Zawsze wierni „Piątce” (9)

Idalia - łagodna niczym sarenka

Zaczytuję się drukowanymi publikacjami sprzed lat, listami napisanymi od ręki i na maszynce, czytam wspomnienia Jej i o Niej, niezapomnianej Idalii Żyłowskiej...

„Otóż Ida jest osobą, w której ani wad żadnych, ani walorów fizycznych dopatrzyć się nie da. Wzrost średni, szczupła figura, mała kształtna główka osadzona na podanych nieco ku przodowi plecach. Nie ma w niej nic chorobliwego, ale nie ma też tężyzny fizycznej. Drobna twarz o delikatnych rysach, bladej cerze, ma w sobie coś z sarenki. Jest tak samo subtelna, łagodna, melancholijna i nieufnie badawcza. Natomiast z ruchów Ida wcale nie przypomina tego zwierzątka. Nie jest bowiem tak zwinna, zręczna i pochopna. Przeciwnie, w ruchach jest coś gapiowatego. Ida chodzi jak człowiek, co nie patrzy pod nogi i ciągle o coś zawadza” - czytam „charakterystykę” Idalii Żyłowskiej, napisaną przez spostrzegawczą i życzliwą koleżankę. Życzliwą być może dlatego, że sama Idalka była pozbawiona jakiejkolwiek wrogości czy nieżyczliwości względem ludzi, względem koleżanek, kolegów, nauczycieli. Mimo bardzo trudnego życia, zachowała godność, na jaką stać tylko człowieka wielkiego ducha.

Patrzę na zdjęcia i poznaję: przecież to nauczycielka chemii z Czarnoborskiej Szkoły Średniej, przecież to ta sama Idalka, która pisała do gazet polskich, wychodzących w Wilnie, ta sama, o której się mówiło z nutką tajemniczości – „to córka pisarza Józefa Mackiewicza”. Ktoś dodawał - „nieślubna”, inny ktoś - „ale uznana”.

Stosy publikacji, listów, dokumentów, zdjęć skrupulatnie przechowuje Jej koleżanka z klasy Krystyna Pytlewiczówna-Kieliene. Ado¬ptowany syn Idalii oddał przyjaciółce swej matki całe to bogactwo naszej wileńskiej historii. Trafiły w dobre ręce, bo to do pani Krystyny przychodziły listy od rodziny Orłosiów z prośbami i podziękowaniami za opiekę nad grobem Idalii, za akcję zbierania środków na pomnik. Znani w Polsce Orłosie byli poprzez Mackiewicza spokrewnieni z Żyłowską.

„Ida jest „geniuszem” nie dla wszystkich - pisze dalej koleżanka Halina Choroszewska. – Swą indywidualnością wyróżnia się z otoczenia, odczuwa swą odrębność i uważa, że żadne nici wzajemnego zrozumienia nie mogą związać ją z otoczeniem. Uważa, że widzi ona więcej niż inni, a także inaczej niż inni”.

Tajemnicze obiady na Wileńskiej

Ta inność widzenia być może przyszła z tego, że dzieciństwo i lata szkolne ją nie pieściły, odwrotnie, bieda w jej domu piszczała z każdego kąta półpiwnicznego mieszkania na Zakretowej. Matka, Wanda Żyłowska zmarła, gdy Idalka miała zaledwie 11 lat i wychowywała ją ciocia, już wiekowa kobieta. Pani Krystyna wspomina, jak to idąc całą gromadą ulicą Wileńską do domu z gimnazjum na Ostrobramskiej, raptem Idalka tajemniczo znikała w jednej z bram. Jak się okazało, tam mieszkała znana z dobroczynności doktor Aniela Sielska, pediatra z zawodu i wielkiego serca człowiek, która niemal całe życie poświęciła dzieciom z Domu Dziecka. W domu pani doktor zawsze na Idalkę czekał obiad...

„Piątka”, którą ukończyła w roku 1952, była dla niej bardzo ważna, do której we wspomnieniach wciąż wracała. Zachowały się jej publikacje, zapisy w pamiętniku. I chociaż dotyczą wspomnień o nauczycielach już wymienianych w poprzednich publikacjach, jednak spojrzenie Idalki i jej pamięć pokazują tych samych nauczycieli w szerszym ujęciu.

