Tablice z polskimi nazwami ulic – kością w gardle urzędników państwowych

Na skrzyżowaniu interesów

Na ulicy Wileńskiej w Suderwie spokojnie i zimowo… Podobne widoki – zasypane śniegiem dachy, sennie przykucnięte na gałęziach drzew ptaszyny, pies towarzyszący gospodarzowi w drodze do pobliskiego sklepu… – obserwujemy na ulicy Wesołej, tudzież na Sadowej w Mościszkach w gminie ławaryskiej w rejonie wileńskim. Ludzie żyją tutaj zwyczajnym trybem.

Ten, kto ma pracę, pracuje. Dzieci chodzą do szkół, osoby studiujące – uczą się. Zaś emeryci narzekają na to, że poziom życia zamiast się poprawiać, ciągle spada w dół, że ludzie w sile wieku są pozbawiani możliwości godnego zarabiania pieniędzy a, co gorsza, wysokich urzędników wcale o to nie boli głowa. Ba, wydawać się nawet może, że najważniejszym problemem niektórych urzędów w państwie jest zwalczanie nielitewskich atrybutów…

Sensacyjne audycje telewizyjne o rzekomym bezprawiu mniejszości polskiej, która ma czelność nazwy ulic pisać w swym języku ojczystym, prześladowanie działaczy na rzecz utrzymania autentyczności Wileńszczyzny oraz nagonka na tzw. „polskie” samorządy: wileński i solecznicki pod kątem niewykonywania odgórnych decyzji i ignorowania ustaw, są już niemalże codziennym zjawiskiem.

Dokładnie siedem lat temu jako pierwsza napaści urzędów państwowych odpierała Czesława Stupienko, starościna gminy suderwskiej w rejonie podstołecznym. Właśnie tutaj, w Suderwie, na wielokrotne prośby mieszkańców podczas wymiany starych zardzewiałych tablic z nazwami ulic, napisanymi po litewsku i rosyjsku, zawieszono tablice w języku litewskim i polskim. I tu chciałoby się uspokoić wszystkich zaniepokojonych patriotów, że napisy litewskie są wykonane większymi, grubszymi literami i umieszczone na górze, a nazwy polskie, wyglądają znacznie skromniej. Są umieszczone pod spodem i wcale nie pchają się na to bardziej widoczne miejsce.

Do dzisiaj gospodyni gminy przechowuje dziesiątki podpisów mieszkańców pod petycjami w obronie polskich nazw suderwskich ulic.

– Cała ta procedura, związana z obłożeniem mnie karą pieniężną rozpoczęła się 21 stycznia 2003 roku. W tym dniu bez żadnego uprzedzenia zostałam postawiona poniekąd „w stan oskarżenia” o naruszenie prawa w trybie administracyjnym na podstawie cz. 1. art. 912 Kodeksu Postępowania Administracyjnego. Zastępca naczelnika Inspekcji Języka Państwowego, Arunas Dambrauskas, w spisanym protokole zarzucił mi naruszenie postanowień Państwowej Komisji Języka Litewskiego przy Sejmie RL, dotyczących przepisów o informacji pisemnej i dźwiękowej, oraz o innych zapisach publicznych. Bez uprzedzenia wyznaczono mi też grzywnę w wysokości 450 litów z dokładnym wyjaśnieniem, na jakie konto mam wpłacić karę! – wspomina niezbyt odległą historię Czesława Stupienko, starościna gminy Suderwa.

Sprawa obiła się echem w mediach i wywołała dosyć szeroki rezonans społeczny. Po 10 dniach, czyli 31 stycznia 2003 roku postanowienie urzędników z inspekcji językowej za sprawą wstawiennictwa Sejmowego Komitetu Praw Człowieka i jego ówczesnego przewodniczącego Gediminasa Dalinkevičiusa zostaje odwołane. Karę pieniężną naczelnik tejże Inspekcji Języka Państwowego, Donatas Smalinskas anuluje, ale, jak twierdzi pani Czesława, sprawa wymagała bardziej oficjalnego rozwiązania, toteż zwróciła się do Wileńskiego Okręgowego Sądu Administracyjnego z wnioskiem o wstrzymanie postępowania administracyjnego i unieważnienie postanowienia Państwowej Inspekcji Językowej.

