Zawsze wierni „Piątce” (5)

Absolwenci roku 1951- Lusia i Rysiek i inni...

Wertowanie kart historii słynnej Szkoły Średniej nr 5 na Antokolu, odkrywanej przez jej uczniów lat 1944-57, to swoiste zachłysnięcie się raz jeszcze dziejami zachowania na Ziemi Wileńskiej polskości, nawet jeśli to przychodziło kosztem wielu wyrzeczeń, tragicznych okoliczności, kosztem biedy i chłodu. Tym razem przewracamy kolejną kartę historii szkoły i już jesteśmy z absolwentami roku 1951.

Po zakończeniu działań wojennych w Wilnie, gdy jeszcze trwała wojna w Polsce, we wrześniu roku 1944 zasiedli oni do ławek, w nieopalanych i niedostosowanych do pracy szkolnej klasach. Chłopcy jeszcze zdążyli poczuć smak trzeciego gimnazjum męskiego przy Ostrej Bramie, dziewczęta również uczyły się osobno w piątym gimnazjum przy filharmonii.

Po dwóch latach oba gimnazja zostały połączone w jedno, koedukacyjne, ale drogi dziewcząt i chłopców do gimnazjum polskiego, jedynego w Wilnie, a nawet w całym Związku Sowieckim, były różne.

Mieszczuch w wiejskiej szkole

Ryszard Borejko, chłopak urodzony w Wilnie, mieszkający początkowo na Nowym Świecie, później w samym centrum Starówki tuż przy Placu Ratuszowym, przyszedł do gimnazjum trzeciego po złożeniu egzaminów, które przeprowadzano w byłym budynku klasztoru sióstr Benedyktynek. Został przyjęty od razu do klasy 3 f gimnazjalnej. Miał poza sobą naukę w przedwojennej szkole przy ulicy Kolejowej, która istniała nawet podczas okupacji niemieckiej, tyle że była to szkoła litewska.

Lusia Mickiewiczówna urodzona w pięknym majątku nad brzegiem Wilii, nieopodal Dukszt, przyszła do szkoły po nauce w domu (jej mama z zawodu była nauczycielką) oraz po szkole w Duksztach i była jedną z najbardziej ubogich dziewcząt w klasie. Cała rodzina została przy Sowietach wysiedlona ze swej posiadłości, musiała więc opuścić swe dobra „jak stoi”, ojciec zaś został wywieziony do Workuty i skazany na 10 lat łagrów.

Losy tak się ułożyły, że mieszczuch Borejko całe życie przepracował w polskich szkołach na wsi, natomiast panna Mickiewiczówna ze wsi równo 50 lat poświęciła wileńskiej szkole – nr 19. Nie mogła patrzeć, jak na wsi dobro ludzkie, zdobyte ciężką pracą, nowe władze rujnują. Jej rodziny również.

Klas wiele i bardzo liczne

„Gdy zostałem przyjęty do gimnazjum, zdziwiło mnie, że tak dużo klas powstało trzecich, moja była klasą „f”. Liczyła około 40 uczniów. Byłem jednym z najmłodszych, gdyż moimi kolegami zostali chłopcy, którzy przeszli kawałek swej drogi na froncie czy w oddziałach AK” - opowiada Ryszard Borejko.

Wychowawcą klasowym był pan Matulewicz, nauczyciel matematyki. Inny Matulewicz był dyrektorem gimnazjum.

Nastąpiły lata pierwszej repatriacji do Polski. Rodzina Borejków została wierna zasadzie, którą potem tak trafnie określił Czesław Miłosz: „Nigdy od ciebie miasto”.

Rok 1946. Nastąpiło połączenie obu szkół. Praca rozpoczęła się od przenoszenia pomocy naukowych, mebli z męskiego gimnazjum do żeńskiego. Ta promocja chłopaków obcowała z najznakomitszymi profesorami, jak Ludwik Kuczewski, Helena Tyszko, Kazimiera Likszanka, Bolesław Święcicki, Salomea Sucharewiczowa i oczywiście Stanisława Pietraszkiewiczówna.

