Zawsze wierni Piątce (18)

Stefan Śnieżko Wilno i swoją szkołę ma w duszy i snach

O absolwentach wileńskiej „Piątki” z roku 1954 już pisałam, opierając się na relacjach Zofii Subocz oraz Czesławy Ingielewicz. Opowiadały o swojej klasie żeńskiej, a przecież była też klasa męska, również liczna, w której podobnie jak w innych klasach uczyły się nietuzinkowe osobowości. Jedną z nich był Stefan Śnieżko, najpilniejszy z uczniów, srebrny medalista.

Pilnego stosunku do nauki uczyła go matka, zwykła, ale światła kobieta wsi podwileńskiej. Ginejciszki, gdzie się urodził Stefan, dziś leżą w obrębie Wilna, ale wtedy, w latach powojennych dojazd do szkoły na Antokolu sprawiał nie lada kłopot.

Z Ginejciszek na Antokol

Matka musiała sama wychowywać dwójkę dzieci, gdyż ojciec w 1939 roku poszedł bronić ojczyzny. Nie wrócił.

O wykształceniu dzieci nigdy nie zapominano w tym skromnym domu. Nawet podczas wojny siostry zakonne uczyły Stefana i jego siostrę pisania i czytania po polsku, były to tak rozpowszechnione w Wilnie i na Wileńszczyźnie tajne komplety. W nieopodal znajdujących się Bujwidziszkach działała polska szkoła początkowa, w której też od razu po wojnie uczył się Stefan.

Przyszedł do „Piątki”, kiedy ta jeszcze posiadała status gimnazjum. Była to pierwsza klasa gimnazjalna. Ukończyło ją 25 chłopaków, ale już jako absolwentów szkoły średniej.

Niemal wszyscy wstąpili na wyższe studia. Witek Zielenow, Jarosław Makrocki oraz 4 absolwentki wybrały chemię na Uniwersytecie Wileńskim. Był w tej klasie Jan Gadowicz, słynny trener klasy wszechzwiązkowej w lekkiej atletyce i jak wspomina Witek, to od niego szło, że chłopaki uczestniczyli w różnych zawodach sportowych, broniąc honoru szkoły.

„Niestety, jest nas coraz mniej, tuż przed Bożym Narodzeniem odprowadziliśmy w ostatnią drogę swego kolegę Popławskiego” – ubolewa Witek Zielenow.

Politechnika Kowieńska

Popławski był najbliższym kolegą Stefana Śnieżki. Gdy przyjeżdża na spotkania klasowe, które odbywają się zgodnie z tradycją „Piątki” co pięć lat, zawsze ma wiele do opowiedzenia kolegom ze swego bogatego życiorysu. Jest znanym w Polsce prawnikiem, politykiem, działaczem „Solidarności”, badaczem z ramienia Rzeczypospolitej zbrodni katyńskiej, świadkiem ekshumacji bestialsko pomordowanych oficerów polskich. „Gdy bywamy w Polsce również z nim się spotykamy. I zawsze jest bardzo serdeczny, mimo tak wysokich stanowisk jest naszym kolegą” – wspomina Witek.

Jako medalista Stefan mógł wybierać każdą uczelnię w Związku Radzieckim. Wybrał jednak Politechnikę Kowieńską, wydział elektryczny. Studiował i jednocześnie interesował się wszystkim, co się dzieje w Polsce. Prenumerował czasopisma, czytał książki, słuchał polskiego radia, które było mniej kłamliwe niż rosyjskie. Był to okres agresji sowieckiej na Węgry. Śledził zmiany, które zachodziły w Polsce po roku 56.

Na czwartym roku zdecydował – wyjeżdżam do Polski w ramach repatriacji. Matka przez dłuższy czas nie mogła się z tym pogodzić, aż któregoś dnia poddała się: nas jest tak mało, że nie możemy się rozpraszać. Powiedziała dzieciom: jedziemy.

