Podróże sentymentalne

Gdzie „wszystko we dwoje przeżyte“

Orniany (Arnionys) w rejonie święciańskim, była własność ziemska hrabiów Tyszkiewiczów herbu Leliwa, przyciąga pięknym położeniem, parkiem krajobrazowym z alejami biegnącymi nad rozległy staw imitujący jezioro i pałacem, którego klasycystyczne kolumny zdradzają rękę architekta Wawrzyńca Gucewicza, projektanta katedry wileńskiej i stołecznego ratusza.

Zaniedbany pałac wraz z parkowym drzewostanem nabyła niedawno osoba prywatna. Ostatni przedwojenny właściciel majątku Michał Zygmunt Maria Tyszkiewicz (zm. 1974) potomka po sobie nie zostawił. Nie ma więc komu ubiegać się o jego odzyskanie, czy nawet odszkodowanie. I chociaż wolelibyśmy, aby zamki, pałace i dwory służyły dziś społeczeństwu jako obiekty edukacyjno-kulturalne, o ile prawnych dziedziców nie ma, w tym wypadku może i lepiej, że przynajmniej ktoś go zabezpieczy od nieodwracalnej ruiny. Bo przecież taki właśnie los spotkał już bramę wjazdową i zabytkowy murowany spichlerz z podcieniem z dwunastoma kolumnami. Czas pokaże, czy nowy właściciel (na pewno nie biedny, bo według wstępnego szacunku postawienie obiektu na przysłowiowe nogi wielokrotnie przekroczy koszta jego nabycia) uszanuje historyczny autentyzm, czy da upust nowobogackiemu bezguściu.

Nie wątpię, że takie miejsca mogą być i domem, i jednocześnie miejscem otwartym na potrzeby towarzysko-kulturalne społeczeństwa. Podróżując po Europie mogłam się naocznie przekonać, że dla przykładu we Francji, Niemczech czy Szwajcarii obok obiektów państwowych z powodzeniem funkcjonują prywatne siedziby dworskie i zamki, które będąc miejscem zamieszkania w poszczególne dnie i godziny przekształcają się w tłumnie odwiedzane obiekty muzealne, miejsca konferencji i spotkań towarzyskich. Uzyskane dochody pozwalają gospodarzom utrzymać je na odpowiednim poziomie, a wyposażenie wnętrz odnawiać i wzbogacać w autentyczne eksponaty.

Z dokumentów, z którymi miałam okazję zapoznać się w archiwum wileńskim, wynika, że majątek Orniany został nabyty od rodziny Kostrowickich przez dziadka ostatniego dziedzica, Jana Witolda hr. Tyszkiewicza (zm. 1892), właściciela Wołożyna i Waki Trockiej. Po jego śmierci prawem spadku przeszły na syna Jana Józefa (zm. 1903), żonatego z Elżbietą Krasińską, wnuczką poety Zygmunta Krasińskiego, którzy i byli rodzicami Michała Zygmunta Marii. Wyjątkowo wczesna śmierć skosiła obu. Michał, który był czwartym i ostatnim ich dzieckiem, okrągłą sierotą został w wieku 3 lat. Zaopiekowała się nim i rodzeństwem najpierw babunia Izabela Tyszkiewiczowa z Waki, a po jej niedługim zejściu z tego świata obowiązki te przejęła Róża Raczyńska, babunia ze strony matki, która po drugim zamążpójściu mieszkała w Rogalinie koło Poznania. Ta dzielna kobieta i patriotka pod każdym względem całkowicie przejęła na siebie trud wychowania, wykształcenia i postawienia na nogi czwórki sierot, wywiązując się z tego wręcz wzorowo.

