Zawsze wierni Piątce (19)
Uzupełnienia do publikacji
Publikacje pt. „Zawsze wierni Piątce” pobudziły u wielu jej absolwetów wspomnienia, które nadal są żywe, mimo upływu tylu lat. Niektórzy czytelnicy również związani z „Piątką” albo po prostu rodowici wilnianie, znający bohaterów tych wspomnień, uzupełniają je, za co jestem im niezmiernie wdzięczna.
Dziennikarka wileńska, a propos również uczennica „Piątki” i rodowita wilnianka Halina Jotkiałło napisała do „Tygodnika”: „Nawiązując do publikacji Krystyny Adamowicz, opowiadających o absolwentach „Piątki”, natrafiłam na nazwisko Haliny Choroszewskiej. Chcę wspomnieć o jeszcze jednym fakcie z jej życia – być może będzie to tylko okruch w życiorysie tej wilnianki, jakże jednak charakterystyczny dla wielu rodowitych wilnian jej pokolenia – dobro czynić. Najważniejsze – absolutnie bezinteresownie. Takich ludzi, wyznających podobny system wartości poznałam wielu. Prawdopodobnie z racji przynależności do działającego od ponad 20 lat w Wilnie Społecznego Komitetu Opieki nad Starą Rossą.
Jeżeli chodzi o Halinę Choroszewską, więc kiedy stała się emerytką, wiele czasu spędzała na dwóch ważnych nekropoliach wileńskich – Bernardyńskiej na Zarzeczu i śś. Piotra i Pawła na Antokolu. Często można było ją spotkać porządkującą groby – bezimienne, opuszczone i szczególnie te, na których widniało nazwisko Choroszewskich. I wcale to nie musieli być krewni pani Haliny. Po prostu ludzie o tym samym nazwisku. Ostatecznie udało się Jej nawiązać kontakt z rozproszonymi po świecie bliskimi tych, którymi grobami się opiekowała.
Skoro przy temacie opieki nad grobami na wileńskich cmentarzach, chcę przypomnieć jeszcze imiona bezinteresownych wilnianek – opiekunek pamięci. To panie Maria Kuryłło (Cmentarz Bernardyński), pani Helena – niestety, nazwiska nie pamiętam. Mieszkała w drewnianym domku na terenie Rossy, w którym obecnie mieści się biuro cmentarne. W ciągu wielu lat porządkowała groby Jadwiga Batałowa – też jeszcze jedna bezinteresowna opiekunka Rossy”.
A jak postąpiłaby Maria Czekotowska?
Inne uzupełnienie na temat absolwentów „Piątki” przekazała mi Janina Dubrawska (Sakson), która ukończyła szkołę w roku 1954 i do dziś jest wdzięczna swojej wychowawczyni i nauczycielce języka francuskiego oraz polskiego Marii Czekotowskiej za jej pracę z dziećmi. Uważa, że o tej legendzie nauczycieli wileńskich, jaką bezsprzecznie była pani Czekotowska, dotąd było mało osobistych wspomnień. Gdy Janina Dubrawska po ukończeniu szkoły i studiów sama jako nauczycielka wykładała w szkole, często w różnych sytuacjach myślała, a jakby postąpiła w tym przypadku pani Czekotowska. Jak się przyznaje się, długie lata to porównanie ją nie opuszczało.
Pani Czekotowska nawet swoją postawą i szlachetnym wyglądem potrafiła zjednać sobie uczniów, jak chyba nikt inny. Zawsze wymagająca, ale pełna wyrozumienia, szacunku dla uczniów. „Czytałyśmy po francusku pisma, śpiewałyśmy piosenki, opowiadałyśmy, przedstawiałyśmy skecze i wszystko po francusku – wspomina Janka. Wymagała szacunku wobec siebie i innych. Nie pozwalała na lekceważenie lekcji. Kiedy zdawałam na uniwersytecie egzaminy wstępne, egzaminator, gdy się dowiedział, że byłam uczennicą pani Czekotowskiej, przerwał moją odpowiedź i od razu postawił 5. Wiedza, którą wyniosłam ze szkoły pozwoliła mnie w czasie studiów po latach zdawać francuski eksternem, bo grupy francuskiej nie było.
Pani Czekotowska uczyła nas też polskiego. To ona nauczyła analizy utworów literackich, kochania poezji, a i jako wychowawczyni była niezastąpiona. Uważała, że bez kulturalnych nawyków, bez dobrego zachowania się będziemy mniej wartościowi jako ludzie. Gdy już nie była naszą wychowawczynią, jednak nadal wystawiała z nami inscenizacje na podstawie utworów Słowackiego, Kraszewskiego, Syrokomli. Pomagała jej, dobierając muzykę pani Tyszkówna, nazywana przez uczniów „skrzypeczka”, która również potrafiła nas zachęcić do muzyki, nauczyła mnóstwa polskich pieśni ludowych. Gdy panią Czekotowską zwolniono z pracy za poglądy (bo w naszej klasie nie było ani jednego komsomolca), płakałyśmy cały dzień. W tym dniu nie było lekcji w naszej klasie, gdyż nauczyciele też rozumieli tę sytuację i lekcjami nas nie obarczali. Tylko pan Kuczewski po dłuższej pauzie w czasie lekcji powiedział: „Płaczecie?.. Płaczcie, a w domu na ścianie napiszcie węglem „Przeminie”.
