Zawsze wierni „Piątce”(4)

Jan Pakalnis - kronikarz z musu czy z pasji?

Z mieszkania wilnianina Jana Pakalnisa jak ręką sięgnąć do Anioła, który musi strzec Zarzecza i, jak widocznie zakładali autorzy rzeźby, mieszkańców tej starej dzielnicy miasta. Nie uchronił jednak Anioł rdzennych mieszkańców, których tu obecnie na palcach można policzyć. Całe kamienice, pojedyncze mieszkania wykupili nowobogaccy, niektórzy tu nawet nie mieszkają - ot wykupili i wszystko.

Jan Pakalnis należy do nielicznych wyjątków - był twardy, gdy otrzymywał różnego rodzaju propozycje, by sprzedał to mieszkanie lub wymienił na inne. Był nieustępliwy. Tu mieszkali jego rodzice, tu od najmniejszych lat mieszka on, do tego mieszkania są przywiązane jego córki i wnukowie. Do tego mieszkania, znajdującego się w oficynie starej kamienicy, ciągną jego koledzy klasowi, zgrana paczka z „Piątki”, absolwenci roku 1950.

Co prawda, teraz przy samej klatce schodowej tego nieposłusznego mieszkańca ustawiono kontener na śmieci. No, ale to dzień dzisiejszy…

Archiwum w niszy pokoju

Niektórym trudno zrozumieć, czy pan Jan żartuje, czy mówi poważnie, gdy wspomina dzieje swojej klasy, gdy z perspektywy dnia dzisiejszego ocenia to, co było przed prawie 60 laty.

Co było? Wszystko ma udokumentowane, zapisane, przyklejone w ogromnych i mniejszych albumach. Jakieś zeszyty, własne i kolegów, wpisy i dedykacje znanych ludzi, którzy bywali z okazji spotkań klasowych, cenzurki o ukończeniu różnych klas, wycinki z prasy na temat „Piątki”, jej nauczycieli oraz uczniów, zdjęć tu chyba z kilka setek naliczyć można. Cała głęboka nisza tego pokoju jest przeznaczona dla archiwum szkolnego. Zasłonięta ciężką kotarą, jak gdyby gospodarz chciał ukryć to bogactwo przed przypadkowym osobnikiem, któremu to nie jest tak drogie, jak jemu i jego kolegom.

Czy jednak to kronikarstwo jest pasją pana Jana czy sposobem na życie? „Ani jedno, ani drugie, bo zacząłem zbierać materiały o szkole z musu” – odpowiada, ale szelmowski uśmiech wcale tego nie potwierdza.

Na zdjęciu - same znakomitości

Co prawda, powód do takiego twierdzenia ma. Otóż jego najbliżsi koledzy klasowi - Olgierd Korzeniecki i Zbigniew Rymarczyk - podczas któregoś spotkania w trójkę wpadli na pomysł, aby historię „Piątki” udokumentować. A stworzyć jej kronikę może tylko Jan Pakalnis. „Nikt nie potrafi zrobić tego lepiej od ciebie - powiedzieli chłopcy i przypieczętowali argumentem - przecież pracowałeś parę lat w statystyce i z zawodu jesteś ekonomistą”.

Pierwszy eksponat w pierwszym albumie oglądamy wspólnie. Zdjęcie klasy z roku 1949, już na ul. Piaski. Same chłopaki, bo to była klasa męska, mimo że uczyli się wszyscy w szkole średniej koedukacyjnej. Ależ klasa! Znani działacze życia kulturalnego, oświatowego, społecznego w Wilnie. W pierwszym rzędzie pierwszy od prawej to niezapomniany nauczyciel fizyki Zbigniew Rymarczyk z tej samej „Piątki”, wieloletni zastępca dyrektora, nauczyciel, który wniósł do pracy pedagoga swoją nieprzeciętną, nowoczesną wizję nauczania. W drugim rzędzie drugi od prawej - to mój kolega redakcyjny Stanisław Aleksandrowicz, który całe swoje życie przepracował w dzienniku polskim jako tłumacz. A był to człowiek, który wyróżniał się ogromną erudycją i w sensie znajomości języka był niezrównanym autorytetem. Dalej - przystojny brunet z orientalną aparycją aktora - to Jerzy Zajączkowski. Aktorem został w późniejszych latach. Przez kilka lat ten Karaim, doskonale znający język polski, pracował jako spiker polskiego radia, które w tamtych czasach powojennych miało bardzo silną pozycję w litewskim radiu, już nie mówiąc, że to była codzienna godzinna audycja. Po ukończeniu studiów aktorskich Jerzy Zajączkowski wyjechał do Pietrozawodska, gdzie był też głównym reżyserem w teatrze. Dziś po nim w archiwum pana Jana pozostał film o świętowaniu 50-lecia Zajączkowskiego w teatrze, który przysłała żona śp. Jerzego.