Sąd pierwszej instancji rozwiązał sprawę połowicznie; wyznaczoną grzywnę zamienił innym rodzajem kary – uprzedzeniem. Kolejny – Naczelny Sąd Administracyjny Litwy – odmówił Czesławie Stupienko wznowienia procesu w tej sprowokowanej przez komisję językową i trwającej ponad pół roku sprawie. Jednakże powódki do usunięcia tablic z polskimi nazwami topograficznymi żaden urząd nie zobowiązał.

Mieszkańców wolą

W Ławaryszkach nowe tablice z nazwami ulic były zawieszone około 7 lat temu. Wszystkie w języku państwowym. Według Jana Krasowskiego, starosty gminy ławaryskiej, wtedy takiej stanowczej prośby mieszkańców, żeby umieszczać również polskie napisy, nie było.

– Natomiast przed rokiem, gdy zapadła decyzja o umieszczeniu nowych tabliczek z nazwami ulic w największej wsi gminy, w Mościszkach, mieszkańcy, dowiedziawszy się o tym, zaczęli zgłaszać wielokrotne propozycje, by obok nazw ulic w języku państwowym umieścić również tabliczki z nazwami polskimi. W gminie Ławaryszki Polacy stanowią 80 proc. ludności. Wychodzimy z założenia, że wola mieszkańców jest najważniejsza. W swojej wsi, ludzie muszą czuć się, jak u siebie w domu. A koszty nabycia tablic i ich umieszczenia są pokrywane ze środków samorządowych, czyli, z pieniędzy naszych mieszkańców, którzy w ten czy inny sposób przykładają się do uzupełniania budżetu – konkluduje Jan Krasowski.

Wola mieszkańców stała się więc najbardziej ważką podstawą do tego, by jesienią 2009 roku w Mościszkach pojawiły się świeżutkie tablice o swojsko brzmiących nazwach: Sadowa, Radosna, Daleka, Słowicza, Miodowa, Białoruska itd. Takich „dwujęzycznych” nazw ulic na razie jest tutaj dziesięć. Z czasem będzie ich przybywało, ponieważ na razie nie wszystkie ulice Mościszek, w których obecnie żyje ok. 660 mieszkańców, zostały „ochrzczone”.

Jak poinformował starosta, obecnie pracuje się nad tym, by imieniem Jana Obsta, zasłużonego dla Wilna i Wileńszczyzny dziennikarza, wydawcy i historyka, nazwać ulicę we wsi Dziekaniszki. Według pana Krasowskiego przepisy przewidują, że jeśli w określonej miejscowości jest chociażby jedna ulica licząca 20 domów, to ulica ta już musi mieć swoją nazwę.

Sondaż opinii… „ulicznej”

Jak wynika ze słów mieszkańców zarówno Suderwy, jak też Mościszek, pomiędzy sąsiadami Litwinami i Polakami panują dobre, poprawne stosunki. Lecz żaden Litwin w Mościszkach czy w Suderwie nie dał zgody na to, by na jego domu wywiesić tablicę z nazwą ulicy w języku polskim. I ani jeden rdzenny mieszkaniec tych wsi, świadomy swoich korzeni, nie życzył sobie, by na jego domu zawisła tablica wyłącznie z litewskim zapisem topograficznym.

– Kiedyś, gdy były tablice po rosyjsku, jakoś nikt nie protestował. A teraz jak są pisane także po polsku, raptem robi się z tego skandal?.. Jesteśmy Polakami i jest nam po prostu przyjemnie, że ulice są pisane również w naszym języku ojczystym – stwierdza Justyna Kowalewska, zamieszkała z rodzicami przy ulicy Wileńskiej w Suderwie, którą ostatnio tak chętnie przechadzają się dziennikarze z kamerami poszczególnych kanałów litewskiej TV.