„Polonista Waleszkiewicz z młodzieżą był trochę za poufały. I pozwalał na płatanie różnych figli. Zależnie od polotu i wyobraźni ucznia. Nie uznawał krytyki literatury. Przynosił na lekcje utwory literackie i czytał bardzo ładnie, od czasu do czasu sprawdzając, czy uczniowie zrozumieli... Miał znajomości w bibliotece uniwersyteckiej i pozapisywał nas tam nielegalnie. Dzięki niemu miałyśmy oficjalny dostęp do Mickiewicza i Słowackiego. Tam też spotykałyśmy się z Krasińskim, Norwidem. Dla mniej energicznych uczniów polonista nie lenił się przywozić całe paki książek. Dawał je do przeczytania na dwa-trzy dni, albo na jedną noc (...).

W tym czasie wynikła sprawa polskiej szkoły. Część nauczycieli, w tym nawet Biberowa, agitowała za szkołę rosyjską. Mówiono, że to Waleszkiewicz zorganizował demonstrację uczniów starszych klas i pochód do gabinetu Tatiany Kurylenko z oświadczeniem, że będą się uczyć tylko w polskiej szkole lub żadnej. Może za tym stał ktoś inny, może rodzice, może to była inicjatywa samych uczniów, ale spadło to na polonistę Waleszkiewicza i po tym „incydencie” musiał opuścić szkołę”.

Uśmiechnięta „skrzypeczka”

Ale były też takiego rodzaju wspomnienia: „Pierwszą dyrektorką była Szulcówna, osoba cicha, prawie niewidoczna, przewinęła się niepostrzeżenie jak motyl. Za to jej siostra psychopatka, rwała nam zeszyty, biła po twarzy i wciąż krzyczała. Wszystko to wywoływało śmiech chóralny, ale każda uczennica jej się bała. Czasem, w przystępie dobrego humoru, opowiadała nam o latach nauki w niemieckiej szkole. Skąd pochodziły i kim były siostry Szulcówne? Nie wiem”.

Niewiele wspomnień, jak dotychczas, było o Helenie Tyszkównie, jedynie tylko to, że nazywano ją „skrzypeczką”, bo od gry na tym instrumencie zaczynała najczęściej lekcję. Gdy stawała w drzwiach klasy nauczycielka muzyki, spotykały ją owacje radości. Z nieodłącznymi skrzypcami, o lekko przyprószonych siwizną skroniach, zawsze uśmiechnięta i bez reszty zakochana w polskiej muzyce. Wszystkie baliki i potańcówki, wycieczki i studniówki nie obchodziły się bez piosenek, których ta nauczycielka nauczyła. Jak wspominała Idalka, inspektor A. Bryo zaskarżył ją, że nie zaznajamia dzieci z muzyką rosyjską. Wezwano ją do wydziału oświaty, ale akurat wtedy miała ze sobą nuty Aleksandra Dargomyżskiego. Wyjęła je z teczki i bez słowa położyła na biurku...

Posiadała zdolności literackie

Bez wątpienia Idalka posiadała zdolności literackie. Po ojcu? Józef Mackiewicz, młodszy brat Stanisława Cata-Mackiewicza dopóki mieszkał w Wilnie (w Czarnym Borze), kontaktował się z Idalką, zapraszał ją do swego domu. Kontakt się urwał po wyjeździe ojca w roku 1944 za granicę, najpierw do Włoch, potem do Anglii i do Niemiec. Co do jego poglądów politycznych zdania są podzielone, ale to właśnie on był świadkiem ekshumacji oficerów polskich zamordowanych w Katyniu przez NKWD i jako jeden z pierwszych publicystów głosił prawdę o tym mordzie.

Po latach przerwy Józef Mackiewicz znów nawiązał kontakt listowny z Idalką, a gdy był już ciężko chory, jego żona Barbara Toporska, również pisarka, pisywała listy do wileńskiej córki swego męża. Idalię łączyły przyjazne stosunki z przyrodnią siostrą Haliną oraz z siostrą Józefa Mackiewicza Seweryną Orłosiową i jej synem Kazimierzem.

Ryzykowny wyczyn

O szkole Idalka wspomina z wielką życzliwością i dowcipem: „Pierwszą polonistką była p. Pieniążkowa, której nie doceniałam i nie lubiłam, bo zmuszała mnie, jakże słusznie, do ortografii. Początków literatury polskiej uczyła nas Szumska, która zasypiała na lekcjach, za co raz od Lipskiej dostała po głowie spodniami gimnastycznymi. Było wiele zabawy, kiedy przyszła na lekcję w czarnym kostiumie fastrygowanym białą nitką. Miała małą córeczkę i pewnie nie dojadała, ale od amerykańskiej pomocy się odmówiła. Była fanatyczną komunistką, ale ten fanatyzm był nam miły... Przez pewien czas byłam prezesem kółka literackiego, które prowadził nauczyciel Kowalewicz, a można było nim manipulować. Wydawaliśmy gazetkę tego kółka, która bardzo nie podobała się Oldze Timofiejewnej Moroz. Zaproponowałam do omówienia „Urodę życia” Żeromskiego. Olga Timofiejewna zaraz to wywęszyła i orzekła, że jest to utwór na wskroś nacjonalistyczny. Prawdopodobnie p. Kowalewiczowi się dostało...”

