Spotkanie z Basią z Podlasia
Na zaproszenie Wydawnictwa Ex libris gościem Święta Polskiej Książki, które się odbyło w końcu października w Domu Kultury Polskiej w Wilnie, była autorka pasjonujących opowieści o Wielkich Polakach - Barbara Wachowicz. Pomiędzy spotkaniami z uczniami polskich szkół i harcerzami a podpisywaniem książek czytelnikom pani Barbara poświęciła czas, by porozmawiać z redakcją „Tygodnika”.
„Minister patriotyzmu”, „pisarka losu polskiego”, mistrzyni polskiej biografistyki literackiej... To kilka spośród wielu tytułów, jakimi Pani została zaszczycona. Ale szczególnie ceni Pani tytuł „Basia z Podlasia”.
Przywołam słowa tego, który mnie przywiódł nad Wilię. Powiedział on: „kraj lat dziecinnych, on zawsze zostanie święty i czysty jak pierwsze kochanie...”. I ta mickiewiczowska fraza niechaj będzie odpowiedzią na to, dlaczego akurat ten tytuł jest szczególnie bliski i drogi memu sercu.
Podlasie – cicha, zielona, macierzanką kwitnąca i sosnami szumiąca ziemia między wiernymi rzekami Liwcem a Bugiem rozciągniona – to jest kraj moich lat dziecinnych. Tam narodziły się wszystkie moje pasje, zamiłowania, upodobania. Moja babunia macierzysta Anna i dziad ojczysty, Konstanty Wachowicz uczyli mnie, że przeszłość to jest dziś. Nawet nie „cokolwiek dalej”, jak mawiał Cyprian Kamil Norwid. Historia rodzinna zawęźlała się z historią Ojczyzny. Twarze z sepiowych portretów ożywały, cierpiały, walczyły. Wielcy umarli stawali się wielkimi żywymi. Pod dachem tego skromnego modrzewiowego dworku wkraczaliśmy we wspaniały świat naszej wielkiej literatury. Wzrastaliśmy na świetlistych strofach o Soplicowie. Mój dziad miał wspaniały pomysł – porównywanie opisów z „Pana Tadeusza” ze zjawiskami przyrody, które mogliśmy obserwować na wyciągnięcie dłoni. Czytaliśmy wersy o burzy, gdy taka szalała za oknem. Jechaliśmy nad stawy i patrzyliśmy na nie przez pryzmat mickiewiczowskiego opisu. „Gryki jak śnieg białe” zakwitały również na naszym Podlasiu. Świerzopu bursztynowego nie było co prawda, ale „grusze ciche siedziały na miedzach...”. Bardzo boleję nad tym, że realizatorzy filmu „Pan Tadeusz” nie wykorzystali szansy zaprezentowania autentycznych pejzaży mickiewiczowskich, które przecież zachowały do dziś klimat i urodę romantycznej epoki...
Jest Pani miłośniczką Kresów, których piękno ukazuje w swoich książkach, wystawach, a Jerzy Janicki w „Salonie Kresowym” mianował Panią Honorową Wilnianką.
Jerzy Janicki był wielkim moim przyjacielem i ze ściśniętym sercem myślę, że ciągle obiecywał zabrać mnie do Lwowa. To paradoks mego życia, to jedyna moja niezrealizowana podróż. Udało mi się pojechać do Narviku w Norwegii szlakiem walk Brygady Strzelców Podhalańskich, przewędrowałam dwadzieścia tysięcy kilometrów bitewnym szlakiem Tadeusza Kościuszki w Stanach Zjednoczonych, a nawet dotarłam na Wyspę Księcia Edwarda w Kanadzie - do przepięknej krainy „Ani z Zielonego Wzgórza”. A do miasta „zawsze wiernego”, do Lwowa, opisanego przecież w trzech moich książkach – jako kolebka harcerstwa polskiego, miasta gdzie przeżył lwią część żywota Jan Kasprowicz, miasta, które kształtowało młodość niektórych spośród bohaterów Szarych Szeregów – ciągle, niestety, nie udało mi się dotrzeć. Natomiast z radością mogę powiedzieć, że moje marzenie by pojechać do Wilna i przemierzyć tropy Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego na Ziemi Wileńskiej – zrealizowało się wcześnie i wielokrotnie...