Fizykę wykładała pani Januszkiewiczówna. A była to nauczycielka, która tak prowadziła lekcję, że słychać było brzęczenie muchy - nikt nie śmiał coś powiedzieć drugiemu uczniowi. Był to fenomen z tego względu, że mimo iż stała do klasy odwrócona tyłem, gdy pisała na tablicy, ale wszystko widziała, co się dzieje w klasie.

„Raptem słyszę - Borejko wstań, innym razem - Emir Szabanowicz wstań, jeszcze innym - Bujko, czy Kardzis. Karciła nas, a my nie rozumieliśmy, jak mogła widzieć, że właśnie w tym momencie rozmawialiśmy. Jak się okazało, w swych okularach miała specjalne szkła, które odbijały widok z tyłu” - wspomina Ryszard.

„Pochowaliśmy ją na Starej Rossie. Ponieważ pogrzebem kierowała szkoła, chowano ją bez księdza. Wtedy Marian Wojtkiewicz (Wujek Maniek na scenie) wybrał z kieszeni buteleczkę ze święconą wodą i pokropił grób swej nauczycielki. Takie to były czasy. Marian był wywołany później przez dyrektorkę Tatianę Kurilenko na „dywanik”, ale jakoś się obeszło. Dowcipem wyróżniał się nasz chemik Ludwik Kuczewski. Był srogi, ale i umiał dowcipkować, a jego słynne powiedzonko, że tylko Bóg umie na piątkę, on sam na czwórkę, uczniowie zaś na trójkę, było nam na rękę”.

Poloniści też się uczyli

Niezapomniana Stanisława Pietraszkiewiczówna. Nie ma ucznia, którego ta fenomenalna pani profesor uczyła, by o niej nie wspomniał. Rysiek również ma zeszyt z jej poprawkami wypracowania - cały zapisany jakby od nowa. Pani profesor mówiła, jak wspomina Lusia Mickiewiczówna, że Polak nie ma prawa pisać z błędami po polsku.

Kolejnym nauczycielem polskiego był Bazyli Kowalewicz. Jego potężna postać przypominała przedwojennego nauczyciela, bo chodził z laseczką. „A my nie wiedzieliśmy, czy laseczka mu potrzebna z powodu chorych nóg, czy to hołdowanie modzie przedwojennej. Nazywaliśmy go „Bazio”. Był to okres, gdy do programu języka polskiego włączono literaturę litewską i rosyjską z okresu sowieckiego. Wiadomo, że starzy nauczyciele nie znali takich autorów, jak Petras Cwirka, Vincas Mykolaitis-Putinas, Salomea Neris, Wanda Wasilewska czy Nikołaj Ostrowski. Uczyliśmy się wszyscy wzajemnie - my od nauczyciela, on od nas, bo każdy z uczniów miał za zadanie przeczytanie utworu programowego i zreferowanie go pisemnie. Podręczników jeszcze wtedy nie było, ale utwory w większości już były przetłumaczone na język polski”.

Był to okres, gdy zawdzięczając staraniom komitetu rodzicielskiego, który wystosował do Moskwy skargę, że w szkołach polskich mało jest godzin z polskiego, a zbyt dużo z rosyjskiego, godzin z języka ojczystego dodano.

Pani Pieniążkowa tańczyła z Leninem?

„Ale wtedy, gdy przyjechała komisja z Moskwy, było spotkanie z naszymi profesorami. Pani Janina Pieniążek mimo poważnego już wieku, odważyła się na wspomnienia. Powiedziała, że gdy była w roku 1912 w Poroninie na jakimś balu, tańczyła z... Leninem. Prawda to czy nie, ale ponoć poskutkowało na naszą korzyść, na korzyść nauczania języka polskiego”.