Takie same zdanie na temat sytuacji w nazewnictwie ulic ma Stanisława Bystrycka, zamieszkała na rogu ulic Vilniaus/Wileńskiej i Ežero/Jeziornej.

– A czemu to nie mogę mieć tablicy z nazwą ulicy napisaną po polsku na moim własnym domu, jeżeli jestem Polką od urodzenia? Przecież w całym Wilnie są nazwy i angielskie, i rosyjskie, i francuskie… A czemu tutaj, gdzie nas jest naprawdę niemało, nie możemy mieć napisów po polsku? – zadawała retoryczne pytania pani Stanisława.

W powyższej kwestii klarowne i kategoryczne stanowisko zajmują państwo Weronika i Tadeusz Łukaszewiczowie zamieszkali przy ul. Słonecznej 8 w Suderwie.

– Nazwa ulicy wiele znaczy. Urodziłam się w Suderwie. I moi dziadowie pochodzą stąd, i pradziadowie. Kiedyś Litwinów tutaj nie było, tylko Polacy. Czy to w naszym państwie nie ma dzisiaj większych problemów niż tablice z polskimi napisami? Przykro o tym wszystkim słuchać… – z dezaprobatą kwituje Weronika Łukaszewicz. – Przy naszej ulicy jest 50 domów, a Litwini mieszkają tylko w czterech z nich. Żebyż te nazwy były pisane wyłącznie po polsku! A tak, ten, komu trzeba, przeczyta po polsku, a kto nie umie po polsku – przeczyta po litewsku. Obiecałem tym dziennikarzom z telewizji, którzy tu byli, że narysuję na tablicy wiszącej na naszym domu słońce, bo przecież to jest ulica Słoneczna. A co, może mnie ktoś zabroni? To mój własny dom! – wtóruje małżonce Tadeusz Łukaszewicz.

– Niechaj będą te tablice: po litewsku, po polsku. Tutaj większość Polaków mieszka. Po rosyjsku już prawie się nie mówi, a po litewsku też rzadko kto w Mościszkach rozmawia. A jeżeli ludzie nie rozumieją inaczej, jak tylko po polsku, to co to ma komuś przeszkadzać? – zapytuje Mieczysław Gilunas z Mościszek.

Tę opinię podzielają emeryci Teresa i Marian Rynkunowie z Mościszek, zamieszkali przy ulicy Wesołej:

„Mościszki były kiedyś maleńką wsią, ale przy kołchozach najechało tu wielu nowych ludzi. Jechali przeważnie z Białorusi. Dzisiaj jest tu też kilka rodzin litewskich. Właściwie nie wiem, jak bym postąpił, jeśli zechcieliby mi zabrać tę polską nazwę… Chyba bym się oburzył – bez namysłu mówi pan Rynkun.

– Jeżeli w Sejnach po litewsku są napisane nazwy ulic, to dlaczego w Mościszkach i w ogóle na Wileńszczyźnie nie można ich zapisać po polsku – zauważa Irena Malec, nauczycielka klas początkowych w Mościskiej Szkole Podstawowej. – Ludzie starsi muszą rozumieć, co jest napisane, a dzieci obok poznawania języka państwowego, powinny wiedzieć, że język ojczysty jest bardzo ważny dla każdego człowieka – zaznacza nauczycielka.

– Można nas upoważnić do zdjęcia tablic, ale fizycznie tego wykonać nie możemy. Bo każdy gospodarz ma prawo nas nie wpuścić na swoje podwórko. A na siłę nikt niczego robić nie ma prawa. A zresztą, my jesteśmy władzą wykonawczą, która wypełnia wolę mieszkańców. Przecież do mnie ludzie zwracali się, żeby takie tablice zawiesić… – reasumuje starościna gminy Suderwa.

Walka z wiatrakami?

Zgodnie z decyzją Naczelnego Sądu Administracyjnego Litwy tablice z nielitewskimi nazwami ulic w rejonie solecznickim powinny były być usunięte do 14 października ub. r. Jednakże zrealizowanie orzeczenia sądowego zetknęło się z nieprzewidzianymi trudnościami.