Szloch w wagonie

– Nasz transport repatriacyjny z Wilna do Polski nie wiadomo z jakich przyczyn szedł okrężną drogą przez Ukrainę, w kierunku Lwowa – wspomina Stefan Śnieżko. – Jechali z nami nie tylko Polacy, którzy dobrze mówili po polsku, ale też ci, których los zarzucił na Syberię czy Kazachstan i języka ojczystego już prawie nie znali. Gdzieś po miesięcznej podróży pociąg staje przy słupach granicznych. Nasz współtowarzysz podróży razem z synkiem przytulają twarz do małego okienka wagonu. „Smotri synok, eto Polsza – Polska” – mówi ojciec i łzy mu przesłaniają obraz ziemi obiecanej. Totalny szloch rozległ się w wagonie. Gdy pan Stefan opowiada o tym, wzruszenie ściska mu gardło, mimo upływu lat. Był marzec roku 1957.

Podobne wzruszenia tego działacza opozycyjnego w okresie PRL naprowadzają na wspomnienia, gdy w końcu sierpnia 1980 roku musiał pojechać do Sopotu po córkę, która spędzała lato u swej babci i był świadkiem ogromnego zrywu narodowego w Stoczni Gdańskiej. Widział, jak ludzie nie bojąc się represji ze strony władz PRL, walczyli o swe prawa. Prości ludzie, robotnicy stawali się politykami.

Miejscem przystani rodziny Śnieżków był początkowo Przemyśl. Stefan zechciał kontynuować naukę na Politechnice, tyle że Gdańskiej. Na wydziale elektrycznym był pierwszym repatriantem ze Wschodu i został przyjęty bardzo życzliwie.

A jednak humanista

Atmosfera życia kulturalnego Gdańska pochłonęła go. Bo tu i kabaret Bim-Bom, tu i Zbigniew Cybulski, tu książki dotąd nieczytane. Dopiero na czwartym roku studiów zrozumiał, że jest w zasadzie humanistą.

W międzyczasie mama i siostra na mapie wypatrzyły punkt bliżej Wilna – miasto Giżycko. Dowiedziały się, że zatrzymało się tam wielu uchodźców z Wileńszczyzny. A poza tym: „Gdyby co, to bardzo blisko do Wilna. Pieszo można by dojść” – mówiła mama.

Stefan już studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim, jednocześnie dorabiając korepetycjami z rosyjskiego i matematyki. Na trzecim roku otrzymał stypendium fundowane przez prokuraturę.

Jako dyplomowany prokurator niemal przez 20 lat (od 1964 do 1981) pracował w ówczesnym województwie olsztyńskim. Prokuratura w Morągu i Bartoszycach, Olsztynie, gdzie był zastępcą rejonowego prokuratora. A jednocześnie – czytanie nielegalnej literatury, tzw. bibuły, dyskusje z kolegami, kontakty z ludźmi o odważnych poglądach politycznych. Pewnego razu spotkał kolegę, który opowiedział, że dla „Solidarności” (komitety organizacji powstały w kilku miastach Polski) potrzebny jest prawnik. Zaczął więc pracę w konspiracji.

„Wędrówki” po więzieniach

W nocy 13 grudnia 1981 roku podczas stanu wojennego został zabrany z domu przez bezpiekę. Zmieniano mu bardzo często ośrodki, gdzie więziono internowanych – Iława, Kielce, Rzeszów, Nowe Łubkowo, Uhercy. Ale tam też poznał znakomitych ludzi, również internowanych, jak Macierewicza i innych działaczy opozycyjnych. Koledzy potem żartowali, że mógłby pisać mały przewodnik po więzieniach PRL.

Po roku tych „wędrówek” został wypuszczony i pozbawiony pracy. Chyba że radcy prawnego w PGR. Niemało lat tam pracował.

