Dziękuję losowi
Minęły już prawie dwa lata odkąd nie brałem do ręki długopisu, aby napisać jakiś artykuł do gazety. Ale nie mogłem się powstrzymać, aby nie opowiedzieć o niezwykłym człowieku, o księdzu Marku Bogdanowiczu. Pamiętam, jak pewnej niedzieli podczas sumy, w kościele pw. św. Jana Chrzciciela w Ławaryszkach, ujrzałem młodego kleryka. Ks. Jan Mackiewicz, były proboszcz naszej parafii, który celebrował Mszę św., poinformował nas, że mamy młodego kleryka Marka. Dojrzałem w nim pokorę i oddanie się posłudze kapłańskiej. Po upływie jakiegoś czasu, wracając autobusem z Wilna na wieś, zobaczyłem siedzącego Marka. Był zamyślony. Rozważałem sobie: dokąd zostanie skierowany jako młody kapłan po zakończeniu nauki w seminarium. Przez dłuższy czas nie spotykałem go. Pewnego razu, będąc w kościele św. Teresy przy Ostrej Bramie i oczekując na rozpoczęcie wieczorowej Mszy św. myślałem sobie, który ksiądz będzie celebrował Mszę św. Ucieszyłem się, gdy zobaczyłem Marka już jako księdza. Po Mszy św. podszedłem do niego, przywitałem się i pogratulowałem z okazji święceń kapłańskich. Przedstawiłem się, że pochodzę z Ławaryszek, że widywałem go w naszym kościele. Ks. Marek się ucieszył i od tej pory nawiązała się nasza znajomość. Widywałem go w Ostrej Bramie, bo czasami w niedzielę jadę do Wilna (jestem byłym wilniukiem), aby pospacerować po Starówce, która urzeka mnie swym pięknem. Wówczas korzystam z okazji, aby pomodlić się w kościele św. Teresy. Pamiętam, jak pewna kobieta w starszym wieku pochwaliła się, że mają nowego wikarego. Miała na względzie właśnie ks. Marka. W 2002 roku nasz proboszcz Anatol Markowski poinformował, że dostaje nową parafię w Dubiczach, a na jego miejsce jest mianowany ksiądz Marek. Parafianie zawsze mają obawę przed nowym proboszczem, ale już wkrótce ks. Marka wszyscy polubili. Tak się zaczęła posługa ks. Marka jako proboszcza w naszej parafii. Pięć lat temu, podczas adwentu, ks. Marek ogłosił, że będzie odwiedzał chorych, słuchał spowiedzi. Mam ciocię, która od dłuższego czasu choruje na chorobę Parkinsona. Nie może uczęszczać do kościoła. Skorzystałem z tej okazji, a zarazem odwiedziliśmy w naszej wsi kolejnych 10 osób. Ks. Marek wyspowiadał ich, udzielił sakramentu namaszczenia chorych, Komunii św. Dla każdego znalazł czas, aby zamienić parę słów. Zaskoczyło mnie, że każdemu choremu dał obrazek oraz czekoladę. Rodziny chorych podczas spotkań pytały mnie, czy ksiądz Marek odwiedzi ich także przed następnym Bożym Narodzeniem. Odtąd stało się to tradycją, dwa razy do roku, podczas adwentu i na Boże Narodzenie, nawiedzaliśmy razem chorych. Jadąc od domu do domu odmawiałem z ks. Markiem różaniec za chorych. Chorzy oraz ich krewni czekali z niecierpliwością na przyjazd księdza. Mieszkania zawsze były wysprzątane, chorzy czysto i schludnie ubrani. Na stole, na białym obrusie, stał symbol naszej wiary - krzyż. Po przyjęciu Komunii św. i otrzymaniu błogosławieństwa w oczach chorych pojawiały się łzy wdzięczności, a z otrzymanej czekolady cieszyli się jak małe dzieci. Cóż potrzebuje starsza osoba? Miłego słowa na co dzień, czego nie brakowało u naszego ks. Marka.
