Ucieczka hrabiny Tyszkiewiczowej przed bolszewikami
Po niespodziewanej śmierci właściciela Waki hrabiego Jana Michała Tyszkiewicza w maju 1939 roku (zob. Okropna katastrofa lotnicza, „Tygodnik Wileńszczyzny”, 23-29.X. 2008, nr 43, s. 5) wdowa musiała myśleć o zabezpieczeniu przyszłości nieletnich dzieci: Anity (7 lat), Zygmusia (5 lat) oraz Izi (1,5 lat). Fundusz spadkowy po zmarłym składał się z dóbr Surchów, Waka i Wołożyn, dwóchfabryk kartonu, kamienicy w Wilnie i w Krakowie oraz dzierżawy majątku Knyszyn. Podczas narady rodzinnej za opiekuna mienia ruchomego i nieruchomego jeszcze w czerwcu wyznaczonoIgnacego hr. Platera–Zyberka.Zgodnie z wymogami ówczesnegoprawa do czasupełnoletności dzieci wybrano również opiekuna przydatnego. Został nim kuzyn i przyjaciel zmarłego,Edward Raczyński, od roku 1934 Ambasador Polski w Londynie.
Kiedy z początkiem września 1939 roku Niemcy napadły na Polskę, hrabina Anna Maria Tyszkiewiczowa przebywała z dziećmi w Wace. O wojniedowiedziała się z radia, ale, jak i inni obywatele Polski,nie zdawała sobie sprawy, że niedługo przekształci się ona w wojnę światową i zabierze ze sobą miliony ofiar w ludziach. Telefonszwagra Michała Tyszkiewicza jakby obudził ją ze śpiączki.Mimo wszystko rezydencja Orniany, w której siedział najmłodszy brat jej śp. męża, znajdowała się w głębi kraju, dalej od granicy. Spakowała rzeczy, na wszelki wypadek zabrała z domu całą gotówkę oraz biżuterię i wrazz wychowawczynią dziecipanią Trelińską oraz guwernantką językafrancuskiego madame Holtorpautem kierowanym przez osobistego kierowcę rodziny wyjechała do szwagra. Kilkudniowa wiejska sielanka niedługo się skończyła, gdyż na ornianszczyźnie zastała ich wiadomość, że od Wschodu zaatakowali Polskę bolszewicy.
Z Wołożyna dotarły wieści o wyczynach bolszewików, szczególnie nieprzychylnych dlawłaścicieli majątków prywatnych i ich rodzin. W bestialski sposób traktowano dzieci jako ich następców, którym na oczach rodziców wyrywano języki, odrąbywano palce, roztrzaskiwano głowy o murowanekolumny pałacowe. W grabieży i bezlitosnym zabijaniu w niektórych majątkach brali udział miejscowi chłopi. Nawet jeżeli te wieści i były przesadzone, świadomość faktu, że ojciec jej dzieciwalczył z bolszewikami w latach 1918-1920 i przez całe życie był zajadłym antykomunistą tudzież namowy do wyjazdu zaniepokojonego szwagra zadecydowały, że Janowa Tyszkiewiczowa w pośpiechu opuściła Orniany udając się w kierunku granicy polsko-litewskiej.
Już w połowie września Wilno ogarnął popłoch, gdyż od strony wschodniej coraz głośniej było o planach Rosji Sowieckiej. Jedni chcieli jak najszybciej wkładać mundur polski i bić się z wrogiem, inni ratować swoje życie. Większośćnie miała jednak do kogo i z czym uciekać. Przyjaciel śp. Jana Tyszkiewicza i jego druh z czasów wojny polsko-bolszewickiej, redaktor wileńskiego dziennika „Słowo“ Stanisław Cat-Mackiewicz w nocy z 16 na 17 września napisał swój pożegnalny artykuł. Zostawiając na pastwę losu żonę i córki, przebrany w mundur litewski (i uzbrojony)wraz ze swoją koleżanką redakcyjną Jadwigą Karbowską przejechał granicę polsko-litewską i zatrzymał się w Kownie pod opieką krewnej Grażyny Lozorajtis. Jego (i dziennikarki Karbowskiej, która po latach opublikowała powieść biograficzną „Z Mackiewiczem na ty”) droga do Anglii wiodła przez Łotwę i Estonię. Z Tallina statkiem towarowym „Iris“ dotarli do Francji, a stamtąd przez Hiszpanię i Portugalię do Anglii.
Hrabina Anna Tyszkiewiczowa nie miała ani munduru, ani broni, ani krewnych mieszkających w Kownie. W dodatku była kobietą. Z trójką swoichnieletnich dzieci, osieroconych na trzy miesiące przed rozpoczęciem się wojny, za nic w świecie nie chciała się z nimi rozstać i po latach powiedziała, że to, co zrobiła, było podyktowane wyłącznie myślą o nich. Będącsama nigdy by nie opuściłaPolski i swojej Waki. Szwagier przekonał ją jednak, że jeżeli chce żyć i ratować swoje pociechy, powinna uciekać. Sprzed granicy kierowca wrócił do Waki, do swojej rodziny,a Tyszkiewiczowa, która miała prawo jazdy, musiała dalej radzić sobie sama.