Pani Pieniążkowa spoczęła na Cmentarzu Bernardyńskim. Tam też miejsce spoczynku znalazł nauczyciel niemieckiego i łaciny Andrzej Biega, człowiek wyjątkowo skromny, a przecież plotkowano o nim, że w czasach I wojny światowej był agentem wywiadu trzech (!) państw. A już na pewno był uchodźcą roku 1939 rodem z Krakowa. Łacina została z programu wykreślona, a pan Biega swe życie na wileńskim Łotoczku, a potem na Antokolu toczył w samotności i nędzy. Jedynie uczniowie jego czasem pomagali mu wytrwać. Został pochowany obok rodziny Kadenacych.

Nauka czytania z modlitewnika

Rok 1951. Bal maturalny, podczas którego przeplatają się radość i łzy.

Rysiek wybrał drogę nauczyciela. Powstawały szkoły polskie, a nauczycieli było brak. Najpierw kursy półroczne, potem Trocka Szkoła Pedagogiczna, egzaminy dyplomowe z prawem wykładania w polskiej szkole, po latach Instytut Nauczycielski, po kolejnych - Pedagogiczny. Ryszard otrzymuje najpierw skierowanie do Zawiszańskiej Szkoły Początkowej. Jeszcze podręczników nie ma, ale są przecież polskie książeczki do nabożeństwa. Młody nauczyciel uczy swych małych uczniów czytania i pisania z modlitewnika, za co po latach uczniowie mu byli bardzo wdzięczni. Po kilku miesiącach nauki wydano podręcznik z języka polskiego dla klasy II. Wydało go wydawnictwo „Radziańska Ukraina”, a autorem jego był znakomity lwowski językoznawca Hausvater.

Daleka wieś nie odcięła go od ulubionej „Piątki”. Nie opuszczał żadnej studniówki, które już w tamtych latach były popularne, chociaż jazda saniami do Wilna przez zaspy śnieżne i lasy nie należały do bezpiecznych. Do dziś pamięta, jak właśnie na takiej drodze na studniówkę tuż przed Jaszunami raptem konie stanęły dęba - dwa wilki przechodziły drogę. Na szczęście widocznie były syte.

Już 48 lat Ryszard Borejko jest nauczycielem geografii w Pikieliskiej Szkole Podstawowej. Tu razem z żoną Konstancją Sawicką, również absolwentką „Piątki” z roku 1956, z oddaniem pracują, w pełni rozumiejąc, że jest to miejscowość poniekąd historyczna.

Wypędzona z rodzinnego majątku

Lusia Mickiewiczówna, dziś Helena Noreikiene rozpoczęła naukę w gimnazjum nieco później. Przybyła tu w roku 1946, do dziewczęcej klasy IV a. Przybyła po ogromnych przeżyciach. To właśnie na ich podwórzu 15 marca 1945 roku przy pięknym domu państwa Mickiewiczów stoczyli walkę Sowieci z żołnierzami AK, co w późniejszych czasach opisał Ryszard Kirsznowski, pisarz i akowiec. Już nazajutrz ojciec został aresztowany i skazany na 10 lat więzienia w łagrach Workuty, a matka z małą Lusią wypędzone z majątku, najpierw zatrzymały się w Duksztach, gdzie mała Lusia imała się dowolnej pracy wiejskiej, potem przybyły do Wilna, do domu dziadków.

Do szkoły jednak dziewczynka poszła, mimo biedy. Matka żyła z tego, że pełła w ogrodach grządki i brała się każdej roboty, by wyżyć. W gimnazjum za naukę trzeba było płacić - jedno półrocze 100 rubli i tyleż drugie.

