Nie tylko Zbyszek z „Plebanii”

Przed kilkoma tygodniami gościł w Wilnie Teatr „Pod Górkę”, którego liderem jest Stanisław Górka, znany dla większości z roli kościelnego Zbyszka w telenoweli „Plebania”. Podczas majówki, która się odbyła w Domu Kultury Polskiej w Wilnie, zaprezentował wileńskiej publiczności część przedstawienia pt. „Wieczny tułacz” wg Mariana Hemara.

Teatralne Towarzystwo „Pod Górkę” już nie po raz pierwszy przyjeżdża do Wilna?

Byliśmy już kilkakrotnie w Wilnie. Była to pamiętna mroźna zima. W Litewskiej Akademii Nauk wystawialiśmy przedstawienie „Kolęda na cztery głosy” według „Pastorałki” Leona Schillera. Występowaliśmy w kożuchach na scenie, bo było potwornie zimno. Ale byliśmy wtedy bardzo gorąco przyjęci przez publiczność wileńską. Było to już dawno temu (przyp. red. - w 1994 roku) i wydaje mi się, że lwowskie piosenki też graliśmy w Wilnie.

W tym roku natomiast prof. Tadeusz Samborski zaproponował mi, żeby pokazać publiczności wileńskiej „Wiecznego tułacza” wg Mariana Hemara. Połączyliśmy to z majówką, aby miało akcent widowiskowy. Zaprezentowałem tylko pierwszą część tego spektaklu. To szlachetna opowieść o życiu Mariana Hemara i jego, powiedziałbym, flircie z Polską, polszczyzną i kulturą polską. Może kiedyś się uda zaprezentować wilnianom to przedstawienie w całości - byłbym szczęśliwy. Sądząc po dzisiejszym odbiorze, było ono w wielkim skupieniu i z dużą uwagą oglądane.

Teatr „Pod Górkę” jest teatrem wędrownym i zwiedził kawał świata?

Towarzystwo Teatralne „Pod Górkę”, którego jestem dyrektorem i szefem, ma już 17 lat. Specjalizuje się w kameralnych spektaklach wokalno-aktorskich. Jest postrzeganym i dobrze notowanym teatrem. W swym repertuarze posiada wiele różnych pozycji, z którymi jeździmy po świecie.

Zawsze chętnie jeździmy tam, gdzie jest Polonia i Polacy, którzy chcą nas słuchać i mają ochotę nas zaprosić. Bardzo często występujemy w Stanach Zjednoczonych, zdarza się, że dwa razy do roku. Byliśmy kilkakrotnie w Kalifornii, na Florydzie. Przejechaliśmy Amerykę w poprzek - od Wybrzeża Wschodniego aż po Zachodnie. Jeżeli chodzi o kraje najbliższe, o Europę, to rzeczywiście bardzo często tu występujemy. Austria, Dania, Łotwa, Litwa, Ukraina, Rosja, Węgry – jeździmy do Polonii, która potrzebuje teatru. Bo nie wszyscy chcą teatru. Wydaje się im, że wystarczy zrobić majówkę, spotkać się przy gitarze, jakaś kiełbaska, piwko i to jakby załatwia całość sprawy. Ale jest to ubogie myślenie. Jeśli ktoś ma ochotę na spotkanie, przygodę intelektualną z nami, to jest miło. Cieszymy się, że są tacy na świecie, którzy mają taką potrzebę.

Polonia z jakiego kraju jest najbardziej wdzięcznym widzem?

Ja bym nikogo nie wyróżnił. Nie można tego uogólniać, bo powstanie stereotyp. Zdarzało się spotkać z widownią nie rozumiejącą nic, co się do niej mówi, nie odbierającą żadnych cienkości i nie reagującej na humor. A są takie grupy polonijne, które mają wieloletnią edukację teatralną. Ludzi trzeba przyzwyczajać do teatru. Bo i w Polsce spotykamy się z widownią przypadkową, źle zorganizowaną, ale też trafiamy w takie ośrodki robione w szczerym polu, gdzie widzowie nas rozumieją, wzruszają się, płaczą i się śmieją. Otwieraliśmy kiedyś w Nadrzeczu sezon teatralny, organizowany przez Fundację „Kresy 2000”. Spotkaliśmy się w magicznej wsi nad rzeczką z tak cudowną publicznością - prostymi ludźmi, a tak wyrobionymi teatralnie, odbierającymi poezję z jej cienkościami i niuansami.