W naszych sercach te dwie Panie zaszczepiły szacunek dla ludzi i głęboki patriotyzm”.
O trzech kolegach z matury‘ 1946
Janina Dubrawska w swoim liście do redakcji przybliża nam trzech kolegów z klasy, w której się uczył jej brat Mikołaj Dubrawski. Sam Mikołaj był znany dziennikarzom „Czerwonego Sztandaru” z pierwszych lat jego istnienia. Pracował tu po ukończeniu studiów i jak wspominali ci, którzy z nim pracowali, był to chłopak bardzo koleżeński, wesoły żartowniś, sportowiec, znany na Litwie siatkarz, a przecież miał poza sobą szlak żołnierza AK.
Najbliższymi kolegami Mikołaja byli Anatol Woronko oraz Władysław Rekść. Obaj byli prymusami w szkole, wszystko ich interesowało, żądza wiedzy była tak wielka, że nieraz wypożyczali książki na jedną noc, po przeczytaniu zwracali nazajutrz i wypożyczali następną. Władysław Rekść ukończył szkołę ze srebrnym medalem i obaj z Anatolem Woronko wstąpili na Uniwersytet Wileński, by studiować chemię. Na studiach również wyróżniali się głęboką wiedzą, ale edukacja Władysława została przerwana. Gdy pewnego dnia, będąc już na czwartym roku studiów, szedł na uczelnię, został w drodze aresztowany. Nie wyjaśniono powodu aresztu i kilka dni nikt nie wiedział, gdzie się on znajduje. Potem zrobiono w jego domu rewizję, nic nie znaleziono, jedynie zabrali książkę wydaną w roku 1935. Orzekli, że jest niedozwolona. Za poglądy został osądzony na 10 lat łagrów. Wrócił z Workuty po czterech latach, z orzeczeniem, że wina nie została całkowicie udowodniona. „Nikt z najbliższych nie mógł zrozumieć, o jaką winę chodziło” – pisze Janina.
Gdy wrócił, poszedł dalej studiować. To właśnie w tym okresie razem z Woronką dokonali wielu odkryć naukowych ku zaskoczeniu profesorów, którzy nie ukrywali, że tak zdolnych studentów nie spotykali. Mimo to Anatol Woronko po aspiranturze nie został przyjęty do pracy na uniwersytecie ze względów narodowościowych. Otrzymał skierowanie gdzieś w głąb Litwy. Nie pojechał tam, a podjął pracę w swej szkole jako chemik czy jako matematyk, w zależności od tego, jakie etaty były wolne. Lubili go uczniowie, był młodym nauczycielem z iskierką Bożą, a jednocześnie tancerzem w „Wilii”. Niestety, zdrowie mu nie dopisywało i w młodym wieku zmarł na zawał serca.
Natomiast Władysław Rekść po studiach pracował w jakiejś fabryce wileńskiej, a później wyjechał do Polski. W Poznaniu był jako chemik i naukowiec bardzo ceniony, zdobywał tytuły naukowe jeden po drugim i z czasem został rektorem Politechniki Poznańskiej. Niestety, również już odszedł, a ogromne tłumy studentów i kolegów wileńskich odprowadzały go w ostatnią drogę.
O moim bracie
„Parę słów też chcę napisać o swym starszym bracie Mikołaju – pisze Janina Dubrawska. – To, że jest dobrym sportowcem wiedzieli wszyscy, ale mało kto wiedział, jaki to był patriota, jedynie najbliżsi i rodzina” – pisze pani Janina.
Gdy zaczęły powstawać w Wilnie oddziały AK, Mikołaj natychmiast został żołnierzem – walczył w VI Brygadzie „Błyskawicy” i dopiero po operacji „Ostra Brama” wrócił do domu. Z karabinem. Do domu wracał przez trzy dni. Szedł nocami, w dzień chował się w bruździe czy w łanach żyta. Nie zbliżał się do domu, bo wyłapywano polskich partyzantów, a on się obawiał, że sprowadzi biedę na całą rodzinę.
„Kiedy w roku 1946 mieszkaliśmy w Wilnie na stancji (w tej liczbie z Rekściem i stryjecznym bratem), to właśnie ci starsi chłopcy uczyli nas piosenek legionowych. Do dziś dnia pamiętam „Hej, strzelcy wraz” czy „Pierwszą brygadę”– wspomina Janina. – Śpiewaliśmy je często i to głośno, bo chcieliśmy, by wszyscy dokoła wiedzieli, że tu mieszkają Polacy. Pewnego razu nawet milicja interweniowała. I jeszcze jedno wspomnienie. Ponieważ Mikołaj był chłopcem silnym, wysokim, kazano mu na święto 1 Maja nieść sztandar radziecki. Podczas próby tego pochodu, co trwało godzinami, idąc od gimnazjum w kierunku Rynku Pod Halą Mikołaj na rozkaz „zapiewaj”, zaczął „Jeszcze Polska nie zginęła”. Ryknęliśmy wszyscy, a ludzie wybiegli z rynku i nam oklaskiwali oraz wznosili okrzyki. Myśleliśmy, że źle się skończy, ale „wojenruk” nie rozumiał po polsku i nie wiedział co to za pieśń”.
Krystyna Adamowicz
Na zdjęciu: Władek Rekść i Mikołaj Dubrawski na dachu ukochanego gimnazjum na Ostrobramskiej - matura 1946.
Fot. archiwum