Jak wynika z dokumentów archiwalnych, Michał hr. Tyszkiewicz był w międzywojniu właścicielem kilku dworów i dóbr ziemskich w powiecie wileńskim i święciańskim. Same tylko Orniany wraz z przyległymi folwarkami jeszcze w roku 1940 zajmowały powierzchnię prawie 861 ha. Ze względu na fakt, że ziemia tu była mało urodzajna, dochody czerpano przede wszystkim z szeroko zakrojonej wylęgarni ryb w sztucznie wykopanych stawach, na dużą skalę prowadzonej hodowli jabłek oraz rozwiniętego przemysłu drzewnego. Michał Tyszkiewicz, jako najmłodszy, rozpieszczany i faworyzowany, co z czasem nie przeminęło bez echa, z wykształcenia był prawnikiem. Kształcił się w Belgii i na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Pociągała go scena, piosenka i poezja. Wiersze i teksty do piosenek pisał do końca swego życia. Dziś niewiele osób pamięta o tym, że słynna Uliczka w Barcelonie, Jesienna piosenka i inne hity śpiewane przez pieśniarkę Warszawy Hankę Ordonównę wyszły spod pióra Tyszkiewicza i zostały podyktowane sercem właściciela Ornian, który praktykę prawnika zamienił z czasem na rolę menadżera swojej żony.

W oczach rodziny i środowiska arystokratyczno-ziemiańskiego popełnił niewybaczalny krok biorąc w kwietniu 1931 roku w Warszawie ślub z córką kolejarza bez herbowego nazwiska Anną Marią Pietruszyńską, a do tego artystką kabaretową znaną pod pseudonimami Hanka Ordonówna, Ordonka, Ordon. Przyjęcia weselnego jako takiego nie było, a powitanie w Ornianach odbyło się bez udziału nobliwej rodziny. Zasady rodowe jakby złamał zaprzyjaźniony z hrabią Michałem kuzyn Stefan Tyszkiewicz z Landwarowa, ale na powitaniu młodej pary na progu orniańskiego domu faktycznie się i skończyło. Czas i lata niczego nie zmieniły.

Kiedy ostatnio rozmawiałam z Janem Tyszkiewiczem, bratankiem hrabiego Michała, opowiedział mi, że temat jego „ulubionej ciotki Ordon” był zawsze w rodzinie tematem tabu, że stryj na złość wszystkim kazał w holu wejściowym zawiesić okazały portret świeżo upieczonej pani domu, że rodzice zamykali usta na samo wspomnienie o tej „zbrukanej kobiecie” i że właśnie dlatego była dla nich „ciotką interesującą i najukochańszą”. Tym bardziej, że pozwalała nieletnim Tyszkiewiczankom przymierzać swoje liczne stroje sceniczne, korzystać z podróżnej walizeczki z kosmetykami i imponującej kolekcji perfum. Jaka dobrze urodzona dama pozwoliłaby grzebać się w swoim buduarze?..

Prasa bulwarowa pisała o licznych romansach artystki, po kilka razy wyciągała na światło dzienne temat jej niedoszłego samobójstwa z powodu nieszczęśliwej miłości i pociąg do narkotyków. Na pewno przeszła wiele i jako przedstawicielka świata artystycznego, i jako osoba, która z dołów społecznych wspięła się wysoko i poprzez talent, i poprzez małżeństwo z osobą ze sfer wyższych. Wiadomo jednak na pewno, że zanim stanęła na ślubnym kobiercu była już nie tylko sławna, ale i pobierała za występy bardzo wysokie gaże. Tym niemniej skromność pozostała jej cechą stałą i docenić to potrafił jeden z braci Michała, który w zachowanym liście stwierdził, że wbrew powszechnej opinii jako kobieta zrobiła na nim pozytywne wrażenie przez fakt, że nie korzystała w tym czasie w Wilnie ani z kolacji w najdroższych restauracjach, ani z zaproszeń wpływowych osób celem wzbudzenia sensacji; że choć błyskotliwa na scenie, na co dzień chodziła w szarej sukience. Pisał, że jest w stanie zrozumieć swojego młodszego brata, pochwala skromne zachowanie i uporczywą pracę jego wybranki: „(...)Pełna talentu jest uosobieniem poezji i zarazem naprawdę wielką damą“.