Oprócz aktywnej działalności w swoim teatrze i częstych wyjazdów jest pan od początku swej kariery aktorskiej związany z Teatrem Współczesnym w Warszawie. Ponadto nigdy nie rozstawał się ze swoją Alma Mater, czyli Akademią Teatralną.

Teraz prowadzę ruchliwy tryb życia. Formalnie już nie jestem aktorem Teatru Współczesnego. Jestem profesorem Akademii Teatralnej w Warszawie - to jest pewna stabilizacja. Mogę sobie pozwolić na to, żeby, w pewnym momencie mając etat w „Plebanii”, mając etat w moim teatrze „Pod Górkę”, jeździć troszkę po Polsce i grać role... duże role. Zagrałem Majora w „Damach i huzarach” wg Aleksandra Fredry w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Wystąpiłem w roli Marlow’a w „Jądrze ciemności” wg J. Conrada. To ogromne, duże wyzwania. Sam przygotowuję duże przedstawienia i projekty. Byłem związany z Teatrem Współczesnym 27 lat i mam teraz taki moment w twórczości artystycznej, że zaczynam robić przedstawienia, takie jak np. „Wieczny tułacz”, mające poważną wypowiedź.

Jestem zwierzęciem teatralnym. Ja chcę być w teatrze i będę w teatrze. Ale czuję, że to takie 5-10 lat, kiedy muszę zagrać pewne istotne role. Żeby to życie było spełnione artystycznie, muszę zagrać kilka dużych ról. A potem być może, jak będę chciał i jak Bóg pozwoli, wrócę do zespołu, by grać dziadków i bardzo mocno starszych panów po to, by spokojnie sobie siedzieć w zespole, współpracować z młodymi aktorami i wciągać ich do zawodu. Taką mam opcję, filozofię. Czy ona będzie zrealizowana? Jeśli starczy sił - to pewnie tak. Mówię jak starzec (śmiech), ale trzeba jakoś rozkładać swoje siły i planować swoje życie.

Pan jest raczej aktorem teatralnym. W kinie występował pan najczęściej w rolach drugoplanowych, ale największy rozgłos przyniosła panu rola kościelnego Zbyszka w „Plebanii”.

Tak już jest, że siła oddziaływania telewizji jest ogromna. Tu idę w Wilnie i rozpoznają mnie ludzie, którzy tu mieszkają i mają dostęp do polskiej telewizji, zaczepiają i rozmawiamy. Widownia tego serialu jest kilkumilionowa. Gdziekolwiek bym pojechał, gdzie bym się nie ruszył - to jestem rozpoznawany jako Zbyszek z „Plebanii”. Ale czy to jest popularność?

Grę na scenie teatralnej i grę w serialu nie da się chyba porównać?

Tak, jest to zupełnie co innego. Lubimy grać takie role, które mają coś do powiedzenia. Seriale mają swoją politykę. Rola Zbyszka, czy każda rola w „Plebanii” ma określone ramy i nie jest to pełna wypowiedź aktora, który chce rozmawiać z publicznością. Niewątpliwie, mam głęboką potrzebę obcowania z widzem, robienia takiego teatru i dlatego jest Teatr „Pod Górkę”.

Po występie w Wilnie teatr „Pod Górkę” zamierza odpocząć czy znów wyruszy na podbój polonijnej publiczności?

Za chwilę znów będziemy mieli wyjazd – tym razem do Lubostronia z przedstawieniem „Ten drogi Lwów”. Później jedziemy z Katarzyną Łaniecką (pani Józia z „Plebanii”) pod Koszalin z przedstawieniem „Jest teściowa i zięć”, wg poezji Gałczyńskiego. Mam liczne zaproszenia, ale chyba trochę wstrzymam te wyjazdy. Staram się pilnować „Plebanii” i nie zawalać zdjęć, bo to kłopot dla ekipy. Zagram też w wielu spektaklach. Będę miał pracowite lato, bo buduję ponadto duży dom dla swej rodziny.

Przygotowujemy też wielką uroczystość w okolicach Wiązowa pod Warszawą, gdzie ma być ustanowiona rzeźba św. Jana Nepomucena. Szykujemy oratorium na jego cześć, które planujemy w okresie lipca wykonać w trzech różnych miejscach. To ogromny wysiłek – i finansowy, i organizacyjny. To wielkie dla mnie wyzwanie. Zobaczymy, jak się uda.

Życzę więc wielu pomysłów, powodzenia oraz realizacji wszystkich planów i zamierzeń.

Rozmawiała Iwona Klimaszewska

<<<Wstecz