Trzy noce hrabinaspędziła z dziećmiw polu, bona przekroczenie granicy polsko-litewskiej potrzebne było specjalne zezwolenie. Jako uciekinierzy nie stanowili wyjątku.Zewsząd ściągały auta, motocykle, rowery, a najwięcej było pieszych. W takiej chwili nie załamać się i wytrzymać nerwowo nie każdy mężczyzna potrafił, co już mówić o kobietach.Bezradność, trzęsące się ręce, histerie, łzy... Nie brakowało takich, którzy po dniu, dwóch niepewnego oczekiwania zawracali do domu. Wielu podtrzymywał na duchu fakt, że okoliczni chłopi, pełni współczucia i zrozumienia, przynosili jedzenie i nie chcieli żadnego wynagrodzenia. Dzieci codzienniedostawały ciepłe mleko.Hrabina nigdy tego nie zapomniała.
Madame Holtorp, która ze sobą nie zabrała paszportu, musiała znaleźć sposób na przekroczenie granicy nielegalnie. Dzięki życzliwości okolicznych mieszkańców o zmierzchu została odprowadzona do leśnej ścieżki i całą nocprzedzierała się przez lasy. Dwa tygodnie później,odpowiadając na pytanie dziennikarza szwedzkiej gazety„Stockholms-Tidningen“ zaznaczyła, że były chwile, kiedy traciła przytomność, ale uparcie szła przed siebie, gdyż strach górował ponad wszystkim. Bała się trafić w ręce patroli straży granicznej, ale też przez cały czassłyszała w pobliżu niemiłosierne wycie wilków, w które obfitowała okolica. Udzielając wywiadu podkreśliła, że w życiu nie spotkała tak zdecydowanej,przytomnej w zaskakujących chwilach i dzielnej kobiety, jaką była hrabina Anna Maria z RadziwiłłówJanowa Tyszkiewiczowa (1907-1983).
W końcu i hrabinie udało się granicę przejechać. Pomógł strażak litując się nad dziećmi. Pech jednak chciał, że niedługo po tym zepsuło się auto. Z pomocą pośpieszył wuj Konstanty Radziwiłł (powiadomiony telefonicznie), który mieszkał w majątku po stronie litewskiej. Przybył bryczką zaprzężoną w konie. Okazało się jednak, że pojazd nie był w staniezmieścićludzi i rzeczy, a Tyszkiewiczowanie wiedząc co ich czeka jutro niczego zostawić nie chciała. Zadecydowała, że konie będą ciągnęły auto. U Radziwiłłów w Towianach (lit. Tituvenai)po raz pierwszy od czterech dni mogli się umyć, zmienić bieliznę i siedzieć przy stole jedząc z talerzy. Jak tylko chevrolet został naprawiony ruszyli dalej.
Dzięki temu, że nominalny opiekun nieletnich sierot Edward Raczyński (i bliski krewny po śp. Tyszkiewiczu) był ambasadorem Rzeczypospolitej Polskiej w Anglii, a w ówczesnej stolicy litewskiej było poselstwo angielskie (sprawamiwyjazdu Polaków zajmował się poseł Prestor) dopełniono formalności w Kownie, co trwało 4 dni. Wyjechali w piątek29 października pociągiem zapchanym ludźmi i dobytkiem do granic wyobrażalnejmożliwości w kierunku Łotwy.Dosłownie nie było czym oddychać, gdyż nie tylko siedziano, ale i „stano, leżano, wisiano”. Między innymi nie było żadnej możliwości skorzystania z toalety: załatwiano się, mimo ogromnego skrępowania, na miejscu. Z Rygi uciekinierki wraz z dziećmi dotarły statkiem do Stokholmuw poniedziałek 2 października, gdzie udało się spieniężyć resztki biżuterii na sfinansowanie dalszej części podróży. Przez cały okresTyszkiewiczowa robiła pisemne notatki.