„Gdy przyszła do klasy komisja zbierać te pieniążki, nic innego mnie nie zostawało, jak schować się pod ławkę. Po kilku dniach przekonana, że zmuszona będę porzucić naukę, dowiaduję się, że ktoś z klasy za mnie zapłacił. Ten ktoś nie przyznał się do dzisiejszego dnia, chociaż ja podejrzewam, kto to był - z nutką wzruszenia opowiada pani Łucja. Ale po chwili przechodzi na żartobliwy ton. Właściwie to ja maturę zdobyłam w szkole wieczorowej, gdyż musiałam z klasy wyjść z powodu niezdania egzaminu z języka rosyjskiego. Trafiłem na czas, gdy natarczywie rusyfikowano szkołę. Być może dla rusycystki Olgi Moroz, komunistki niezwykle ideowej, liczyło się to, że mój ojciec był „wragom naroda”, a ja byłam związana z sodalicją. Czepiała się mnie wyraźnie. Poszłam więc do wieczorówki na Zwierzyńcu. Ale po jakimś czasie nasza rusycystka zachorowała i przychodzi na zastępstwo ...Olga Moroz. Z rozpaczy nie wiedziałam co robić, poszłam do dyrektora szkoły i mówię, że muszę stąd wyjść. Jednak moja koleżanka klasowa Baśka Zajcówna była w niezłej komitywie z Olgą i to ona poprosiła, by się mnie nie czepiała. Trzeba przyznać, że Olga dotrzymała słowa”.

Dziesięciu lekarzy i inżynierów

Basia Zajcówna była jedną z dziesięciu absolwentów tego rocznika „Piątki”, którzy poszli na studia medyczne. Pani Noreikiene może wyliczyć każdego ze swych kolegów lekarzy - Halina i Anna Bujko, Gienia Nowosad, Nina Korobówna, Jurek Siemaszko, Irka Abramowicz, Krystyna Górska, Zosia Lewicka. „Mógł być jeszcze jedenasty lekarz - Czesiek Naruszko, który również rwał się na te studia. Przypomniałam mu, czy pamięta, jak on się boi krwi, a gdy nasz kolega Siemaszko złamał nogę, a Czesiek go niósł, sam zemdlał. Jednak nie posłuchał i na studia medyczne wstąpił. Był na tych studiach aż do pierwszego zajęcia w prosektorium. Gdy na stole położyli trupa do nauki anatomii, wszyscy zobaczyli jak Czesiek usuwa się i ląduje pod stołem”.

Drugą uczelnią tak popularną dla tej promocji był Kowieński Instytut Politechniczny. Inżynierami zostało wielu, a wśród nich Tadeusz Jakutis i Wacław Bieleninik, którego dom był zawsze otwarty dla kolegów z klasy. Znajdowali tu serdeczność i zrozumienie. Z biegiem lat został znany jako współzałożyciel Polskiego Uniwersytetu III Wieku, w środowisku zaś polskiej redakcji „Czerwonego Sztandaru” jako mąż pani Gieni, wieloletniej wyjątkowo solidnej pracowniczki gazety. Wielu poszło do szkolnictwa, jak to jest w przypadku naszych bohaterów, czy Jadwigi Bielskiej, która po latach związała swój los z „Czerwonym Sztandarem” i radiem w języku polskim.

Pani Lusia chciała jeszcze przypomnieć swego profesora chemii Ludwika Kuczewskiego. „Traf chciał, że w notatkach zapomniałam list od ojca z Workuty. Profesor go znalazł i przeczytał klasie z mego pozwolenia. Ten człowiek o wielkim sercu był wzruszony. Poradził mnie, bym poszła na chemię. Ale ja po litewsku nie znałam żadnej terminologii, oprócz jednego słowa - „deguonis” (tlen). Po kilku miesiącach nauki dopędziłam pozostałych. Bo w naszej szkole był naprawdę wysoki poziom nauczania”.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciach: klasa dziewcząt wraz z nauczycielką fizyki Januszkiewiczówną (w pierwszym rzędzie w centrum); chłopaki podczas chwil odpoczynku wraz z nauczycielami, dwoma Bazylami - Tulisowem i Kowalewiczem.
Fot.
archiwum

<<<Wstecz