20 lat „Kapeli Wileńskiej”: twórcze poszukiwania, nagrania, nagrody

Kapela z Wilnem w sercu

Na scenie wileńskiej zjawili się niespodziewanie i od razu podbili serca tych, którzy ich pieśni usłyszeli. Pięciu uroczych chłopaków wileńska publiczność odkryła niczym wyśmienity kęsek strawy duchowej, a przy tym wybitnie wileńskiego stołu.

Wtedy przed dwudziestu laty nikt nie wiedział, dlaczego ci chłopcy postanowili odnowić piosenki, które były śpiewane w ich wileńskich domach, nie wiedział, jak rodził się repertuar, jak należało te dobrze znane szlagiery jak „Andriusza”, czy „Przy samowarze”, albo „Już taki jestem zimny drań” i szereg innych podać fachowo, tak, aby dobrze znane melodie nabrały innego brzmienia, a jednocześnie były nasze, swojskie, jakby z domów wyszły na miasto, na spacer.

Spadli balonem „Kościuszko”?

Wtedy na pierwszym swym występie na Placu Katedralnym, gdy ówczesny polski dziennik „Czerwony Sztandar” na swe 35-lecie zorganizował święto polskości, „Kapela Wileńska” stanowiła odkrycie w polskim życiu kulturalnym Wilna i Wileńszczyzny. Jak wówczas pisano, w gazecie „chłopcy zjawili jakby znikąd. Nie było ich i raptem się zjawili, w ten niezwykle upalny czerwcowy dzień jak na patelnię, na rozgrzaną scenę spadli lub co najmniej balonem „Kościuszko” na ziemię spłynęli”.

Od tego czasu przyjaźń między warszawską kapelą podwórkową Stasia Wielanka i naszą wileńską wciąż trwa. Bo warszawska również miała wtedy występ na placu wileńskim.

Z kierownikiem Kapeli Wileńskiej Romualdem Piotrowskim wertujemy sfatygowany przez czas album, w którym z ogromnym przejęciem oglądamy zdjęcia, wycinki z prasy - wileńskiej i polskiej.

A każde wspomnienie wzruszeniem objęte. Po obchodach 35 lecia w Wilnie, święto prasy w tym również wileńskiej przeniosło się do Warszawy, gdzie w imponującej imprezie pod względem liczby udziału zespołów wileńskich „Wilno w Warszawie” nasza wileńska kapela była odkryciem, wręcz rewelacją. Tak, to prawda, działały już w Wilnie ludowe zespoły, jak „Wilia” czy młodsza od niej „Wileńszczyzna”, które pieśnią i tańcem tkwiły w polskości, ale ta, podwórkowa niosła powiew miasta, które wielu z widzów musiało zostawić w wędrówce powojennej.

„Trzymajcie się”

Oglądamy następne strony albumu. Tak, to również dla dziennikarza gazety polskiej było przeżycie - spotkanie z pierwszym premierem RP Tadeuszem Mazowieckim, które odbyło się w Moskwie w listopadzie 1989 roku. Chłopacy i tutaj zrobili furorę z pieśnią „Wilno, kochane Wilno” oraz innymi szlagierami lat międzywojennych. Pan premier podszedł do ówczesnego kierownika Kapeli Zbigniewa Lewickiego, mocno uścisnął jego dłoń, ucałował w policzek i szepnął „trzymajcie się”. A był to okres, gdy zaczęły powstawać w Wilnie polskie organizacje - najpierw Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Polaków na Litwie, potem ZPL. Przy każdej niemal imprezie polskiej, czy to podczas zjazdu, czy podczas zakładania terenowych kół ZPL, pieśń wileńska w wykonaniu zespołu upiększała spotkanie rodaków.

Występ kapeli upiększa też do dziś imprezy tradycyjnie wileńskie, które odbywają się czy to na Warmii i Mazurach, czy w ukochanym Poznaniu, czy też na Festiwalu Kresowym w Mrągowie.

Styl wykonania już na pierwszych koncertach zaskoczył wszystkich swoją prostotą i lakonicznością, nawet w ubiorze. Przykrótkie spodnie w przypadku wysokiego Artura Płokszty, kamizelki i białe koszule w przypadkach Zbigniewa Lewickiego i braci Waldemara i Gerarda Łatkowskich, oraz kamizelka z czerwonym paskiem i stylowy beret Mariana Wojtkiewicza, nieodzowny biały szalik zarzucony wokół szyi Romualda Piotrowskiego.

„Ideologiem” był Artur

Wtedy byli na tyle młodzi, że właściwie nie mieli swego rodowodu jako zespół i nie wiele stawiali sobie za zasługi, że na nie zaoranym polu założyli to, czym dziś nasze życie kulturalne może się szczycić.