Na żądanie komorników Bolesław Daszkiewicz, dyrektor administracji samorządu rejonu solecznickiego, do zdjęcia tablic przeczących postulatom Ustawy o państwowym języku litewskim upoważnił starostów gmin, w których takie tablice istnieją (Ejszyszki, Podborze, Turgiele, Tietiańce, Dajnowa, Jaszuny). Jednakże to zadanie stało się niewykonalne, albowiem mieszkańcy nie życzą sobie, by tablice z polskim napisem były wydzierane ze ścian ich prywatnych domów.

Jeśli postanowienia urzędów państwowych nadal nie będą respektowane, kierownictwu rejonu solecznickiego mogą grozić kary pieniężne. Ale i do takich wyzwań administracja rejonu solecznickiego jest przygotowana. A tablice z polskimi nazwami ulic, przynajmniej na razie, jak wisiały, tak i wiszą… Autochtonom, czyli ludziom miejscowym, Polakom, którzy w rejonie solecznickim stanowią ponad 80 proc., polskie napisy oczu nie rażą. Nie przeszkadzają one także rodakom w rejonie wileńskim.

Obecny przedstawiciel rządu na powiat wileński Jurgis Jurkevičius czuwa nad tym, by również administracja samorządu rejonu wileńskiego nie zaniedbywała swoich obowiązków w zakresie przestrzegania ustaw państwowych, a już najbardziej Ustawy o państwowym języku litewskim. Zgodnie z Ustawą o samorządności lokalnej, właściwe nazewnictwo ulic leży w gestii dyrektora administracji samorządu.

Według Lucyny Kotłowskiej, dyrektor administracji samorządu rejonu wileńskiego, przedstawiciel rządu pismem z 13 listopada 2007 roku zażądał wcielenia w życie przepisów rządu RL dotyczących nazewnictwa ulic, budynków etc. i zmiany w rejonie wileńskim (w ciągu jednego tygodnia!) tablic z nazwami ulic, które przeczą Ustawie o państwowym języku litewskim. Jurkevičius wskazał, że w niektórych miejscowościach rejonu (Mejszagoła, Rzesza, Czerwony Dwór) są umieszczone tablice z nazwami ulic napisanymi nie tylko w języku litewskim, ale także po rosyjsku i po polsku.

To żądanie urzędnika stało się preludium do długiego maratonu sądowego, który – odpukać w niemalowane – zdaje się, że już został podsumowany orzeczeniem Naczelnego Sądu Administracyjnego Litwy z dn. 30 września 2009 roku.

W kolejnych orzeczeniach instytucji sądowniczych czytamy, że samorząd rejonowy upoważniony jest do usunięcia tablic z takimi nazwami ulic, jak np. ul. Kiemeliu czy Szyrwintu w Mejszagole, albo też ul. Sporto w Rzeszy i ul. Liepu w Czerwonym Dworze. Jednakże dopóki trwały procesy sądowe, wymienione tablice z racji na to, że były jedynie polską odbitką litewskich nazw, zostały usunięte.

– Odnośnie pisma przedstawiciela rządowego, zobowiązującego nas do usunięcia niektórych tablic napisaliśmy odezwę-wniosek do Wileńskiego Okręgowego Sądu Administracyjnego. Wskazaliśmy, że nie zgadzamy się z jego roszczeniami i zwróciliśmy uwagę na rozbieżność w traktowaniu powyższych kwestii przez Konwencję o Ochronie Praw Mniejszości Narodowych, Ustawę RL o mniejszościach narodowych i Ustawę o państwowym języku litewskim. Przedstawiciel rządu zsyła się wyłącznie na ustawę o języku, chociaż jest wyraźnie powiedziane, że międzynarodowe akty prawne mają w naszym państwie moc nadrzędną, tym bardziej, że Sejm Litwy Konwencję ratyfikował w lutym 2000 roku. Ale tego nikt nie chce przyznać – stwierdza Lucyna Kotłowska.