Spotkała Pani podczas swej pierwszej wyprawy Polaków i Litwinów, z którymi dotychczas łączy Panią serdeczna więź.
Pracowałam jako młoda dziennikarka w piśmie filmowym i podstępnie wykorzystałam pretekst, iż chcę badać kinematografię litewską, co umożliwiło mi pierwszy wyjazd do Wilna. Nigdy nie zapomnę, iż na lotnisku przywitał mnie z biało-czerwonym bukietem operator filmowy Jonas Gricius, który potem miał stać się sławą. To była moja pierwsza przyjaźń litewska, ale nie ostatnia. Poznałam nestorów, tłumaczących świetnie literaturę polską, takich jak Vytautas Sirijos-Gira czy Albinas Żukauskas. Z Albinasem odbyliśmy jedną z licznych moich wędrówek do Bolciennik i Bieniakoń, uczęstował mnie swoją legendarną żukaukasówką – smakowitą nalewką. I przyznam się, że złamałam abstynencję harcerską, by nie zrobić mu przykrości. Z wielką wdzięcznością wspominam Litwinkę – dyrektorkę Biblioteki Politechniki Wileńskiej, dzięki której miałam wspaniałe spotkanie z Rodakami w istniejącej jeszcze podówczas autentycznej celi Konrada, podczas Dni Kultury Polsko-Litewskiej w 1993 roku.
Szlakiem Mickiewicza na Kresy Pani wędrowała wiele razy. Czy za każdym razem odnajduje coś nowego?
Za każdym razem gromadzimy nowe przeżycia, nowe wrażenia, spotykamy nowych ludzi, ale też z radością wracam do mych przyjaciół, wiernych i bardzo drogich memu sercu. Czołowe miejsce zajmuje wśród nich Łucja Brzozowska, znakomita dziennikarka i nauczycielka, z którą po raz pierwszy przemierzyłyśmy wspaniałe szlaki mickiewiczowskie w czasach, gdy jeszcze trzeba było mieć przepustkę, by poruszać się po republikach Związku Radzieckiego. Przeżyłyśmy wielkie wzruszenia odnajdywania atmosfery Mickiewiczowskiej poezji w Nowogródku, nad Świtezią, w Tuhanowiczach i Zaosiu.
Pani Apolonia Skakowska zorganizowała mi rewelacyjnie Tydzień Mickiewiczowski na Ziemi Wileńskiej w Roku Mickiewicza 1998, miałam szansę spotkań z młodzieżą polską w Jaszunach, Solecznikach i oczywiście w Wilnie. Pani Apolonii i jej Centrum Kultury Polskiej imienia Stanisława Moniuszki zawdzięczam też możliwość opowieści o autorze „Halki” na pięknej uroczystości poświęconej w roku 2007 największemu kompozytorowi opery ojczystej.
Wśród mych przyjaciół wileńskich jest prezes Czesław Okińczyc – jeden z czołowych bohaterów współczesnej części mej książki „Ty jesteś jak zdrowie”. Mój wielki wywiad z nim i Romualdem Mieczkowskim był emitowany w Polskim Radio w owe tragiczne dni, gdy Litwa walczyła o niepodległość. Odebraliśmy wówczas dziesiątki telefonów akcentujących solidarność z Litwinami. Pamiętam, jak wzruszył nas ktoś, kto zaśpiewał: „Płynie Wilią, płynie pieśń o rozmarynie. Nie zginęła Polska i Litwa nie zginie”. Potem występowałam dzięki Czesławowi Okińczycowi w telewizji „Znad Wilii” (jaka szkoda, że już jej nie ma), a teraz Renatka Widtmann poświęciła mi audycję „Życie z pasją”...
