„Wileńszczyzna” w kraju kangurów i koali
Kilka pytań do kierownika zespołu Jana G. Mincewicza po powrocie z tournee po Antypodach
Zespół „Wileńszczyzna”, o ile mi wiadomo, był w Australii już po raz drugi. Czym się różnił ten wyjazd od poprzedniego”?
Różnił się znacznie. Poprzednim razem (a było to w 2001 roku) byliśmy na zaproszenie Polonii australijskiej, która zorganizowała nam trasę koncertową po całym wschodnim wybrzeżu tego kontynentu. Obecnie połowę swego pobytu spędziliśmy wśród Australijczyków, jak też wśród młodzieży z różnych części świata. W tym okresie nie mieliśmy żadnych kontaktów z organizacjami polonijnymi, jedynie z organizatorami Światowego Dnia Młodzieży. To rozszerzyło horyzonty naszych kontaktów poza obręb mieszkających tam Polaków. Poznaliśmy młodzież z całego świata, tak różnojęzyczną i różnorodną. Mając doświadczenie z poprzedniego pobytu, mogliśmy skoncentrować się na zwiedzaniu najbardziej interesujących nas osobliwości tego kontynentu. A przede wszystkim, braliśmy teraz udział w jednej z największych na świecie imprez młodzieżowych, i to w imprezie religijnej, czego poprzednim razem oczywiście nie było.
Jeżeli na globusie w miejscu Wilno przetknąć kulę ziemską długim kijem, to jego drugi koniec znajdzie się dokładnie w Australii. Innymi słowy, jest to najdalszy od nas punkt na kuli ziemskiej. Jak przebiegała tak daleka podróż?
Podróż w tamtą stronę trwała 5 dni, ponieważ nie obeszło się bez przygód. Prawda, te przygody wyszły nam na korzyść i to bardzo. A sprawa zaczęła się od tego, że po przebyciu samolotem pierwszego odcinka do Helsinek okazało się, że samolot, który miał nas przewieźć z Helsinek do Hongkongu, zepsuł się i rejs został odwołany. „Wileńszczyzna” spędziła w Helsinkach ponad dobę. Ale ponieważ to wynikło z winy linii lotniczych, więc one zafundowały „Wileńszczyźnie” nocleg w hotelu w Helsinkach, całodobowe żywienie oraz zwiedzanie stolicy Finlandii. I na tym nie koniec, bo dalsza trasa lotu również uległa zmianie. Z Helsinek „Wileńszczyzna” wyleciała do... Osaki, gdzie też miała cały dzień na zwiedzanie tego drugiego po Tokio, niezwykle interesującego japońskiego miasta. Były to całkiem nieprzewidziane, ale jakże korzystne i przyjemne dla nas zmiany programu. Naturalnie, że to wydłużyło czas naszej podróży. Z Tokio bezpośrednio dotarliśmy do celu naszej podróży - miasta Brisbane w Australii.
Wiemy, że głównym celem pielgrzymki był udział w XXIII Światowym Dniu Młodzieży z Ojcem Świętym Benedyktem XVI. Jak przeżyła to młodzież?
Były to kulminacyjne dni całego ponad 5-tygodniowego naszego pobytu w Australii. Najpierw, od 10 do 14 lipca na zgrupowaniu w Brisbane, a następnie od 15 do 20 lipca, w Sydney na centralnych uroczystościach z udziałem Ojca Świętego. Tego nie sposób przekazać. Półmilionowy tłum młodych z całego świata zjednoczonym głosem wielbił Boga i wzywał Ducha Świętego. Tego wrażenia się nie zapomni. Wspólne nabożeństwa, spotkania, katechezy. Ale także koncerty, ogniska, festyny.
Czy „Wileńszczyzna” była też zaangażowana jako zespół artystyczny? Czy były też zespoły z innych krajów, czy tylko grupy modlitewne?
Jak wiadomo, Boga można wielbić nie tylko odmawianiem pacierzy, ale też pieśniami i nawet tańcem, co dobitnie potwierdził występujący w czasie Mszy pontyfikalnej egzotyczny zespół taneczny aborygenów, który z zainteresowaniem był oglądany przez wszystkich pielgrzymów, łącznie z Ojcem Świętym. „Wileńszczyzna” w trakcie ŚDM demonstrowała swój kunszt wielokrotnie i na różne sposoby. Zaś dwa występy galowe miała wśród największych imprez festiwalowych. Odbyły się one w dniach 16 i 18 lipca na głównej scenie festiwalowej w centrum Sydney.
