O tradycjach i obyczajach grzebania umarłych w kontekście „Dziadów”

Uczta Kozła - Dziady - Zaduszki (1)

Zarówno najnowsze osiągnięcia naukowe, jak estetyka i ekologia stopniowo wypierają tradycję, zwyczaje i obyczaje dotyczące grzebania zmarłych. W Chinach już wymyślono ekologiczne trumny pochodzenia naturalnego. Między innymi z makulatury, suszonych liści i kwiatów...

W Australii coraz modniejsze są pochówki na polankach buszu, z tablicami nagrobnymi leżącymi bezpośrednio na ziemi, po których skaczą całymi rodzinami kangury. Chowają też nieboszczyków pod ławkami parkowymi i niewtajemniczony przybysz z innego kontynentu dopiero wstając z niej może zauważyć metalową tabliczkę z odpowiednim napisem na zaplecku, a więc i poczuć się niejako. Sama tego doświadczyłam będąc w Perth. Taka ławka i służy jako miejsce do siedzenia i kontemplacji, a nie podziwiania. W Niemczech głośno jest o cmentarzach w dębowym lesie. Jedynym śladem po zmarłych są tu metalowe tabliczki umocowane lub tylko zawieszone na konarach i pniach wiekowych drzew.

Frywolne aniołki

Na antypodach prochy z urnami nieraz zamurowuje się wzdłuż stawu czy jeziora obramowanego kamiennym murkiem, upiększonego sztucznymi kaskadami, romantycznie przerzuconymi mostkami, wysepkami przyciągającymi stadka kolorowych ptaków. Spacer w takim miejscu zamiast smutku i przygnębienia daje przyjemność. Ze względu na słońce (w niektórych regionach prawie przez cały rok) i łatwość o spowodowanie pożaru, nie pali się tu zniczy. W zamian za to upiększa się groby przeróżnymi figurkami, w tym świeckimi. Ciekawe, że frywolne porcelanowe aniołki przedstawiane są nie tylko na stojąco, ale również siedząco i leżąco. Z książką, instrumentami muzycznymi, z serduszkiem. Kwiaty stawia się zwykle sztuczne, bo w kraju sprzyjającemu dużej populacji zwierząt są traktowane przez czworonożnych, w tym kangurów, jako żywność.

Cmentarz na dnie

Żeby było ciekawiej, na dnie Pacyfiku przy wybrzeżach Florydy na głębokości 15 m też jest cmentarz. Z kamienną bramą, alejkami, pomnikami nagrobnymi. O tym, jak który wygląda, decyduje pieniądz. Płaci się nie tylko za pomnik czy pomniczek, ale i miejsce. Zanim zwłoki spuści się pod wodę, muszą być poddane kremacji, a potem wymieszane z cementem, by nie zanieczyszczały środowiska. Odwiedzają to miejsce zarówno krewni i znajomi, jak i turyści. Skoro na dnie akwenu od lat istnieje muzeum rzeźb, dlaczego nie miałoby być cmentarza?

Co to za zwyczaj?

Nasze słowiańskie Zaduszki, to odwiedzanie grobów na tradycyjnych cmentarzach, oczyszczanie ich z jesiennych liści, sadzenie chryzantem, zapalanie zniczy. Błysk pamięci, krótka lecz żarliwa modlitwa. Czcimy pamięć tych, którzy odeszli na tamten brzeg. Często ludzi nam bardzo bliskich i drogich. Jesienne święto kościelne przypada mniej więcej w tym samym czasie co niegdyś Dziady, ale jest wypełnione nowymi treściami chrześcijańskimi.

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?

– pisał Adam Mickiewicz w „Dziadach“ wydanych drukiem po raz pierwszy w roku 1823. Niemal każdy uczeń zna te słowa na pamięć, ale daleko nie zawsze rozumiemy dlaczego „dziady“ i konkretnie co to za zwyczaj, jak przebiegał, co oznaczał, o czym świadczył? Mickiewiczowski utwór nazywamy wileńsko-kowieńskim, bo przebywając w Wilnie i w Kownie autor zbierał materiały o tej uroczystości i je opisywał. Wiemy, że był w Solecznikach na takim obrzędzie naocznym świadkiem wraz z Marylą z Wereszczaków hr. Puttkamerową. Mimo wydania utworu jako książeczki podzielonej na poszczególne części, „Dziady“ przez poetę nigdy nie zostały dopisane do końca i faktycznie są to tylko luźne zapiski (dlatego nieraz nie tylko uczniom trudno ich treść zrozumieć), pozostawione w rękopisie na jedenastu obustronnie zapisanych kartkach. Oryginał znajduje się w Muzeum Mickiewicza w Paryżu, a z kopią fotograficzną możemy się zapoznać w Muzeum Mickiewicza w Warszawie.

