Echa Wielkiej Nocy

Taczanie pisanek - swoisty hazard

Gromadka dzieci i dorosłych uważnie śledzących turlanie kolorowych pisanek i kraszanek po podłodze – takie widowisko można było zobaczyć w wielkanocne popołudnie w Ośrodku Kultury w podwileńskiej wsi Korwie. Już po raz siódmy mieszkańcy Korwia i okolicznych wsi wzięli udział w tradycyjnej wielkanocnej zabawie – taczaniu jaj.

Zwyczaj taczania wielkanocnych pisanek, który, między innymi w Polsce już zanikł, na Wileńszczyźnie oraz w całej Litwie jest dotychczas żywy i popularny, szczególnie wśród dzieci.

Łapin - znawca tradycji

Entuzjastą i znawcą tradycji taczania jaj, dzięki któremu udało się ten wielkanocny obyczaj odrodzić wśród społeczności korwieńskiej, jest Mieczysław Łapin. Żwawy i energiczny 84-latek z Giedrojciszek (wieś koło Korwia) co roku przybywa do Ośrodka Kultury w Korwiu, by kierować tą wielkanocną zabawą. Przywozi ze sobą własnoręcznie zrobione specjalne urządzenie do taczania jaj – tzw. łubek – wyżłobione pochyłe korytko z drewna. Bo, zdaniem pana Mieczysława, wyłącznie taki przyrząd, nadaje się do taczania pisanek.

Po ustaleniu czasu gry (najczęściej taczanie jajek trwa 3-4 godz.), oznakowaniu za pomocą sznura terytorium do zabawy i ustawieniu łubka uczestnicy imprezy mogą rozpocząć grę. Najpierw każdy puszcza po 2 pisanki i obowiązkowo w inną stronę – to tzw. wpisowe. Następnie uczestnicy po kolei taczają jajka i jeżeli one potrącą leżące pisanki rywali, to je zabierają. Zwycięża ten, który uzbiera najwięcej pisanek. Natomiast te jajka, które znajdują się na placu gry, są wspólną własnością i po ukończeniu zabawy są dzielone pomiędzy wszystkich uczestników.

Męska zabawa

Pan Mieczysław, który zna wszystkie prawidła taczania jaj, wspominał, że przed II wojną światową wielkanocne taczanie odbywało się jednak nie w Korwiu, ale w Giedrojciszkach. Przychodzili chłopcy i mężczyźni nawet z okolicznych wsi i w ciągu 4 dni (jeżeli nie rozpoczęto jeszcze prac rolnych) odbywały się prawdziwe turnieje taczania pisanek. Trwały od wczesnego rana do zachodu słońca. Łapin powiedział, że czasami nawet w nocy przy świetle zawieszonej lampy naftowej taczano jajka, bo „tak ta zabawa wciągała, że aż strach”. „Nie chodzili nawet na obiad do domu, więc kobiety przynosiły im na plac gry jedzenie, bo inaczej grający umarliby z głodu” – wspominał z uśmiechem pan Mieczysław. Zaznaczył jednak, że dziewczęta i kobiety kiedyś nie taczały pisanek, bo to była „wyłącznie męska zabawa”. „Dziewczęta siedziały i patrzyły, czekając na swoich chłopców” - mówił Łapin. Nawet nie wszyscy chłopcy mogli uczestniczyć w zabawie wielkanocnej, bo wyłącznie ci, którzy mieli ukończone 10 lat. „Młodszych nie przyjmowano” – stanowczo powiedział Łapin, dodając, że obecnie są inne obyczaje, więc i maluchy, i dziewczynki mogą taczać pisanki.

Opowiadał też, że kiedyś były bardziej rygorystyczne zasady gry. Na przykład, nie wolno było podczas taczania jaj podpowiadać i pouczać, a kupić jajka z placu gry można było dopiero wtedy, kiedy się skończyły własne. Obecnie natomiast, jeżeli dziecku spodoba się jakaś pisanka, to chce ją kupić (można to uczynić za 20 centów), chociaż w koszyczku posiada jeszcze własne.

Po wojnie - wyłącznie praca

Zapytany, czy dawniej podczas gry dorośli mogli łyknąć jakiegoś mocniejszego trunku, pan Mieczysław oburzony powiedział, że do 1939 roku spożywanie alkoholu nie było modne i w ogóle nie było wódki. Podczas świąt spożywano alkohol w bardzo małych ilościach i nie było takiego nadużywania jak obecnie. „Wojna tutejszych ludzi nauczyła pić i dotychczas nie mogą z tym skończyć” – ubolewał Łapin.