Tuż przed zmianami politycznymi pan Stefan otrzymał zaproszenie od kolegi z „Solidarności”, by przyjechał do Stanów Zjednoczonych. Pojadę, zarobię trochę pieniędzy, by potem w Polsce utworzyć kancelarię adwokacką – rozmyślał. Tam pracował na stacji benzynowej i całkiem nieźle się mu powodziło. Ale po pewnym czasie telefon – kolega z Krakowskiej Prokuratury Aleksander Herzog odnajduje go z prasy polonijnej i składa jedyną propozycję: „Wracaj”. W ten sposób wczorajszy pracownik stacji benzynowej nazajutrz wprost z Okęcia stanął przed pierwszym premierem RP Tadeuszem Mazowieckim. Po długiej rozmowie dał zgodę na objęcie stanowiska zastępcy prokuratora generalnego, które piastował dziesięć lat – od 1990 do 2001 r.

Przeprosiny generała

Koleżanka z „Piątki” Weronika Kurmin, mieszkająca w Olsztynie mówiąc o Stefanie przypomina, że sam Wojciech Jaruzelski przeprosił go. Wspomina o tym też sam Stefan: „Przykro mi, że tylu porządnych ludzi ucierpiało” – zaczął generał podczas przesłuchania go przez zast. generalnego prokuratora. „Czy pan generał ma mnie na uwadze?” – zapytał prokurator. „Właśnie – też”. „A ja właściwie powinienem być wdzięczny, bo żeby nie to, to nie mielibyśmy okazji rozmawiać z tej pozycji” – zakończył temat Śnieżko.

A udział w śledztwie nad zbrodnią katyńską? Wyjątkowo trudne rozmowy z sowieckimi prokuratorami i wysokimi urzędnikami, okres puczu sowieckiego, kiedy szef KGB nie owijając w bawełnę kazał wyjeżdżać z Rosjii całej delegacji. Ale nagłośnienie prawdy o zbrodni Sowietów nad oficerami polskimi już poszło w świat i niemało do tego się przyczynił Stefan Śnieżko.

Nie da się ominąć również okresu, gdy był senatorem II kadencji, a co za tym idzie – kontakty służbowe z Litwą, z Wilnem. Pamięta, jak szef resortu zagranicznego Gieremek podczas wspólnego posiedzenia parlamentarnego w Wilnie po tym, jak Czesław Okińczyc wystąpił w dwóch językach – po polsku i litewsku, poprosił go, by parę słów powiedział po litewsku. „Gorączkowo zacząłem myśleć, co mam powiedzieć i jak. Powitałem po litewsku. Litwini byli zaskoczeni”.

Spotkania szkolne

Ten wyjazd oficjalny do niepodległej Litwy przerwał okres, w którym Stefan Śnieżko postanowił nie jeździć do Wilna. W latach 60. był dwukrotnie i widział jak miasto marnieje, jak staje się obce.

Był mile zdziwiony, że z czasem miasto stało się tak piękne, a i spotkania szkolne są mu bardzo cenne.

W rodzimych Ginejciszkach mieszka kuzyn Karol Śnieżko, również człowiek, który na przełomie zmian był dyrektorem generalnym Fabryki Aparatury Paliwowej, był też posłem na Sejm Litwy. Zarówno dwie córki pana Stefana jak i dzieci pana Karola na tyle się znają i lubią, że często bywają razem, a i najciekawsze miejsca związane z kulturą polską na Litwie i Białorusi też zwiedzają razem. „Wilno zawsze jest we mnie obecne, nie mogę je pominąć ani w swych wspomnieniach, ani w swych snach. Mieszkam teraz w cichej wsi nad jeziorem, to mi przypomina Wileńszczyznę”.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciu: Stefan Śnieżko wraz z małżonką podczas imprez wileńsko-kaziukowych; spotkanie klasy na 50-lecie promocji - Śnieżko piąty po prawej
Fot.
z archiwum Wiktora Zielenowa

<<<Wstecz