W czasie tej długiej potyczki administracja samorządu wnioskowała także do Wileńskiego Okręgowego Sądu Administracyjnego o skierowanie zapytania do Sądu Konstytucyjnego Litwy, czy niektóre artykuły Ustawy o języku państwowym są zgodne z utrwaloną w Konstytucji zasadą państwa prawa. Niestety, ta prośba została odrzucona, podobnie jak i apelacja do Naczelnego Sądu Administracyjnego Litwy.

W lutym 2009 r. samorząd rejonu wileńskiego zwrócił się do ministra sprawiedliwości Remigijusa Šimašiusa, by zbadał niejasności związane z interpretowaniem litewskich aktów prawnych, traktujących o mniejszościach narodowych, z prawem międzynarodowym.

Według Marii Rekść, mer rejonu wileńskiego, administracja samorządu nie ustąpi ze swojej pozycji, że tablice z nazwami ulic w miejscowościach rejonu, gdzie Polacy stanowią większość mieszkańców muszą być pisane w dwóch językach – po litewsku i po polsku i że jest to naturalna potrzeba oraz całkowicie normalna rzecz.

Potwierdzeniem tej normalności jest wielonarodowa Europa, w której prawa mniejszości są respektowane. Gdzie więc znajduje się Litwa?

Step by step

Polityka wywłaszczania Polaków z ojcowizny przynosi zamierzone wyniki. I właśnie Suderwa jest najlepszym przykładem tego dalekosiężnego, stopniowego planu depolonizacji Wileńszczyzny. Z danych przytoczonych przez starościnę Suderwy Czesławę Stupienko widać, jak wieloszczeblowa polityka wynaradawiania Polaków odbija się na składzie demograficznym gminy. Bo jeśli w roku 1989 Polacy stanowili tutaj 94 proc. ludności, to w 2003 roku było ich już 85 proc. W roku 2004 ludność autochtoniczna liczyła już tylko 74 proc., zaś w 2006 roku jej szeregi skurczyły się do 67 proc. Według najnowszych obliczeń, w starostwie mieszka niecałe 60 proc. Polaków.

W okolicach Suderwy jak grzyby po deszczu wyrastają „rolne” gospodarstwa nowych osiedleńców, a rdzenni mieszkańcy do dzisiaj obijają progi urzędów odpowiedzialnych za zwrot ziemi i udowadniają w sądach, że im się też coś należy po przodkach.

W związku z tym, że demografia Wileńszczyzny zmienia się na niekorzyść Polaków – dalekowzroczni stratedzy czekają na moment „wyrównania”, kiedy wszelkie roszczenia ludności autochtonicznej staną się rzeczywiście bezpodstawne. Przecież każdy rozumie, że za symboliczną zmianą nazw miejscowości, czy ich ulic kryje się prawdziwy zamiar włodarzy bursztynowej republiki. Ale my na razie tu żyjemy i nie chcemy pozwolić na bezprecedensowe wywłaszczenie.

A już całkiem na marginesie i rozrywkowo chciałoby się nawiązać do pewnego bohatera poety Marcelijusa Martinaitisa. Otóż poczciwy Kukutis tak bardzo potrafił się wczuć w sytuację, że gdy szedł, na przykład, ulicą „Traktorzystów” zaczynał słyszeć warkot traktorów. Czuł i widział to, co sugerowały mu zapachy i dźwięki... Czy przypadkiem ktoś z powodu tych polskich nazw nie słyszy dudnienia kopyt koni wojska Żeligowskiego?

Irena Mikulewicz

Na zdjęciach: w Mościszkach tablice z polskimi nazwami ulic są zawieszone tylko na prywatnych domach; Czesława Stupienko, która jako pierwsza odpierała natarcia z powodu polskich nazw ulic, twierdzi, że urzędowo ważniejszy jest napis umieszczony jako pierwszy; w swojej wsi ludzie powinni czuć się jak u siebie w domu, twierdzi Jan Krasowski.
Fot.
autorka

<<<Wstecz