W trzecim rzędzie Olgierd Korzeniecki, człowiek wyjątkowo szlachetny, znany na Litwie lekarz oftalmolog, który w pracy okulisty wdrożył niejedną innowację. Tutaj też Jan Pakalnis, kronikarz i archiwista, bohater tej publikacji. Poznaję również Stanisława Jakutisa, który całe życie poświęcił dziennikowi polskiemu „Czerwony Sztandar” , pokonując wszystkie szczeble drabiny zawodowej - od stylisty i pracownika sekretariatu do redaktora naczelnego. W archiwum klasowym po raz pierwszy czytam wiersz-humoreskę o życiu klasy napisany przez Jakutisa. Ile dowcipu w tym wierszu, a przecież w redakcji był raczej powściągliwy w żartach.

Na samej górze dwaj chłopcy, którym życie kulturalne Polaków wileńskich tak wiele zawdzięcza - to niezapomniany Zdzisław Tuliszewski, jeden z założycieli zespołu „Wilia”, tancerz pierwszej ekipy grupy tanecznej, a gdy z biegiem lat postura nie pozwoliła mu tańczyć, przeszedł do chóru. Mimo że był prawnikiem, wziętym adwokatem, zawsze znajdywał czas, aby poświęcić go zespołowi, czy polskim sprawom.

W drugim chłopaku od lewej trudno poznać człowieka, którego zna obecnie niemal cała Wileńszczyzna. Jest to Władysław Korkuć. Również należy do grona współzałożycieli „Wilii”, a w latach późniejszych całego szeregu polskich zespołów w szkołach i wielu miejscowościach Ziemi Wileńskiej.

„Zawsze bądźcie razem”

W centrum zdjęcia - jedyna kobieta. To ulubiona ich wychowawczyni, łacinistka Salomea Sucharewiczowa. Pan Jan nie ukrywa, że i po dziś dzień jej poglądy na przyjaźń, na poczucie jedności są mu drogie.

W klasie uczyło się 33 chłopaków. I tylko jeden z nich wstąpił do komsomołu, bo był członkiem „uczkomu”. Oczywiście przez resztę chłopaków czasem był szykanowany. To pani Sucharewiczowa pierwsza starała się inaczej spojrzeć na życie klasowe. „Pamiętajcie, że życie dzisiejsze, nowe, spłata niejednego figla, ale wy starajcie się być zawsze razem. Bo jesteście z jednej klasy”. A tak na marginesie, ten komsomolec później został sam wywieziony do łagru.

Co prawda, sama pani Salomea została zwolniona za „nieodpowiedni dla radzieckiego nauczyciela światopogląd”. Wychowawczyni na równi z innymi nauczycielami musiała zaliczyć jakiś kurs z marksizmu-leninizmu. Po odpowiedzi któryś z egzaminujących zapytał: „A więc zgadzacie się, że „materija pierwiczna” na co łacinistka odpowiedziała „nie, nie zgadzam się”. Tego wystarczyło. Została zwolniona wraz z takimi świetnymi pedagogami jak Janina Pieniążek, Untenówna, Tyszkówna i szereg innych.

Wychowawcą został Anatol Waleszkiewicz, polonista, też nie ukrywający swego stosunku do nowej ideologii. Ale wkrótce i on został zwolniony, a do tego przyczyniła się ta rozrabiająca, pełna szalonych pomysłów klasa. „Był w naszej klasie jeden uczeń, który miał 11 dwójek. Oczywiście groziło mu niedopuszczenie do matury. Ale wierni swej wychowawczyni, byśmy zawsze byli razem, postanowiliśmy ratować kolegę. Zgłosiliśmy się do komsomołu, by nas kolektywnie przyjęto do organizacji, bo wiadomo, że komsomolcy żyli ulgowo. Kolektywnie? Tak nie bywa, powiedziała Olga Moroz, ideowy przywódca szkolny. Piszcie podanie każdy osobno. Nam jednak to nie odpowiadało. Było wiele hałasu w szkole i oczywiście ofiarą padł wychowawca Anatol Waleszkiewicz”.

Gdy rozeszły się słuchy o jego zwolnieniu, wszystkie starsze klasy zapowiedziały bojkot - był to bardzo lubiany polonista. Ostatecznie władze szkolne w osobie dyrektor Tatiany Kurilenko poszły na kompromis i „Walusiowi” pozwolono zwolnić się na własne życzenie. Podobno miał do wyboru - albo się zwolnić, albo zostałby aresztowany.

Pan Waleszkiewicz znalazł swoją przystań w „Czerwonym Sztandarze”, gdzie pracował dobrych kilka lat jako tłumacz, aż z powodu zdrowia przeniósł się do Druskiennik.

Ręką samej Pietraszkiewiczówny

Są miejsca na cmentarzach wileńskich, a i w Polsce, dokąd absolwenci roku 1950 udają się, aby zapalić znicze na grobach swoich Nauczycieli. Salomea Sucharewiczowa po sławetnym zwolnieniu wyjechała do Polski. Spoczywa na cmentarzu w Gdańsku. Zdjęć przy jej grobie, na których Jan Pakalnis oraz inni koledzy stoją przy nagrobku swej wychowawczyni, jest w archiwum niemało. Podczas spotkań klasowych nie omija się grobu Stanisławy Pietraszkiewiczówny, spoczywającej na Starej Rossie w kwaterze rodziny Pietraszkiewiczów.