Duchy mogły wybaczyć

Niegdysiejsze słowo „dziad“ jest synonimem naszego „przodka“. Dlatego uroczystość była poświęcona zmarłym przodkom. Dziady były obchodzone na Białorusi, Łotwie (w Kurlandii), Prusach, Litwie. Jedni obchodzili „dziady“ jesienne, drudzy – zimowe. Wiązały się z nimi zabobonne praktyki, a odbywały się bezpośrednio na cmentarzach, w kaplicach przycmentarnych, chatkach pustelników lub chałupach (wyłącznie pustych) stojących w pobliżu miejsc pochówku, plebaniach. Był to odwieczny zwyczaj prostego ludu, pospólstwa, który zbierał się na wspólną biesiadę, by wywołać dusze nieboszczyków. Częstowano się przy tym jadłem, trunkami, owocami z darów jesieni. Uczcie obrzędowej towarzyszyły modlitwa i śpiewy, a przewodził kapłan. Swoista uroczystość niosła radość nie tylko ludziom cieszącym się z tego, że plony z pól zostały już zebrane i wraz z zimą dla prostego człowieka ze wsi przychodzi czas odpoczynku, jak też radość pokutującym w zaświatach duszom, a grzesznikom, którzy nie byli w porządku względem zmarłych bliskich czy przyjaciół, ulgę. Przeproszone duchy mogły przecież darować żyjącemu winy, przebaczyć.

Dialog świata z zaświatem

Tego dnia, raz do roku, ci co odeszli, stawali się bardziej obecni. Obrzęd zwykle przebiegał w zagadkowej scenerii – bliskość cmentarza, szelest liści pod nogami, majaczące krzyże, zmierzch, wycie jesiennego wiatru. Niecodzienny nastrój, tajemnica, niezwykłe skupienie miały swój ciąg dalszy, już w pomieszczeniu, gdzie gromadzili się wszyscy. Jakby chcąc pogodzić ten i tamten świat, ofiarą, modlitwą i jadłem zadowalano żywych i umarłych. W pewnym sensie praktykowanie tego obrzędu przynosiło ludziom ukojenie. Szukali go niegdyś zwaśnieni sąsiedzi nieboszczyka, rodzice po utracie syna lub córki, owdowiałe żony, niepocieszeni stratą mężowie i dzieci-sieroty. Z pomocą kapłana mogli tego dnia próbować rozmawiać ze zmarłymi. W ten sposób nawiązywał się dialog pomiędzy światem i zaświatem, gdzie sentymentalizm, fantazja i imaginacja brały górę nad rzeczywistością. Tajemniczość i wieloznaczność nie dały się racjonalnie wytłumaczyć, bo nie wszystko można dotknąć, a tym bardziej zrozumieć. Ale dawały spełnienie poczucia obowiązku zgodnie z odwieczną tradycją ludową.

Podziękowanie ziemi-matce

Mimo braku wierności opisu obrzędu w mickiewiczowskich „Dziadach“ fikcja literacka połączona z elementami folkloru i obyczaju zawiera w sobie cenne walory edukacyjne. Zasługa poety leży przede wszystkim w tym, że utrwalił w naszej pamięci zwyczaj zanikający już za jego czasów. Tym niemniej na początku XX wieku warszawski „Tygodnik Illustrowany“ odnotował, że jeszcze w niektórych zakątkach Litwy „piękny a rzewny obchód dziadów“ był kultywowany. Choć już wtedy uległ silnym wpływom kościelnym, zachował sporo pierwiastków tradycyjnych. Nazywany był po litewsku różnie: „velines“ (zaduszki), „diedai“ (dziady), „strijai“ (stryjowie), „ajniai“ (przodkowie). Odbywał się zwykle w trzecim tygodniu po święcie Najświętszej Marii Panny Różańcowej (przeważnie w sobotę), pomiędzy 22 a 27 października. Gumna i punie były pełne, bydło syte, a obfitość na stole największa w roku. Wypadało więc podziękować kochanej ziemi-matce za dary i tym krewnym, ojcom i praojcom, którzy na tej ziemi żyli i pracowali przed nimi. Obchodzenie „dziadów“ było faktycznie odwiedzaniem miejsc pochówku zmarłych, oddawanie im czci, cieszeniem się z dorocznego urodzaju i zbliżającą się porą odpoczynku.

Ślad na desce

Jak wiadomo, pierwotne cmentarze nie były ogradzane. A najbiedniejsi chowali często swoich na skraju lasu, polance czy zalesionej wysepce polnej, bo miejsce w kościołach były zarezerwowane dla fundatorów i wielmożów, a przed kościołem - dla szlachty. Chłopi nie mieli z czego i za co stawiać pomników nagrobnych. Dlatego miejsca grzebania zmarłych nazywano mogiłkami lub mogilnikami. W dniu „dziadów“ biedni mogli najwyżej wymienić spróchniały drewniany krzyż na mogile swojego przodka lub zamienić mniejszy na większy, poprawić kopczyk mogiłki, obłożyć go darniną, kamieniami, a najświeższe miejsca pochówku również deskami celem zabezpieczenia od zwierząt leśnych. Był na Litwie i taki zwyczaj: na grubej ociosanej desce wyrzynano ślad przypominający stopę ludzką. Na pamiątkę, że zmarły poszedł w zaświaty. Deskę kładziono przez rzeczkę, strumyk czy rów, by ułatwiała przejście na drugi brzeg okolicznym mieszkańcom, którzy przechodząc i widząc odcisk stopy mogli „westchnąć do Boga“ i pomodlić się za duszę zmarłego.

Liliana Narkowicz

(Cdn.)

<<<Wstecz