A jednak hrabia Michał bezskutecznie próbował wprowadzić małżonkę zarówno w kręgi arystokratyczne, jak i rodzinne. Nic dziwnego, że Ordonka najlepiej się czuła i wypoczywała od sceny i wojaży na Wileńszczyźnie. Orniany odwiedzali przyjaźni im ludzie. Pani Tyszkiewiczowa, jako osoba prosta w obejściu, miała dobry kontakt ze służbą i miejscowymi mieszkańcami, a nawet tańczyła dla nich i śpiewała. W Wilnie miała też przyjaciółkę z nizin, Weronikę Żarnowską, którą (skromną sprzedawczynię papierosów w kiosku) dożywiała, ubierała i zabierała na artystyczne spotkania towarzyskie. W ciągu roku wytężonej pracy (w tym filmy i tournee koncertowe po Europie, Azji, Afryce i USA) niewątpliwie brakowało artystce spokoju i kontaktu z naturą, więc na łonie przyrody w odległym zakątku Wileńszczyzny czuła się doskonale. Można powiedzieć, że w Ornianach regenerowała również swoje siły ratując się od zżerającej ją gruźlicy, na którą z biedy zachorowała jeszcze jako mała dziewczynka. Matka oddała ją do szkoły baletowej tylko dlatego, że tam dostawała miskę zupy. W niektóre dni był to jedyny ciepły posiłek pięcioletniej Mani.

Po wybuchu wojny 1939 roku, a w rezultacie niejasnej sytuacji Polski na mapie świata, hrabia Michał zaczął działać w ruchu podziemnym. Był przedstawicielem rządu ds. Polaków litewskich i Wileńszczyzny w Angers. W lipcu 1940 roku zakwalifikowany przez NKWD jako szpieg na rzecz rządu generała Sikorskiego został aresztowany w swoim wileńskim mieszkaniu przy ul. Kasztanowej i wywieziony w głąb Rosji. Zanim siedział w więzieniu na Łukiszkach, małżonka próbowała go stamtąd wydobyć, ale po wywiezieniu męża w głąb Rosji, zaczęła obawiać się również o własne życie. Jakiś czas chroniła się na folwarku majątku Zatrocze, gdzie mieszkała siostra jej wileńskiej przyjaciółki, zamężna za synem zarządcy Michellisa. Choć i przebrana za chłopkę, pieśniarka nie umiała powstrzymać się przed śpiewem i celem pocieszenia ludzi wieczorami dawała koncerty dla wieśniaków. Wieść szybko rozniosła się po okolicy. Ostrzeżona przed grożącym niebezpieczeństwem opuściła wieś, by nie ściągnąć gniewu na życzliwą jej rodzinę.

W niespełna rok i ona podzieliła los męża. Oboje zresztą pracowali przy spławie drzewa, choć w różnych miejscach i obozach. Dzięki zawartemu między Polską a Rosją historycznemu układowi Sikorski-Majski wyszli stamtąd cało, ale nic nie wiedząc o sobie spotkali się dopiero w formacjach generała Władysława Andersa. Hrabia działał w polskiej służbie dyplomatycznej zajmując odpowiedzialne stanowiska, a Ordonka, koncertując dla żołnierzy i ludności cywilnej, sprawowała opiekę nad sierocińcem dla dzieci. Tułaczka wojenna i postępująca gruźlica na 48 roku życia przekreśliły życie Ordonki w Libanie, gdzie w 1950 roku została pochowana na cmentarzu wśród licznych Polaków, głównie żołnierzy zmarłych wskutek ran i chorób. W „Przekroju” pisano, że marmurowy grób ocieniony cyprysami jest zadbany i że odwiedza go szpakowaty pan z ogromnym naręczem kwiatów. Niedługo po śmierci żony Tyszkiewicz wyjechał do Anglii, a potem przeniósł się do Niemiec. Pracował w polskiej sekcji Radia Wolna Europa. Zmarł w Monachium, a jego pamiątkowa tablica nagrobna znajduje się w grobie bratowej Róży z Tarnowskich Tyszkiewiczowej na jednej z nekropolii londyńskich.

