„Tylko w polu biały krzyż…

...nie pamięta już, kto pod nim śpi...” Zawsze myślałam, że refleksyjna pieśń wykonywana przez zespół „Czerwone Gitary”, do słów Janusza Kondratowicza, jest napisana o dwóch krzyżach powstańczych, stojących w pobliżu wsi Mamowie, w rejonie trockim. Wiem, że takich samotnych krzyży jest niemało, rozsianych po polach i lasach naszej ojczystej ziemi. Ale te są mi najbliższe, o tych wiem najwięcej. A wiedzę tę zawdzięczam mojej sąsiadce, śp. Władysławie Dzikiewicz.

Tych wydarzeń, o których tak lubiła opowiadać babcia Władzia, mieszkanka wsi Mamowie, nie mogła widzieć na własne oczy. A jednak wiedziała o nich wiele. Tę wiedzę odziedziczyła po swojej matce, Marceli Kuzborskiej, która nawet mając lat 90 zachowała jasny umysł i godną podziwu pamięć.

Słuchało się tych opowieści, niby wyjętych z podręcznika historii opisów. O dawnych dziejach zawsze mówiła powściągliwie, z ogromnym szacunkiem do ludzi, których wspominała i do czasów, które bezpowrotnie odeszły.

Ulubionym tematem było Powstanie Styczniowe, które tutaj, w okolicach Puszczy Rudnickiej, na styku dzisiejszych trzech rejonów: trockiego, solecznickiego i orańskiego zebrało bujne żniwo ofiar.

„Gdy zapłonął nagle świat…”

Mieszkańcy Mamowia i okolic nie stali na uboczu, kiedy fala powstańcza ogarnęła kraj, zalała ich rodzime tereny. Wspomagali powstańców żywnością, pielęgnowali rannych, mimo że groziło to Sybirem.

Poświęcenie ludzi, zwykłych wieśniaków, było ogromne. Szczególnie rozczulało starsze kobiety, które widząc wojujących powstańców, skazanych na niechybną śmierć, przypominających im ich własnych synów, wnuków nie mogły zachować się obojętnie.

Władysława Dzikiewicz obrazowo opowiadała, jak pewną kobietę niosącą koszyk z żywnością do obozu powstańczego zatrzymał Moskal i spytał: „Babuszka, kuda idiosz…”, a ona zamarła ze strachu i z mocno bijącym sercem, hardo mu odpowiedziała: „Po diełam!”.

W najbardziej gorącym okresie powstania, na wiosnę i latem 1863 roku w okolicach Puszczy Rudnickiej toczyły się walki powstańców z oddziałami kozackimi. Potwierdzenie opowieści mojej nieżyjącej już dzisiaj sąsiadki znalazłam w dokumentach, zawartych w książce „Powstanie Styczniowe. Materiały i dokumenty. Moskwa-Wrocław, 1985”.

„Rząd Narodowy. Wydział zarządzający prowincjami Litwy. Sekcja wojenna Wilno d. 8 czerwca (27 maja) 1863 r. nr 16. Do ob. Feliksa Wysłoucha, naczelnika wojskowego. Przysyłając Ci przy tym nominację na naczelnika wojskowego pow. Trockiego i na stopień kapitana, wydział oświadcza ci podziękowanie Rządu Narodowego za bitwę stoczoną z Moskwą d. 31 maja w lasach Rudnickich oraz poleca, abyś podziękowanie takie oświadczył wszystkim żołnierzom i oficerom oddziałów pow. Trockiego, którzy w bitwie udział brali i po bitwie w oddziałach się znajdują.(…)”

“Równym rytmem młodych serc…”

Część znajdujących się w oddziałach powstańców obozowała na wyspach otoczonych dookoła bagnami w pobliżu wsi Mamowie, Nowosielce. I dlatego właśnie jedna z wysp otrzymała wśród miejscowej ludności nazwę Polackiej, czyli polskiej.

W końcu maja oddział powstańczy pod dowództwem J. Sendka przeciągnął na swoją stronę część strzelców leśnych i straży leśnej. 2 czerwca 1863 roku doszło do starcia z wojskami carskimi koło wsi Mamowie. Wielu powstańców poległo. Ciała niektórych z nich miejscowi ludzie pogrzebali na wyspie Polackiej.

Niestety, wyspy tej już dzisiaj nie ma. Po przeprowadzeniu melioracji na miejscu bagien zasiano łąki. Ale nazwa wyspy przetrwała w pamięci najstarszych mieszkańców. Od czasu do czasu w rozmowach wymyka się, jako znak rozpoznawczy, bliżej określający miejsce.

„Żegnał ich wieczorny mrok”

W pobliżu wsi, na pagórku wśród łąk wznosi się krzyż. Ludzie opowiadali, że początkowo był drewniany. I nie jak w piosence biały tylko wysoki, szary. Żelbetowy. Został ustawiony przypuszczalnie w 1921 roku . Na zniszczonej tablicy jeszcze kilka lat temu przechodzień z trudem mógłby odczytać napis: „Tu spoczywają zwłoki bohatera poległego za Wolność Ojczyzny w 1863 r.”. Dzisiaj napisu już nie da się ułożyć w jedną całość. Betonowa tablica wykruszyła się, a krzyż porósł mchem.