Bardzo się cieszę, że do grona mych wileńskich sojuszników wpisał się nadzwyczajnie nasz konsul – pan Stanisław Kargul, który przygotował z pietyzmem cały program mego pobytu w Wilnie. Nader rzadko się zdarza, iżby nasi dyplomaci angażowali się w tego typu działania. Ale widocznie Wilno ma coś niezwykłego w swej atmosferze, bo także nasza Ambasador Eufemia Teichmann gościła mnie nader serdecznie w Roku Mickiewiczowskim. Patrzę teraz na piękne zdjęcie z mego wieczoru mickiewiczowskiego w Sali Wielkiej Domu Nauczyciela w Wilnie. Są na nim dwaj wspaniali Polacy, których już zabrakło – strażnik grobu Maryli – Michał Wołosewicz, który ocalił grób ukochanej Mickiewicza w Bieniakoniach i Jurek Surwiło, którego nagłe odejście omroczyło mój pobyt w Wilnie...
Słynie Pani z ogromnego talentu narracyjnego. Młodzież przyznała Pani Order Uśmiechu z motywacją: „To dzięki niej zstępują z piedestału bohaterowie narodowi i najwięksi twórcy literatury, by stać się nam bliskimi”. Mickiewicza, Sienkiewicza czy Słowackiego znamy ze szkoły jako nudnych i patetycznych. Dzięki Pani publikacjom poznajemy ich od ludzkiej strony.
Staram się, iżby zamiast spiżowych pomników pokazać młodzieży żywych ludzi, którzy też kiedyś byli ich rówieśnikami. Bali się matematyki (jak Żeromski i Sienkiewicz), przeżywali młodzieńcze miłości i żarliwe przyjaźnie. Mickiewicz – uduchowiony romantyczny kochanek Maryli potrafił trzasnąć w łeb lichtarzem szambelana – rywala o względy ponętnej mężatki. Na moich wystawach pokazuję ich najpiękniejsze zdjęcia i portrety i zawsze protestuję przeciw ukazywaniu wielkich Polaków jako sędziwych i często bardzo nieurodziwych staruszków, których konterfekty straszą w szkołach noszących ich imiona. Staram się ukazywać ich losy i uświadamiać młodzieży, że kochali, cierpieli, błądzili, ale nigdy nie było w ich żywocie podłości. Bo nawet największe dzieło nie usprawiedliwia podłości żywota.
Bardzo często wskazuję młodzieży, ile jest autobiograficznych wątków w naszych arcydziełach. Przypominam, że Wigilia z III części „Dziadów” w Celi Konrada odbyła się naprawdę. Oto „Dziennik” Ignacego Domeyki, w którym czytamy: „Północami zbieraliśmy się w celi Adama. Za oknem była zima i czekający nas Sybir. W więzieniu była wiosna i nadzieja na przyszłość, choć daleką, Polski…”. Uświadamiam młodym Polakom, że wszystkie postacie z arcydzieła Mickiewicza mają swe autentyczne pierwowzory. To ich życiorys zamknął poeta między dwoma dedykacjami: „Przyjaciołom moim na pamiątkę szczęśliwych chwil młodości, które z nimi przeżyłem” – „Ballady i romanse”; „Spółuczniom, spółwięźniom, spółwygnańcom za miłość ku Ojczyźnie prześladowanym, z tęsknoty ku Ojczyźnie zmarłym” – III część „Dziadów”.
Jest Pani autorką pasjonujących opowieści o Wielkich Polakach: Mickiewiczu, Słowackim, Żeromskim, Sienkiewiczu, Kościuszce. Która z tych postaci jest Pani najbliższa?
Każdy z nich jest mi bliski i drogi. Ale miejsce wyjątkowe zajmuje autor „Przedwiośnia”. Gdy wygnano nas z rodzinnego Podlasia, nastała wielka dziecięca samotność w obcym środowisku. Dzieci wyśmiewały mój akcent, bo przecież my na Podlasiu mówimy śpiewnie, tak jak mówią na Kresach. Jedynymi przyjaciółmi były książki. Z jednej z nich spojrzało na mnie moje Podlasie. Patrzył na nie z okien pędzącego pociągu pewien oficer rosyjski i nazwał ten pejzaż jednym słowem - „Polsza” - powiedział gniewnie i surowo. Oficer ten nazywał się Piotr Rozłucki, książka miała tytuł „Uroda życia”, a jej autor stał się pisarzem mego życia i bohaterem moich dwóch książek, serialu i wielu audycji. To Stefan Żeromski. Przypomnę tylko, że Piotr Rozłucki jest synem bohatera noweli „Echa leśne”, rozstrzelanego przez Rosjan powstańca styczniowego, który zostawia testament, by jego syn był Polakiem. Testament ten spełni się, bo Piotr odzyska polskość i Ojczyznę pochylając się nad mogiłą ojca.