Stwierdził, że to właśnie podczas wojny zaczęła powoli zanikać tradycja wspólnego taczania jaj, ponieważ wielu mężczyzn było w wojsku, w partyzance; były też częste łapanki młodych ludzi. Po wojnie natomiast nastały sowieckie czasy, budowano kołchozy, sowchozy i nikt już nie myślał o wielkanocnych zabawach. Religijne święta były oficjalnie zabronione i wielkanocny poniedziałek był zwykłym dniem roboczym.

Coraz więcej „kaczalników”

Dlatego pan Mieczysław bardzo się cieszy, że z inicjatywy Stefana Orszewskiego, starosty gminy mejszagolskiej, w 2003 roku udało się odrodzić tradycję taczania jaj. Bez wątpienia, w większości domów na Wileńszczyźnie podczas Świąt Wielkanocnych dzieci taczają jajka. Jednak tylko w niewielu miejscowościach ta wielkanocna zabawa odbywa się również wśród dorosłych i ma taki zbiorowy charakter. Łapin wspominał, że kiedy przed siedmioma laty w Ośrodku Kultury w Korwiu zorganizowano pierwsze taczanie jaj, prawie nikt z uczestników nie wiedział, co i jak ma robić. Musiał więc wielu nauczyć prawideł i zasad gry. Obecnie natomiast grający nie potrzebują już podpowiedzi. Pan Mieczysław cieszy się, że ma komu przekazać swoje wiadomości i doświadczenie. Jest również zadowolony z tego, że nie tylko dzieci, ale też dorośli chętnie uczestniczą w taczaniu pisanek.

Dyrektorka Ośrodka Kultury w Korwiu Lola Ambros również zauważyła, że co roku coraz więcej osób przychodzi na tradycyjną już imprezę wielkanocną. Przybywa nie tylko uczestników, ale też kibiców i widzów. Z okazji wielkanocnej zabawy pani Lola i bibliotekarka Teresa Durko co roku upiększają salę oraz szykują upominki dla uczestników i zwycięzców. W tym roku imprezę finansowo wsparło ZPL. Pan Mieczysław za aktywny udział w krzewieniu tradycji wśród wileńskiej młodzieży otrzymał nieduży prezent, a wszyscy „kaczalnicy” - słodycze i upominki.

Iwona Klimaszewska

Na zdjęciach: Mieczysław Łapin cieszy się, że ma komu przekazać swoje doświadczenie; najmłodszy uczestnik tegorocznej imprezy - czteroletni Haroldas Nevera.

Opowieści dziadka Stanisława

Dziadek Stanisław Szylkin opowiada o wsi, w której się urodził i mieszkał. Opowiedział o domach, o ich wnętrzach, a następnie o tym, jak to kiedyś na Wielkanoc czekano, jak się do święta szykowano.

- W naszej wsi Maldziuny, leżącej obecnie w rejonie malackim mieszkało 41 rodzin. Każda przeciętnie liczyła od 5 do 10 osób. Był 36 chłopców na ożenku i mniej więcej tyleż panien na wydaniu. Często się zdarzało, że wesela robiono na jakieś święto, w tym i na Wielkanoc, przykładowo na 2 lub 3 dzień, ponieważ więcej było poczęstunku, a tak czy owak trzeba było dużo się szykować.

Piec – karmiciel rodziny

W domach były podłogi z gliny ubijane. W tym pomieszczeniu gdzie stał piec, znaczy mieściła się kuchnia - stały cebry, sagany, garnki.

Piec - karmiciel rodziny, w nim się piekło chleb. Piec bity z gliny, a stał na drewnianym podkładzie, z mocnych drewnianych belek, na dole znajdował się otwór, a w nim zimą mieszkały kury z kogutem. Kury przed Wielkanocą znosiły jajka, a dzieciaki zbierały je do koszyczka. Do tego kurzego mieszkanka dzieci zaglądały często, a szczególnie jak zrobiły jakieś „przestępstwo”, to chowały się pod piecem.