Msza pontyfikalna z Ojcem Świętym zakończyła Światowe Dni Młodzieży. Grupy pielgrzymów wyruszyły w drogę powrotną. Czy „Wileńszczyzna” też?
O nie. Tu rozpoczęła się druga część naszego pobytu w Australii. Mianowicie, na zaproszenie naszych polskich przyjaciół, u których gościliśmy poprzednio, udaliśmy się do Melbourne. Tam w Melbourne, Geelongu i innych miastach mieliśmy szereg pełnoprogramowych dwuczęściowych koncertów, które zasadniczo odbywały się w weekendy. Natomiast pozostałe dni tygodnia poświęcone były zwiedzaniu, więc czasu na zwiedzanie mieliśmy wystarczająco. Mieszkaliśmy w polskich rodzinach i czuliśmy się jak w domu.
Australia to Antypody. W stosunku do nas ludzie tam chodzą głową w dół. Czy wszystko inne też tam jest na odwrót?
Może nie wszystko, ale wiele rzeczy jest ustawionych odwrotnie. Ruch samochodowy jest lewostronny. Pieszy też. Kto nie zdołał szybko przyzwyczaić się, musiał zbijać łby. Pora dnia jest odwrotna: tam jest dzień, kiedy u nas noc. Pory roku też. Lipiec u nas to środek lata. Tam zaś – środek zimy. Prawda, zimą tam na całego kwitną magnolie, zielenią się eukaliptusy i dojrzewają na drzewach cytryny i pomarańcze. A w miejscowościach północnych(!) normalnie w środku zimy się kąpią. Dlaczego w północnych? Bo Australia znajduje się po innej stronie równika i im dalej na południe tym bliżej do Antarktydy, czyli do wiecznych lodów. A ciepło jest w pasie tropikalnym przy równiku, a więc na północy kontynentu australijskiego.
Wszyscy mieszkańcy Australii lub ich przodkowie są przybyszami, osadnikami, z wyjątkiem oczywiście aborygenów, których spotyka się tam rzadko. Zresztą ludność Australii jest stosunkowo bardzo nieliczna. Na obszarze równym Europie zamieszkuje zaledwie około 20 milionów mieszkańców. Zamieszkują przeważnie na wybrzeżach, zwłaszcza na wybrzeżu wschodnim. Cały niemal kontynent pokryty jest górami.
Czy Australia to rzeczywiście raj na ziemi? Kraina mlekiem i miodem płynąca?
Wcale nie. Dziś stoją tu kilkumilionowe metropolie takie jak Sydney, Melbourne czy Adelajda. Ale cała historia cywilizacji australijskiej liczy sobie zaledwie nieco ponad 200 lat. Gdy w 1770 roku Cook odkrył Australię, wówczas służyła ona dla Wielkiej Brytanii jako miejsce zesłania największych kryminalistów. Oni ratując się od niechybnej śmierci zaczęli tworzyć elementarne warunki do życia. Jakie to niepodobne do dzisiejszych niebotycznych metropolii. Tak naprawdę cywilizacja Australii rozpoczęła się od 1851 roku, gdy odkryto bogate i różnorodne zasoby naturalne tego kontynentu. „Złota gorączka” spowodowała eksplozję rozwoju. Wśród imigrantów jest spory odsetek Polaków. Pierwszymi polskimi osadnikami byli emigranci polityczni po Powstaniu Listopadowym. Dalej były nowe fale emigracji politycznej, a czasem ekonomicznej, w poszukiwaniu lepszego życia. Jeszcze i dziś starsi mieszkańcy pamiętają sprzed 50 lat nieasfaltowane drogi i ubogi przemysł. Dziś Australia jest w liczbie państw zamożnych i silnych ekonomicznie. Chociaż to określenie też poniekąd względne. Kurs dolara australijskiego stopniowo, ale niechybnie spada, nie najlepiej to świadczy o potędze ekonomicznej. Oczywiście, stopa życiowa jest tam znacznie wyższa, niż na Litwie.
Co wolałby Pan jeszcze powiedzieć na zakończenie?
Życzę wszystkim Czytelnikom zwiedzić ten kraj – jest naprawdę wart tego. A na zakończenie pragnę podziękować samorządowi rejonu i osobiście Pani Mer Marii Rekść za wsparcie finansowe tej wyprawy, którego tak bardzo potrzebowaliśmy.
Rozmawiała Rota Tygowi
Na zdjęciu: „Wileńszczyzna” nad zatoką w Sydney; gościnna rodzina Maciuków w Sydney zaprosiła na kolację cały zespół; „Kiribati” i „Wileńszczyzna” szybko znaleźli wspólny język; „Dwunastu Apostołów” – widok z helikoptera.