Powyborcza refleksja

Łyżka dziegciu w beczce miodu

Zenonas Vaigauskas, przewodniczący Głównej Komisji Wyborczej, tuż po wyborach pośpieszył się pochwalić, że przeszły one składnie, bez incydentów i zakłóceń. Tymczasem sztab wyborczy kandydata z ramienia AWPL Waldemara Tomaszewskiego otrzymał dwa sygnały o próbach falsyfikacji i wypaczenia wyników. W dzielnicy wyborczej Kauno-Vokes w Grzegorzewie na Tomaszewskiego przegłosowało 212 osób. Tymczasem na stronie internetowej GKW podano, że tylko 132. „Dziwnym” trafem po drodze 80 głosów na kandydata Polaka gdzieś się ulotniło, wyparowało. Być może to hakerzy włamali się na stronę GKW i manipulowali wynikami?

Dobrze, że centralny sztab wyborczy Tomaszewskiego zbierał dane z dzielnic bezpośrednio i po długich debatach z okręgową komisją m. Wilna dopiął jednak tego, że biuletyny wyborcze zostały od nowa przeliczone i fakt kradzieży 80 głosów został potwierdzony, także ustalono, że jeszcze jeden głos na Tomaszewskiego został bezpodstawnie uznany za nieważny.

Drugi przypadek próby ukrycia głosów został zauważony w wileńskiej dzielnicy M. Biržiškos. Członkini komisji z ramienia AWPL spostrzegła, że podczas liczenia głosów „nie zauważono” sporej gromadki biuletynów z głosami na Tomaszewskiego. Po jej interwencji i ponownym liczeniu okazało się, że 129 głosów na Tomaszewskiego zostało po prostu zignorowanych. „Błąd” niby naprawiono, ale osad pozostał. Tak więc tylko w dwu dzielnicach m. Wilna próbowano odebrać od kandydata AWPL 230 (sic!) głosów. A przecież w Wilnie było około 200 dzielnic, a na Litwie ponad 2000. Trzeba podkreślić, że AWPL swoich przedstawicieli do komisji mogła wprowadzić tylko w tych rejonach i miastach, w których ma przedstawicieli w Radach samorządowych i to tylko po jednej osobie, której przecież niełatwo wszystko skontrolować. Czy członkowie komisji w całym kraju, w których nie było przedstawicieli, ani obserwatorów z ramienia AWPL byli równie zapominalscy?

Kandydat z ramienia AWPL musiał pokonać cierniową drogę podczas rejestracji, gdy próbowano zmusić go do zrezygnowania z kandydowania z powodu wydumanego zagrożenia z tytułu posiadania Karty Polaka, następnie pojawiły się wyssane z palca wątpliwości co do pochodzenia kandydata, a gdy te wszystkie zabiegi skończyły się niczym w nikczemny sposób próbowano wpłynąć na wynik wyborów.

W Grzegorzewie przewodniczącym komisji był konserwatysta, a przecież np. w Kownie z ramienia tej partii była ich większość. Naszym zdaniem, przewodniczący GKW wystawiając słodką ocenę wyborom przesłodził i w beczce miodu jednak się znalazła się przysłowiowa łyżka dziegciu.

Redakcja

<<<Wstecz