Umiała Idalka odróżniać rzeczy śmieszne i rzeczy poważne. Do poważnych bez wątpienia należy idea utworzenia patriotycznego kółka literackiego. Główny kierunek - to studiowanie historii Polski i dysputy polityczne. Wiosną i latem były wycieczki krajoznawcze, np. do Zułowa, z noclegiem na stacji w Podbrodziu. Największym wyczynem członków kółka było nocne posadzenie sosenek koło płyty Piłsudskiego, ale okazało się, że ryzykowali na próżno: nazajutrz stróż sosenki wyrwał.

Akcja dobrej woli

Idalka zmarła w roku 1998, po przepracowaniu w czarnoborskiej szkole 34 lat. Jak wspominają koleżanki z klasy, w ostatnich latach musiała znieść wiele przykrych chwil. Chłopak z Domu Dziecka, którego adoptowała, z biegiem lat coraz mniej rozumiał jej wrażliwe serce, jej miłość do zwierząt (ach, te koty!). Dwupokojowe mieszkanie w Karolinkach stało się za ciasne dla rodziny syna. Została więc znów samotna. Pochowana na cmentarzu w Sałtoniszkach, gdzie jedynie koledzy z klasy, albo byli uczniowie i nauczyciele ze szkoły w Czarnym Borze od czasu do czasu zaglądali na jej zniszczony grób. Ale solidarność ludzi z „Piątki” jest niezniszczalna. Z inicjatywy kolegów - Krystyny Pytlewiczówny, Teresy Szydłowskiej, Piotra Szulskiego i innych rozpoczęto akcję zbierania środków na pomnik Idalki. Nie została na uboczu rodzina w Polsce. Orłosie również wnieśli cegiełkę do budowy pomnika, bardzo pięknie spisali się byli uczniowie i nauczyciele z Czarnego Boru. Stanął na cmentarzu obok grobów rodzinnych, które również zostały odnowione.

„Wszyscy będziemy żyć razem”

Chciałoby się cytować i cytować Idalkę. Chociażby o tym, jak opisywała swe przeżycia - szkolne, rodzinne, jak dziewczęcym serduszkiem widziała wojnę. „W ciągu paru dni chłopców zabrakło, jakby ich wiatr zmiótł: i Tadzika z Zakretowej, o rok tylko ode mnie starszego, i Zbyszka, i Jurka, i Jerzego. Parę tygodni później uciekaliśmy na Sałatę - piękne jezioro za Wilnem. Stodołę, w której spaliśmy, krzaki w których chowaliśmy się gdy ostrzeliwano z nisko latających samolotów. ...Na naszą stodołę natrafili partyzanci, mieli biało-czerwone opaski, wszyscy na koniach, a wśród nich był ranny, którego wnieśli do izby. Był to okres truskawek i, jak się wydawało, prędkiego wyzwolenia. Przyszło, ale inne. Nasze chłopaki, którzy też walczyli o Wilno, wrócili znacznie później, bo aż z Kaługi, twarze mieli ponure, chodzili oddzielnie, milczący, a matki ich opowiadały w sekrecie, że plecy mieli zbiczowane. Zaczęła się repatriacja do Polski. Domki, otoczone ogródkami kwiatowymi, jeden po drugim zajmowali Rosjanie, zaś w naszym nowym podwórku pojawiły się dwie rodziny litewskie. Nie pamiętam dnia „zwycięstwa”. Wojna dla mnie skończyła się wówczas, gdy zaczęli rozbierać płoty. Rosjanie twierdzili, że płoty to przeżytek kapitalistyczny i teraz będziemy wszyscy żyć razem...” – wspominała Iśka „Żyła”, jak się sama podpisywała w listach do koleżanek z ławy szkolnej.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciach: Idalka Żyłowska (od prawej) z najbliższą przyjaciółką Haliną Choroszewską w czasie egzaminów maturalnych; rok 1994 – 50-lecie szkoły nr 5, klasa maturalna lat 1952-53, Idalka pierwsza od prawej w drugim rzędzie. Fot. archiwum

<<<Wstecz