Seniorzy poznają miejsca radziwiłłowskie i mickiewiczowskie na Białorusi

„Znałam to tylko z opowiadań mojej mamy”

Znana to prawda - ludzie, którzy już nie pracują zawodowo, zasłużyli sobie na odpoczynek i lubią podróżować. Z podróży, co prawda niezbyt dalekiej, ale jak sami traktują, historycznej, powrócili członkowie Klubu Weteranów „Wilii”, do których dołączyli członkowie Stowarzyszenia Nauczycieli - Seniorów przy Polskiej Macierzy Szkolnej. Ci ludzie, poznając nieznaną dotąd krainę, widzą o wiele więcej niż przewiduje szlak podróży turystycznej.

Pokoleniowe wrażenie z podróży

„Ziściło się moje marzenie. Zwiedziłam pamiątkowe miejsca, które znam z opowiadań swojej śp. Mamy. Przed wojną Mama pracowała w Szczorsach w majątku hr. Chreptowiczów. Interesowały mnie losy ich majątku. Właśnie podczas zwiedzania muzeum Adama Mickiewicza dowiedziałam się, że Sowieci spalili majątek, pozostała tylko biblioteka. To była dla mnie ważna wiadomość” - mówi Danuta Konas z klubu weteranów „Wilii”.

„Odkryłam dla siebie Białoruś jako kraj ciekawy i znaczący region historyczny dla Polaków na całym świecie... Ludzie żyją tu biednie, ale są bogaci duchowo, szczerzy, życzliwi. Możemy u nich się uczyć tego, jak dbają o swoją ziemię, mowę i patriotyzm” - uważa Czesława Jotejko.

Na całkiem inne rzeczy zwracali uwagę ludzie młodzi, którzy w tej wycieczce również brali udział jako członkowie rodzin seniorów.

„Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem pomnik Lenina. Dla mnie to historia. Było wiele innych rzeczy dotąd dla mnie nieznanych, co utrwaliłem na zdjęciach. Po całej drodze na stronie białoruskiej cieszyły oko zasiane pola, piękne ogrodzenia domów z ogródkami” - tak widział podróż po przygranicznej części Białorusi student kolegium wileńskiego Grzegorz Rundo.

Natomiast Małgorzata Kuncewicz zwróciła uwagę na kwestie związane z transportem. Przy wjeździe na drogi białoruskie są ustawione tablice z informacją, jaka organizacja jest odpowiedzialna za dogląd tej konkretnej drogi. Przypuszcza też, że na Białorusi wypadki na skrzyżowaniach tras są zredukowane do minimum, gdyż drogi są dosłownie usłane tzw. śpiącymi policjantami, więc samochody muszą przyhamować.

Dawna i niezbyt dawna historia tu żyją razem

Śladów radziwiłłowskich i rickiewiczowskich na tej części sąsiedniego kraju, który dziś jest Białorusią a niegdyś należał do RP, w dużym obszarze do Wileńszczyzny, jest wiele. Bo tuż za dzisiejszą granicą, za Jaszunami znajdują się Bieniakonie, gdzie wycieczka zrobiła krótki postój przy grobie Maryli Wereszczakówny, wielkiej miłości Adama Mickiewicza.

Znakomity ród Radziwiłłów pozostawił po sobie wiele pamiątek, m. in. gotycki, odrestaurowany zamek w Mirze, uważany za pierwowzór soplicowego zamku Horeszków, kościół parafialny również ufundowany przez ród Radziwiłłów.

W Nieświeżu 36-osobowa wycieczka mogła podziwiać XVI-wieczny zamek Radziwiłłów oraz kościół farny Bożego Ciała – pierwszej barokowej budowli na terenach Rzeczypospolitej. I tu wszystko współgra ze sobą - dawne sakralne zabytki, często odnawiane a obok ulice: Sowieckaja, Leninskaja, Krasnoarmiejskaja czy 1 Maja.

„Tuż przed naszym pobytem w Nieświeżu, a konkretniej 27 maja była tu przedstawicielka tego znakomitego rodu, 92-letnia Elżbieta Radziwiłł - wspomina Regina Subocz. - Swoją gościnę ta sędziwa pani rozpoczęła od modlitwy w kościele, a potem zwiedzała swój rodowy zamek”.

Wycieczka wileńskich seniorów miała miejsce w okresie Zielonych Świąt. Oczywiście wszyscy poszli również do kościoła, który był pięknie udekorowany brzózkami i białymi wstążkami, bowiem w tym dniu dzieci przystępowały do Pierwszej Komunii Świętej.

Nostalgicznie wyglądała młodzież w mundurkach szkolnych z białymi fartuchami, niczym przypomnienie naszych dawnych czasów. Był to okres ukończenia przez tę młodzież szkół średnich. Białe wstążki we włosach dziewcząt, chłopcy w garniturach, a każdy z absolwentów był przepasany czerwoną wstęgą z napisem „wypusknik 2009”. Przy Ratuszu w tamtym dniu było naprawdę gwarno od młodzieży.

W drugim dniu wycieczki było zwiedzanie miejsc mickiewiczowskich. Znane szlaki dla wielu - Zaosie i odrestaurowany dworek rodziny Mickiewiczów, legendarne jezioro Świteź, nad którym nie obyło się bez deklamowania wierszy i śpiewania pieśni mickiewiczowskich, Nowogródek, Góra Mendoga, kopiec Mickiewicza...