Czekoladą częstował i małe dzieci. Wiedział, ilu będzie chorych do spowiedzi oraz ile dzieci jest w domu. A pamięć miał znakomitą. Podziwiałem go, bo nasza parafia jest rozległa, a ksiądz prawie każdego parafianina znał po imieniu. Nie był obojętny na to, jeżeli jakaś rodzina miała kłopoty. Zawsze starał się dopomóc tym, u kogo spłonęło mienie. Pamiętam wypadek, który świadczy o tym, jak bardzo kochały go małe dzieci.
Pewna dziewczynka o imieniu Karolina wychodząc rano do szkoły ubolewała przed babcią, że nie zdąży wrócić ze szkoły i zobaczyć księdza. Bo właśnie w tym dniu ks. Marek miał jeździć do chorych i słuchać ich spowiedzi. Mówiła, że chce, by ksiądz się spóźnił, to ona zdąży przyjść ze szkoły na czas. Na szczęście zdążyła.
Tydzień przed zakończeniem swojej posługi kapłańskiej w naszej parafii ks. Marek nie odmówił chorym w czasie adwentu ich odwiedzenia, a zebrało się ich aż 16 osób. A przecież miał wiele pilnych spraw do załatwienia. Niektórzy myślą: ksiądz odprawi Mszę św. w kościele, wróci na plebanię, leży na kanapie i ogląda TV. Tak, ksiądz też taki sam człowiek, jak i my. Ale ks. Marek nie miał na to czasu. Musiał w niedzielę obsługiwać 3 kościoły, w których odprawiał 4 nabożeństwa. A do tego dochodziły jeszcze pogrzeby. Często musiał nawiedzać beznadziejnie chorych. A wyjazdy do kurii, aby nie zabrakło komunikantów oraz po zakupy do sklepu.
Nie pamiętam takiego wypadku, żeby podczas udzielania Komunii św. zabrakło komunikantów. Lubił spacerować wokół kościoła i ofiarować Różaniec w czyjejś intencji. Czasami widywałem naszego księdza zasmuconego, powiadał, że miał właśnie pogrzeb młodej osoby. Co musiał ks. Marek przeżyć, gdy dwa lata temu w naszej parafii wydarzyła się tragedia w pewnej rodzinie: musiał pochować aż 4 osoby naraz, a do tego dwie maturzystki, które szykowały się do egzaminów. Cieszył się natomiast, kiedy udzielał ślubu lub miał chrzest niemowlęcia.
Ks. Marek starał się, aby każdego roku odbywała się parafialna pielgrzymka do Kalwarii, na Opieki NMP do Ostrej Bramy. Chodziliśmy pieszo na pielgrzymkę do Kieny. Miałem okazję trzy razy prezentować na wystawie w swoim kościele za aprobatą ks. Marka kolorowe zdjęcia z życia naszej parafii. W południowej części kościoła na zewnątrz, we wgłębieniu na ścianie jest zawieszony drewniany krzyż z figurką Pana Jezusa. Podczas burzy ten krzyż został zerwany i zrzucony na ziemię. Ks. Marek bardzo ubolewał z tego powodu. Udało się mi odrestaurować figurkę, bo ręce Pan Jezus miał oderwane. Zawiesiłem ten krzyż na stare miejsce. Przypomina mi on ks. Marka - cichego, pokornego, brnącego przez życie jak nasz Pan Jezus na drodze krzyżowej.
Myślę, że nie omylę się jeżeli powiem, że ksiądz Marek jest kapłanem z prawdziwego powołania, bo służy Bogu oraz ludziom. Dziękuję losowi, że nasze ścieżki przecięły się w życiu, że miałem możliwość poznać tak wspaniałego człowieka w postaci ks. Marka, cichego, skromnego, nieobojętnego na ludzkie biedy.
Henryk Sielewicz,
w. Słoboda, parafia pw. św. Jana Chrzciciela w Ławaryszkach
Na zdjęciu: spotkaniom ks. Marka z chorymi towarzyszą często łzy wzruszenia i wdzięczności kapłanowi, który wiele serca wkładał w tę posługę.
Fot. autor