Zeszyt z polskiego, który tak pieczołowicie przechowuje pan Jan, to dzieło najwyższej klasy pracy pedagogicznej. Wypracowanie widocznie nie było łatwe, skoro panna Pietraszkiewiczówna poprawiając je właściwie od nowa drobnym maczkiem wyłuszczyła temat, a jednocześnie zachowała kompozycję autora. Nie do pomyślenia, aby prace każdego ucznia pani profesor mogła aż tak szeroko uzupełniać. Ale tak było. Co prawda uczeń musiał jeszcze raz wypracowanie z tymi poprawkami przepisać. Pan Jan mówi, że pani Pietraszkiewiczówna, spadkobierczyni filomackich idei, na podstawie epopei „Pan Tadeusz” potrafiła ich uczyć nie tylko literatury polskiej, ale też przyrody, historii Polski, sposobu życia, etyki ludzkiej i przede wszystkim miłości do ziemi ojczystej.

Rok 1950 - to był jedyny rok, kiedy nie zdawano matury z języka polskiego, zdawano natomiast z rosyjskiego i to na poziomie szkoły rosyjskiej. Z tego powodu matury nie zdało siedmiu chłopców. Ale, jak świadczą kroniki, rodzice tamtejszych dzieci nie poddali się rusyfikacji. Szkolny komitet rodzicielski wystosował list do Moskwy, delegacja doszła do wysokich władz i już po roku matura z polskiego była.

Proporzec klasowy

I znów trójka najbardziej aktywnych kolegów - Zbigniew Rymarczyk, Olgierd Korzeniecki i oczywiście Jan Pakalnis, którzy spotykali się kameralnie przez wszystkie lata, postanowili, że oto już minęło 20 lat od ukończenia szkoły, więc trzeba wrócić do wspomnień. Na zew komitetu organizacynego w roku 1970 zebrali się przy szkole na Piaskach nie tylko uczniowie tej klasy, ale też równoległych żeńskich, wielu przyjechało z Polski. I była to bardzo pokaźna paczka.

Najpierw postanowiono spotykać się co dziesięć lat, potem co pięć, co trzy, a teraz nie do pomyślenia, aby każdego roku w ostatnią niedzielę czerwca już bez żadnego hasła nie zebrali się koledzy przy dzwonnicy katedralnej. Ponieważ w tym mniej więcej okresie przypadają też imieniny Jana, to wiadomo, że zakończenie spotkania odbywało się w jego gościnnym pokoju na Zarzeczu.

A tu wśród wielu ksiąg, pamiątek o szkole jest jedna, która szczególnie wzrusza. Przykryty materiałem, by przypadkowo kawałek spadającego tynku starego sklepienia nie zniszczył i by nie wypłowiał, stoi purpurowy proporzec z wyszytym srebrem Białym Orłem, po drugiej stronie godło Wilna i nawiązanie do słów wychowawczyni, które tak wryły się w pamięć „Zawsze jesteśmy razem”. Jest to dar od kolegów z Polski, działaczy Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, byłych uczniów Tadeusza Stefanowskiego oraz ks. Tadeusza Drozda. Słowa towarzyszące przekazaniu tego proporca klasowego brzmią: „Szanując naszych przodków i nauczycieli w Wilnie z lat 1944-50, żyjących na ziemi przodków, wobec Królowej Ostrobramskiej i Serca złożonego na Rossie, ten proporzec do kronik klasowych dołączamy”. Proporzec w dniu 31 sierpnia 1997 roku podczas Mszy św. pobłogosławił ks. prałat Józef Obrembski.

I niech to będzie odpowiedzią, czy Jan Pakalnis jest kronikarzem z musu, czy jest to jego wielką pasją życia.

Z rzeźbą Anioła z brązu pan Jan ma swoje porachunki. Gdy była wyświęcana 1 kwietnia 2002 roku, zaprosił do siebie księży na czele z ks. proboszczem kościoła Bernardyńskiego o. Astijusem. Wytłumaczył im, że w tym samym miejscu niegdyś stała kaplica kościoła Bernardyńskiego. Sowieci w roku 1947 zrujnowali ją. A teraz nie wie, czy ma się żegnać przed tym Aniołem, wszak żadnych oznak krzyża tu nie ma. Jak widać, jest to archiwista nie tylko „Piątki”, ale też dzielnicy Zarzecze, którą traktuje jak swoją małą ojczyznę.

Krystyna Adamowicz
Fot. archiwum

Na zdjęciach: poświęcenie proporca klasowego przez ks. prałata Józefa Obrembskiego (Jan Pakalnis z proporcem, obok Olgierd Korzeniecki); klasa znakomitości.
Fot.
z archiwum Jadwigi Kudirko

<<<Wstecz