Spośród bohaterów bliższych nam epoką ogromnie cenię sobie kontakt z ostatnimi żyjącymi żołnierzami-harcerzami Szarych Szeregów. To najwspanialsi ludzie naszych czasów, którzy są żywym przykładem, że Polak w Polaku i człowiek w Polaku może być olbrzymem.
Łączy też Panią przyjaźń ze współczesnymi harcerzami...
Są oni godnymi spadkobiercami swych poprzedników, wiernymi braterstwu i służbie. Cieszę się bardzo, że tradycyjnie, jak zawsze, miałam szansę, by spotkać się z harcerzami Ziemi Wileńskiej, którzy tłumnie przyszli na nasz kominek do Gimnazjum imienia Jana Pawła II, którym przecież kieruje znamienity harcmistrz Adam Błaszkiewicz. Cieszę się, że działa drużyna imienia „Czarnej Trzynastki Wileńskiej”, która była przed wojną jedną z najsławniejszych drużyn harcerskich w Polsce. I przypominam, że dwóch jej harcerzy – Artek Rychter i Jerzy Jensz – zatknęli w lipcu 1944 polski sztandar na baszcie Giedymina. Artek zginął w łagrze, Jurek przeżył – spotkałam go w Krakowie, gdzie był znakomitym profesorem Akademii Hutniczo-Górniczej. A harcerze z Gdańska trzymają wierną straż przy mogile legendarnego dowódcy wileńskich Szarych Szeregów, drużynowego „Czarnej Trzynastki” - Józefa Grzesiaka – Czarnego.
Pani książki są nie tylko do czytania, ale i do oglądania, bo zawierają po kilkaset fotografii Pani autorstwa. W każdą podróż zabiera Pani ze sobą aparat fotograficzny.
Moje książki byłyby bez zdjęć niewidome. Przez wiele lat wspaniałym polskim aparatem marki „Start” dokumentowałam tropy wielkich Polaków. Wśród moich wystaw jest ta pod mickiewiczowskim tytułem „W Ojczyźnie serce me zostało”, która miała już dziesiątki ekspozycji w całej Polsce. O ogromnej części tej wystawy poświęconej tropom Mickiewicza na Litwie i Białorusi napisał profesor Krzysztof Kąkolewski, że jest to spojrzenie w los autora „Pana Tadeusza”, że udało mi się sfotografować coś, co się działo w 1822 roku, że aleja w Bolciennikach wygląda tak, jakby za chwilę Mickiewicz i Maryla mieli się tam pojawić, że cmentarzyk w Solecznikach, gdzie Mickiewicz zobaczył po raz pierwszy obrządek „Dziadów”, wygląda jak symboliczna litewska Golgota.
Czy podczas obecnej wizyty do Wilna aparat fotograficzny też Pani towarzyszy?
Oczywiście. Sfotografowałam powódź biało-czerwonych kwiatów na płycie „Matka i serce Syna”. Utrwaliłam też ową smętną namiastkę celi Konrada, którą zaaranżowano obok nie klasztoru, a hotelu Bazylianów. I mam zdjęcia z moją kochaną wileńską młodzieżą dwóch czołowych zaprzyjaźnionych ze mną szkół – pod patronatami Jana Pawła II i Adama Mickiewicza. I myślę, że warto naszą rozmowę zakończyć słowami tych dwóch wielkich Polaków. Powiedział Jan Paweł II do młodzieży – „Wy jesteście naszą nadzieją!”, powiedział Adam Mickiewicz – „Razem młodzi przyjaciele”, bądźmy „jednością silni!”.
Rozmawiała Iwona Klimaszewska