Poznać swój kraj, znakomitych ludzi

Sama Białoruś zadziwiła wszystkich. Porządkiem, czystością, gospodarnością, żywopłotem niemal wzdłuż całej trasy wycieczkowej. A przy rozstaniu już w Wilnie wszyscy składali ogromne podziękowanie pomysłodawcy i organizatorowi Janinie Subocz-Lewczuk, prezes Klubu Weteranów „Wilii”. Należy się też podziękowanie ZPL-owi, który częściowo sfinansował koszty wycieczki.

Klub działa już czwarty rok i jest miejscem spotkań ludzi, którzy temu pierwszemu po wojnie polskiemu zespołowi poświęcili kawałek swego życia w różnych okresach czasu. Ten wyjazd jest swoistym zakończeniem sezonu – podczas lata seniorzy też „odpoczywają”.

Klub powstał z potrzeby serca. Gdy z okazji 50-lecia zespołu „Wilia”, weterani spotykali się, by wziąć udział w koncercie, doszli do wniosku, że po galowym występie nie mogą tak spokojnie się rozstać - teraz, gdy dzieci wyrosły, a i wnuki już niemałe, można powspominać dawne czasy, pośpiewać piosenki, a i dokształcić się z historii swego kraju, rozszerzyć widnokrąg z najnowszej literatury, kultury, a przede wszystkim lepiej poznać rodzimych pisarzy i poetów.

Od pomysłu do realizacji na ogół bywa długa droga. Ale w tej sytuacji tak szybko się rozkręciło, że każde spotkanie - to nowe emocje, nowe przeżycia.

Janina Lewczuk jako prezes Klubu ma tyle pomysłów, każdy wart jest realizacji, że na kolejne spotkanie przybywa do klubu coraz więcej jej członków. No bo gdzie jeszcze można tak serdecznie i w rodzinnej atmosferze posłuchać wierszy Henryka Mażula, Józefa Szostakowskiego, Rimantasa Šalny i oczywiście, Wojciecha Piotrowicza, przeczytanych przez samych autorów. Gdzie jeszcze da się w tak sugestywny sposób przypomnieć naszego nieodżałowanego poetę Sławomira Worotyńskiego, czy podyskutować z wileńskim publicystą Jerzym Surwiłą? Gdzie w tak dużym gronie da się spędzić kilka godzin z okazji świąt, m. in. spotkania opłatkowe lub powielkanocne, zapusty, uczczenie rocznic jest na porządku dziennym. Czy wielu dziś pamięta o tych, którzy zakładali „Wilię”? Nie ma roku, by klubowcy nie odwiedzili grobów Zofii Gulewicz, Wiktora Turowskiego, Edwarda Pilipaitisa czy Pawła Karuzy, innych wiliowców, których już nie ma. A przy okazji - zwiedzanie zabytkowych cmentarzy, historycznych miejsc, co się łączy z poznawaniem polskiej historii naszej Ziemi Wileńskiej.

Żywotna siła spotkań klubowych

Tak, owszem, nie odbywa się bez biesiady, bez przynoszonych z domów własnej roboty wypieków, innego rodzaju smakołyków czy nalewki, bez pieśni tak dobrze znanych z lat młodości. Ale to właśnie zbliża ludzi, którzy w dawnych czasach piastowali w swej duszy biało-czerwony sztandar i wierni byli słowom „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród”.

Gdy przybywa na spotkanie wieloletni wiliowiec Wojciech Piotrowicz i jego żona Danuta, wiadomo, że będą wspomnienia, przy tym żartobliwe również, pieśni i poezja. Gdy przybywają Krystyna i Henryk Nausewiczowie, to wiadomo, że archiwum klubu uzupełnią świetne fotografie, a nagrania muzyczne odtwarzane na aparaturze przywiezionej z domu wprost zapraszają do tańca lub wspólnego śpiewania. Gdy przybywają Zofia i Janek Kuncewiczowie oraz Halina Szulska i Teresa Wajszwiliene, to jakby czyta się karty całej historii „Wilii” - bo to oni byli pierwszymi tancerzami tego 54-letniego zespołu. Do tej grupy wpisuje się rzecz jasna Franciszek Kowalewski, który jest rzadszym gościem, ale nie ukrywa, że te spotkania go bardzo wzruszają. Gdy przybywa Jan Dzilbo, wieloletni starosta „Wilii”, z zawodu pedagog, który w swym życiorysie wpisał się jako wiceminister oświaty, walczący o dobro szkoły polskiej na szczeblu rządowym, to jeszcze raz przekonujemy się, jaką żywotną siłę ma to spotkanie ludzi tego samego ducha.

Zresztą, każdy z członków dawnego zespołu to chlubna karta jego historii. Irena Lipska na każdą okazję ma swój wiersz, Anna i Waldemar Przyszlakowie lubią rozmowy o patriotyzmie i kulturze polskiej, a jednocześnie wszyscy wiedzą, że faworki pani Anny są niezrównane. Gdy Krystyna i Wiktor Gawerscy proszą o słowo, to wiadomo, że następne spotkanie odbędzie się w ich posiadłości podwileńskiej, cudownej Smolnicy. To już też tradycja - otwarcie i zamknięcie sezonu gościnni gospodarze biorą na swoje barki.

Jednak zanim przystąpi się do biesiady przy stole czy pieczenia kiełbasek na świeżym powietrzu, prezes Jasia Lewczuk ma mowę - podsumowującą miniony sezon lub kreślący plany na przyszły.

I tak do następnych oczekiwanych spotkań.

Czy w roku przyszłym, roku 55-lecia „Wilii” weterani też będą potrzebni do obchodu jubileuszowego?

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciu: przy domku Adama Mickiewicza w Zaosiu.
Fot.
Henryk Nausewicz

<<<Wstecz