnić swoich marzeń – gospodarować na ziemi przodków.
A to gorzkie doświadczenie i ciągła potyczka o własność z każdym dniem coraz to bardziej zabija wiarę w to, że żyje w państwie prawa, w którym, według ostatnio często powtarzanego sloganu, z bezprawia nie może zrodzić się prawo. Rzeczywistość pokazuje co innego…
Irena Mikulewicz
Na zdjęciach: co raz to pęcznieje stos papierów – „decyzji na decyzje” u Michała Taraszkiewicza; podstawowy dowód, że tutaj stał rodzinny dom Taraszkiewiczów, nie został przez urzędników uwzględniony.
Fot. autorka