W Szwecji (mając oficjalne wizy przejazdowe)przyjęto jebardzo gościnnie, chociaż zatrzymały się tu jedynie na kilka dni w oczekiwaniu na wyjazd koleją do Oslo.Hrabina wraz z dziećmi, jako przedstawicielka, jak odnotowano w lokalnej gazecie, „jednego z najbardziej znanych w Europie rodów arystokratycznych” została ulokowana w hotelu „Excelsior“. Mimo że ogrzane, przebrane i nakarmione kobietynie czuły się jednak jeszcze całkowicie bezpieczne. W wywiadzie dla jednej z gazet szwedzkich Tyszkiewiczowa powiedziała, że kiedy przekraczały granicę, bolszewicy byli tylko kilka godzin od zajęcia tych miejsc. Podkreśliła, że niezależnie od tego jak potoczą się wypadki, niezłomnie wierzy w Polskę i jej odrodzenie. Natomiast mniejszości narodowe, które w dobie II Rzeczypospolitej narzekały na niesprawiedliwe ich traktowanie przez Polaków, dopiero teraz, poczuwszy jarzmo niemieckie i sowieckie, potrafią dokonać właściwej oceny i na własnej skórze przekonają się co to przemoc i niewola. Pięcioletni Zygmuś zapytany o zdanieczy bardzo szkoda mu domu, pomny nauk matczynych (Anna Maria byłapasjonatką koni i uczestniczką konkursów hipicznych), że ludzi ocenia się według ich stosunku do zwierząt powiedział, że „szkoda koni, które są teraz w obcych rękach”. Niedoszły nieletniwłaściciel majątku Waka jednym z serca płynącym zdaniem poruszył serca nie tylko dziennikarzy, ale i czytelników. Zresztą wtedy jeszcze Tyszkiewiczowiewierzyli, że niedługo do Waki wrócą.
Dalsza drogawiodła przez Bergen w południowo-zachodniej części Norwegii, skąd Morzem Północnym dotarli do angielskiego Newcastle nad rzeką Tyne, a stamtąd do Londynu. We czwartek 12 października wdowę po hr. Janie Tyszkiewiczu powitałarodzina męża i nareszcie jako matka poczuła się bezpieczna. Tym razem płakano ze szczęścia. W dwa dni później gazeta „Evening standard“ opublikowała artykuł pod następującym tytułem: „Hrabina widziała 6 zabitych. Ucieczka do Londynu z trójką dzieci“. Anna Tyszkiewiczowa zrelacjonowała nie tylko własne perypetie, ale ijak na własne oczy przez okno jednego z domów widziałasześcioosobową rodzinę spokojnie zasiadającą do kolacji. W kilka minut później spadła bomba rozrywając wszystkich i wszystko nacząstki. Tak oto, ulotna chwila życia dała się odczuć w tej pełnej napięć podróży po raz kolejny.
W jednym z wojennych listów do rodziny Michał Tyszkiewicz skonstatował: „Żyję, to bardzo dużo”! I wtedy rzeczywiście znaczyło to bardzo wiele, bo w każdej chwili człowieka lub kogoś z jego bliskich mogło nie stać. Ucieczka hrabiny Anny Tyszkiewiczowej z dziećmi przed bolszewikami z Ornian do Londynu trwaław sumie ponad trzy tygodnie, ale jej się udało. W roku 1942, już po wyjściu z lagru sowieckiego hrabia Michał pisał z Teheranu: Anko Kochana, (...) to wszystko co się przeżyło i w dalszym ciągu przeżywa każdego dnia nie da się streścić w rzadkich listach. (...) Często o Tobie i Twoich dzieciach myślę i za każdym razem, choć wiem, że Wam nie jest łatwo, cieszę się, że masz możność wychowywać je w jakim takimspokojnym kraju”.
Hrabina Janowa Tyszkiewiczowa, która potrafiła żyć przyszłością, a nie tym, co bezpowrotnie minęło, nie tylko dzieci dobrze wychowała, alei wykształciła. Swoją dzielną postawą również na dalszym odcinku wcale niełatwej drogi życiowej (przeżyli w Anglii niemieckie bombardowanie, a po wojnie mieszkali we wsi Well, gdzie nie było ani autobusu, ani sklepu i aby kupić chleb trzeba było iść 5 km pieszo w jedną stronę) udowodniła, żeo marzenia warto walczyć, wartości umieć przekazywać, a nadzieję, bez której nie da się żyć, trzeba w sobiepielęgnować.
Zgodnie z tradycją rodzinną najstarszy syn każdego następcy Waki nosił i nosi imię Jan. Syn Zygmusia - Zygmunta Jana Ansgarego otrzymał na chrzcie imiona Jan Zygmunt, a wnuk - Jan Edward Zygmunt. Piękne przesłanie potomkom, któremu są wierni do dziś, zostawiłamiędzy innymi Róża Raczyńska primo voto Krasińska (matka Edwarda Raczyńskiego, a babka Jana Michała Tyszkiewicza): Mierz w gwiazdy, lecz stąpaj po ziemi.
Liliana Narkowicz
Na zdjęciu: hrabina Tyszkiewiczowa z dziećmi po tragicznych przeżyciach(Stokholm, 08.X.1939).
PS Autorka składa podziękowanie Zygmuntowi Janowi Ansgaremu Tyszkiewiczowi za udostępnienie źródeł i zdjęć ze zbiorów prywatnych.