Po prostu, jak dziś wspominają, wszystkie chłopaki w mniejszym czy większym stopniu byli zaangażowani w „Wilii”. Grali na różnych instrumentach, a Artur Płokszto i Marian Wojtkiewicz śpiewali.

„Szczerze mówiąc naszym „ideologiem” w sprawie założenia kapeli był właśnie Artur - wspomina Zbigniew Lewicki.- Wyszperał gdzieś Zeszyt Warszawskich Piosenek i tak zostaliśmy tym zauroczeni, że postanowiliśmy - wileńskie piosenki też nie są gorsze, a przecież śpiewają je nasi rodzice nagminnie”.

Że nie było pomieszczenia dla prób, sprzętu nagłaśniającego, to i dziś go nie ma, ale bez prób nie ma występu. Istnieją do tego ich domy, „chałupy” rodziców i tam te próby się odbywały.

Dziś bez przesady można powiedzieć, że jest to zespół elitarny. I do tego określenia przyczynił się każdy z chłopaków.

Kompozytor na dachu

Zbigniew Lewicki nazywany przez widza „wileńskim Paganinim”, gra pierwsze skrzypce w Państwowej Orkiestrze Symfonicznej pod batutą Gintarasa Rinkevičiusa, ogromny autorytet w życiu muzycznym Litwy. Objeździł cały niemal świat z tą orkiestrą, ale gdy wraca do swego rodzimego Wilna, jest znów z kapelą. Tak popularne melodie, jak: „Pieśń o Wilnie”, czy „Imieniny u cioci Niny”, „Ballada o Jadźce bufetowej” czy „Stare wileńskie ulice” i szereg innych dziś już ulubionych szlagierów wykonywanych w domach wileńskich są autorstwa Zbigniewa Lewickiego. A jaki to dowcipniś! Jego żarty na scenie wypowiedziane z miną całkiem poważną - to żarty inteligentnego i wrażliwego artysty. Jak to maestro udaje się przejście od wykonywania muzyki klasycznej do pisania lekkich szlagierów? „A bardzo prosto, powiada z miną poważną, gdy mam wiersz naszej Alicji Rybałko czy Aleksandra Śnieżki, z którymi od lat współpracuję, kładę go przed nocą koło swego łóżka, a obok papier z pięcioliniami. Ponieważ jestem lunatykiem, spaceruję sobie po dachu, a gdy wracam - już są na pięcioliniach nuty. Tak to powstaje piosenka.”

Takiego rodzaju żartami Zbyszek sypie jak z rękawa. A gdy mu sekunduje Romuald Piotrowski - to wesoły charakter występu zapewniony.

Szelmowskie spojrzenia Romka

Romek jest zawodowym muzykiem, akordeonistą. Polskie zespoły Wileńszczyzny uważają za dodatkowy atut, gdy Romek jest w składzie orkiestry czy kapeli ludowej i jakże często pomaga im w najbardziej prestiżowych występach.

Swój los zawodowy ostatnio połączył z Rudomińskim Gimnazjum im. F. Ruszczyca, gdzie jest nauczycielem muzyki i kierownikiem muzycznym zasłużonego zespołu ludowego „Zgoda”. Tutaj, w „Kapeli Wileńskiej” jego akordeon jest nieodłącznym członkiem zespołu, a on z ogromnym zaanagażowaniem przebiera na klawiaturze palcami, a jednocześnie śpiewa - „Imieniny u cioci Niny”, czy „Tango kulejkowe” albo „Balladę o Jadźce bufetowej”. Zapewne to niełatwa rzecz „ciągać” akordeon i jednocześnie śpiewać tak, by piosenki stale w myślach słuchaczy żyły. I jeszcze rzucać szelmowskie spojrzenia, bo piosenki też są szelmowskie.

Wujek Maniek, bracia i nowy narybek

Niestety, nieodżałowany Wujek Maniek, solista, odszedł, ale pamięć o Nim chłopaki zachowali do dziś.

Porzucił kapelę jeden z jej założycieli - Artur Płokszto, na scenie stale obwieszony bandjo, bandjolo, harmonijką ustną, bo na tych instrumentach grał. Jest dziś znanym politykiem, piastującym wysokie stanowiska na Litwie, a zawsze dowcipny Lewicki zasugerował - „szkoda, lepiej by był z nami”.