Prochy Ordonki, czyli Marii Anny Tyszkiewiczowej, w roku 1990 za sprawą niestrudzonego Jerzego Waldorffa i jej przedwojennej koleżanki scenicznej Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej zostały przeniesione na warszawskie Powązki. Mimo lokalizacji nagrobka w Alei Zasłużonych osobiście nie lubię tego miejsca, bo jest dla mnie wyjątkowo smutne i szare. Na pewno i jako artystka, i jako hrabina, Ordonka zasłużyła na lepszą pamięć potomnych. Płaskorzeźba na katakumbach, przy których znajduje się przeniesione miejsce pochówku, przedstawia Matkę Boską Ostrobramską, jako powiązanie pieśniarki warszawskiej z miastem nad Wilią. Inskrypcja nagrobna między innymi głosi, że zmarła „uratowała setki dzieci polskich samotnie błąkających się po wojennych bezkresach ZSRR”. Nie była w tym względzie wyjątkiem, bo według oficjalnych raportów pod koniec 1942 roku na terenie Kazachstanu, Rosyjskiej Federacji i Uzbekistanu działało 85 polskich sierocińców. Zasłużyła jednak, by o niej, i takich jak ona, pamiętać. Za życia pod pseudonimem literackim wydała w Bejrucie książkę Tułacze dzieci, na treść której złożyło się 13 opowiadanek i zakończenie Od Autorki. Bez patetycznych słów pisała w niej o losach Ani, Kasi, Tadka... Edycję zadedykowała koleżankom, które wraz z nią podjęły się trudu opieki nad opuszczonymi i zagubionymi w wirze wojennym dziećmi. Ordonka własnego potomstwa nie miała, ale w sposób mądry rozumiała misję matki i kobiety na tym świecie. To do niej należą słowa: Wszędzie, gdzie jest kobieta, wszędzie gdzie są matki, musi się znaleźć przystań, dom i macierzyństwo dla dzieci bez domu i rodziców. Od siebie dodam, że hrabia zaopiekował się po wojnie wcześnie osieroconym bratankiem Jasiem, synem swego starszego brata Władysława, który zmarł w 1940 roku w więzieniu w Kijowie.

Orniany (choć znane są przypadki, kiedy zmiana klimatu może pomóc kobiecie zajść w ciążę) nie dały Annie Marii z Pietruszyńskich Tyszkiewiczowej dziecka. Ale starsi mieszkańcy (w czasach Ordonki jeszcze małe dzieci), opowiadali mi przed laty, że wspominają hrabinę ciepło, bo była dla nich dobra i serdeczna nie tylko na słowach. Tyszkiewiczowie, przebywający w Ornianach głównie latem, w sumie niewiele czasu tu spędzili. Wyjazdy, podróże i koncerty wypełniały ich życie. Dla przyjemności oboje pisali wiersze, bo oboje byli wrażliwi na poezję. Po sobie zostawili dobre imię zarówno jako właściciele majątku, jak i ludzie. A co najważniejsze, nie schamieli w obliczu nieszczęść wojennych, na swój sposób niosąc posługę rodakom i Ojczyźnie oraz mierząc wartość człowieka poprzez jego czyny i przeżyte życie.

Phil Bosmans poucza: Jeżeli zabraknie nam odwagi, /to jakbyśmy stracili wszystko. /Kto nie ma odwagi, jest jak ptak,/ który zgubił swoje skrzydła. Trzeba przyznać, że choć w oczach tamtejszego świata dobór tej nietradycyjnej pary był tylko mezaliansem, Tyszkiewiczom z Ornian nie zabrakło odwagi w walce z opinią społeczną i rodzinną, z nieuleczalną wówczas jeszcze gruźlicą, z niekorzystną dla nich jako właścicieli ziemskich reformą rolną (w archiwum są protesty złożone zarówno przez hrabiego, jak i hrabinę), z donosicielami i sługusami NKWD, w zmaganiach o codzienne przetrwanie w katorżniczych i demoralizujących sowieckich obozach pracy, w tułaczce wojennej, służbie w szeregach gen. Andersa, pracy dyplomatycznej i społecznej na rzecz Polski i w walce z przeciwnościami losu jako takimi, od których żaden człowiek na tym świecie jeszcze nie uciekł. Wiele lat po wojnie do muzyki skomponowanej przez bratanka Jana hrabia Michał napisał na emigracji tekst piosenki, w której stwierdził: Tak, a może nie, / Może tak trzeba, kto to wie, / Już czy jeszcze nie./ Nadchodzi czas, / że wszystko we dwoje przeżyte.

Liliana Narkowicz
Na zdjęciach: ślubne zdjęcie Tyszkiewiczów (Warszawa, 1931 r.); grób Hanki Ordonówny na warszawskich Powązkach; Dwór w Ornianach dziś.
Fot.
autorka i arch. autorki

<<<Wstecz