Chleb piekła gospodyni, każda wiedziała jak to się robi, jak się ciasto zaroszczynia i inne różne sekrety. Przygotowane ciasto stało w ciepłym miejscu, aż tak wyrastało, że w dzieży się nie mieściło. Piec już wypalony trzeba było sprawdzić, czy odpowiednia w nim temperatura. W tym celu posypywano środek mąką, jeżeli się spalała - ochładzano wnętrze pieca: brano pomiołę (miotełka z sosnowych gałązek na długim kiju) i okrapiano wodą.

Na święta gospodyni piekła bułki. Na bułki był inny recept niż na chleb. Bułki pieczono w specjalnych glinianych formach, które nazywano łatuszki. Łatuszki były z ciemnej gliny, nie pękały. Bułki zjadano z masłem, serem na świąteczne śniadanie, przecież tak długo czekano na te bułki, na Wielkanoc!

Kogut zamiast budzika

Kogut piał punktualnie, zaczynał od godziny pierwszej jednym „kukuryku”, a o godzinie szóstej odśpiewywał razy sześć. Chcecie wierzcie, chcecie nie, ale tak właśnie było!

Kury chciały jeść i wyłaziły spod pieca, chodziły po domu, nie prosiły do toalety na dwór, dobrze im było i w domu. Więc gospodyni musiała to wszystko piaskiem posypać i zamieść, a kury pod piec zapędzała i deską otwór przykrywała.

W bardziej zamożnych domach była w izbach mieszkalnych podłoga, a domy były na dwa końce. W części środkowej domu mieściła się śpiżarnia i składzik, w spiżarni przechowywano: ogórki kiszone, grzyby solone (lubiano zielanki), kapustę, buraki, stały tu także żarna.

W drugim końcu domu był tak zwany, pokój letni, zazwyczaj bez pieca. Gdy była potrzeba i możliwość dobudowywano jeszcze pokój i nazywano go dlaczegoś „stancja”, czasem mieszkali tam goście.

Przedświąteczne porządki

Przed Wielkanocą, w Wielki Czwartek robiono porządki: wynoszono ławki, zydle i specjalną rośliną chwaszczanką tarło się je i czyszczono, ławki były zazwyczaj nie malowane, więc odskrobywano je do tego stopnia, że stawały się żółte, jakby nowe, myto sufity i ściany, okna; szarowano misy i drewniane łyżki. Wszystkie te prace wykonywały dziewczyny i kobiety.

Mężczyźni i chłopcy często w tym okresie rozpoczynali już prace polowe: bronowali, orali, pomagali też szykować się do świąt. Przygotowywali pokarm dla bydła, przynosili siano, robili sieczkę. Wszystko musiało być przyszykowane, żeby tylko pójść i podać.

Święta Wielkanocy zazwyczaj świętowano 4 dni. Dnia pierwszego zawsze chodziło się do kościoła, a było to 8-10 kilometrów, niektórzy jechali wozami, ale większość szła pieszo. Nosili jak i teraz święconkę w koszyczku. Następnie spożywano śniadanie: szynkę, kiełbasy, sery, bułki i nazywało się to - Wielkie Śniadanie. Wszyscy chcieli się najeść do syta, po długim poście potrawy mięsne szybko znikały ze stołu.

W te dni żadnej pracy nie wykonywano, tylko się modlono, bawiono, śpiewano i tańczono.

A w drugim dniu uzdolniona muzycznie młodzież chodziła z Allelują (tylko mężczyźni i chłopcy). Była także kapela: bęben, skrzypce, harmonijka (samouki przecież, a tak grać pięknie potrafili!).

Wieczorem przychodzono pod okna, pukano i dla gospodarzy grano i śpiewano.

Bawiono się znakomicie, taczano jajka, żartowano, itd.

Maria Jakubowska

Od autorki: Dziękuję dziadkowi za kolejne ciekawe opowiadanie. Trudno nam wyobrazić takie życie, taką wieś, a jednak było to tak niedawno...

Uczmy się od naszych dziadków, wskrzeszajmy stare tradycje! Nie poddawajmy się zbyt łatwo zwątpieniom, spróbujmy żyć radośnie, ufnie, kochając. I pamiętajmy: zawsze jest w pobliżu ktoś, komu można powierzyć swoje zmartwienia i dzięki komu można odzyskać spokój i dobry nastrój, rozejrzyjmy się dookoła, akurat: ŚWIĄTECZNY OKRES!

<<<Wstecz