Od samego początku i do dziś są w kapeli znakomici Waldemar i Gerard Łatkowscy- perkusista oraz kontrabasista. Niby są w tle tych śpiewających gwiazd, ale bez ich cudownego grania, nadawania rytmu, kapela nie byłaby na wskroś wileńską. To w domu ich rodziców jakże często odbywały się próby. Ci dwaj bracia w życiu prywatnym zasilają teraz szeregi przedsiębiorców Polaków wileńskich, ale gdy trzeba wyruszyć w drogę z Kapelą, biznes dla obu pozostaje na drugim planie.

Nowy narybek w osobach Zbigniewa Sinkiewicza oraz Jerzego Garniewicza to jeszcze jedna cudowna karta w życiu tego dwudziestolatka.

Zbyszek odnaleziony na wileńskim gruncie muzycznym, na scenie z Kapelą instrumenty zmienia jak rękawiczki - banjo, gitara, harmonijka, no i śpiew- cudowny jego liryczny głos. Jego szlagiery - to Andriusza, Tamara, to „Wileńskie tango miłości” i szereg innych.

No i Jerzy Garniewicz. Gdy ten z urodzenia wilnianin, a mieszkaniec Poznania śpiewa „Pieśń repatriantów”, cała sala wstaje, płacze. Tyle w jego głosie daje się odczytać dramatyzmu, tyle wyrzutu z powodu tragicznych losów ludzi, którzy musieli porzucić ziemię ojczystą.

Jak się zapoznali z tym wilnianinem, który tak się zrósł z Kapelą, że pozostała piątka chłopaków bez niego z zasady nie koncertuje, zwłaszcza, gdy koncert jest bardziej znaczący?

Wykonawca i konferansjer

Swego czasu została zaproszona Kapela Wileńska do Poznania przez Towarzystwo Miłośników Wilna z Ryszardem Liminowiczem na czele. I jak to w tamtych czasach bywało, nasi artyści byli zakwaterowywani „po ludziach, wilnianach”. Romek Piotrowski i Zbyszek Lewicki trafili do Jerzego Garniewicza, jeszcze nie śpiewaka. Ale miłość do Wilna od niego emanowała tak gorąca, a głos śpiewaka samouka był tak piękny, że chłopacy wileńscy go już nie odpuścili. Będziesz śpiewać z nami!

Teraz Jerzy Garniewicz jest nie tylko wykonawcą, ale też znakomitym konferansjerem. A umie tak powiedzieć, że łzy wzruszenia się na oczy proszą, a innym razem śmiać się chce do rozpuku.

I oto ta już ustabilizowana szóstka Kapeli podbija świat: Austria, Włochy, Francja, Anglia. Wszędzie folklor podwórzy wileńskich, nastrój ulic, placów, zaułków, tęsknota do tego miasta, refleksje nad przemijaniem czasu, nostalgia do młodych lat to wszystko przynoszą ze sobą piosenki Kapeli Wileńskiej. I wszędzie ten ogromny aplauz dla artystów z Wilna. W czasie tournee po Włoszech musieli przeprowadzić dwuczęściowy koncert, bo…

Wilno, Warszawa i Lwów na jednej scenie

To zabawna historia, o której chłopaki wspominają do dziś. Był to występ w Rzymie w jakimś zabytkowym zamku. Ale kierownictwo zamku, gdy zobaczyło, jak zespół „Zgoda”, z którym Kapela występowała wspólnie, wybija hołubce, w obawie, że to zaszkodzi zabytkowi, zabroniło występu. A śmiechu dodawało tłumaczenie dla włoskiej publiczności tego całego wesołego zamieszania, co mówił konferansjer. Wspominają też swój koncert dziesięciolecia. W ówczesnym Pałacu Sportu z tej okazji wystąpiły trzy znakomite kapele podwórkowe - wileńska, lwowska i warszawska. To było wspaniale widowisko!

Płyta na jubileusz

Na dwudziestolecie „Kapela Wileńska” wydała swoją drugą płytę kompaktową o symbolicznym tytule - „Na zielonym moście”. Słuchasz ją i poznajesz jeszcze bardziej nasze Wilno, jego życie dawne, teraźniejsze. Podczas obchodów uroczystości Konstytucji 3 Maja z rąk Ambasadora RP Janusza Skolimowskiego ci nasi rozśpiewani i rozkochani w Wilnie chłopacy otrzymali wysokie nagrody państwowe: Zbigniew Lewicki - Krzyż Oficerski Orderu Zasługi RP, cała pozostała piątka - Romuald Piotrowski, Jerzy Garniewicz, Zbigniew Sinkiewicz oraz Waldemar i Gerard Łatkowscy – Złoty Krzyż Zasługi RP.

A widzowie wileńscy czekają na koncert dwudziestolecia.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciu: założycielska piątka podczas przyjęcia w Ambasadzie Polskiej w Moskwie, rok 1989.
Fot.
archiwum zespołu

<<<Wstecz