Chociaż napis mówi o jednym bohaterze, rdzenni mieszkańcy opowiadali, że po bitwie z pól zbierano zabitych i pogrzebano ich właśnie na tym pagórku przy drodze. Dziś już nikt nie może określić dokładnej liczby poległych. Jedna z hipotez twierdzi, że było ich około czterdziestu. Są to jednak przypuszczenia, które mogą być dalekie od prawdy.

Za wsią, w polu, daleko pod lasem widnieją kontury innego krzyża. Przyczajony wśród chwastów nieuprawianego pola zachował się znacznie lepiej, niż ten na pagórku. To już drugi krzyż w tej okolicy, na którym taki sam napis. Tutaj jednak rzeczywiście spoczywają zwłoki jednego powstańca.

„Bo nie wszystkim pomógł los wrócić z leśnych dróg, gdy kwitły bzy”

Został ciężko ranny na wyspie Polackiej. Mieszkańcy Mamowia po kryjomu przynieśli go do wsi. Leżał ukryty w komorze u Józefa Janczewskiego. Wiedział, na co jest skazany… O sobie opowiadał, że jest jedynakiem i pochodzi z zamożnej rodziny. Błagał, by nie powiadamiać bliskich, ponieważ zaciągnął się do powstańczych szeregów bez ich zgody. Gdy zmarł, cała wieś opłakiwała swego bohatera. Ciało obmyto w jeziorze, złożono do zbitej z desek trumny i pochowano pod lasem. Ludzie znali tylko jego nazwisko – Jabłoński.

Tożsamość poległego pomógł mi ustalić dokument: „(…) Z zeznań stolarza J. Wołka w Wileńskiej Nadzwyczajnej komisji śledczej(…). Po upływie tygodnia przyprowadził do nas Feliks Kołyszko (…) jeszcze 35 osób z Wilna. Z tej liczby pamiętam szlachcica Jana Jabłońskiego…”. Niewykluczone, że chodzi o tę samą osobę – bohatera, który do dzisiejszego dnia spoczywa w polu pod lasem, zwanym przez mieszkańców Mamowia - chwojniakiem.

Przed wojną ludzie przychodzili tu się modlić. Przynosili kwiaty. Opiekowali się tym miejscem również uczniowie miejscowej szkoły. Opowiadano także, że tutaj grzebano noworodków, którym ksiądz nie zdążył udzielić sakramentu chrztu.

Kiedy zmarł Józef Piłsudski, z powstańczych mogił brano ziemię na grób Marszałka. Każdy z uczniów wsypał do worka po trzy garsteczki…

„Gdzieś pozostał ognisk dym…”

Ten skrawek historii moich rodzinnych stron siedemnaście lat temu, po raz pierwszy opisałam na łamach „Kuriera Wileńskiego”. Wtedy żywi byli jeszcze moi rozmówcy, którzy z takim namaszczeniem i szacunkiem opowiadali o dawnych dziejach. Tamtejsza młodzież, moi rówieśnicy nie wiedzieli prawie nic o stojących za wsią krzyżach. Dzisiejsza młodzież, niestety, też nic nie wie. Krzyże stoją, niczym znaki umowne, dla większości znaczące nie więcej niż przydrożne słupy. Chciano je zniszczyć, bo zawadzały pracującym tu traktorom, ale przetrwały do dziś.

Na początku lat 90., w czasie wszechogarniającego zrywu narodowościowego, staraniem miejscowego koła ZPL oba krzyże ogrodzono żelaznymi łańcuchami. Niestety, do dzisiaj zerdzewiały łańcuch chroni tylko mogiłę Jabłońskiego. Łańcuch opasający powstańczy krzyż na pagórku razem z czterema żelaznymi kołkami zniknął. Można się tylko domyślać, że stał się łupem ludzi polujących za czarnym metalem. Wtedy to, w roku 1990, na mogiłach poległych za wolność Ojczyzny po raz pierwszy od wielu lat zapłonęły znicze. Pamięć o powstańcach jest żywa również i dzisiaj. Ale w ciągu tych długich lat ciągle ręce tych samych ludzi, którym droga jest pamięć o poległych „za wolność waszą i naszą” ten ogieniek wzniecają.

Przed kilkoma dniami dowiedziałam się, że jest już pomysł, jak powstańcze krzyże ocalić od zapomnienia i zniszczenia. Może nie wszystko jeszcze stracone!..

Irena Mikulewicz
Na zdjęciu: pod tym krzyżem leży przypuszczalnie 40 powstańców.
Fot.
autorka
Słowa śródtytułów pochodzą z wiersza Janusza Kondratowicza.
Fragmenty dokumentów pochodzą z książki „Powstanie Styczniowe. Materiały i dokumenty. Moskwa-Wrocław, 1985”.

<<<Wstecz