Prędzej garbaty, niż bogaty..?

W pokoju gościnnym Heleny i Mieczysława Poźniaków na honorowym miejscu, oprawione w ramki, widnieją odznaczenia, jakie otrzymali za swą ciężką rolniczą pracę. Są to dyplomy świadczące o zwycięstwie w 2005 roku w konkursie „Gospodarstwo roku”, w następnym roku również znaleźli się na wyróżnionym, trzecim miejscu.

W wyniku przeobrażeń socjalnych na wsi, była księgowa i weterynarz kołchozu jako pierwsi w gospodarstwie zespołowym „Miedininkai” zostali bez pracy.

W stolicy zaczęło się bezrobocie i zamykanie zakładów, nie rokowało nic dobrego. I chociaż pani Helena pochodzi z miasta, nawet nie próbowała szukać tam „szczęścia”, tym bardziej, że dwójka dzieci uczyła się w miejscowej szkole, że mieli tu własny dach nad głową. Poźniakowie zdecydowali się na chów zwierząt gospodarskich. Postawili stawkę na mięsno – mleczną produkcję. Rozpoczynali od powszechnie przydzielanej mieszkańcom wsi oraz pracownikom rolnictwa 3- hektarowej działki ziemi... i przysłowiowej jedynej krowy - żywicielki.

- Zostawialiśmy własny przychówek, potem parę sztuk bydła nabyliśmy i okazało się, że obora jest za ciasna, tym bardziej, że trzymaliśmy również owce – mówi pani Helena. - Teraz posiadamy 14 krów, opasy mięsne, cieliczki - ogółem 50 sztuk bydła rogatego. W nowej oborze, którą musieliśmy zbudować, miejsca wystarcza.

Decyzja budowy zapadła, gdy pan Mieczysław odzyskał po ojcu we wsi Kurhany (Pilkapiai) ponad 13 ha ziemi. Trafiła się też okazja po sąsiedzku dokupić kolejne 6 ha. Początkowo ręcznie doili krowy, ale gdy tylko uzbierali nieco grosza, nabyli aparat do dojenia. Potem niezbędna była chłodnia. Ale ceny w tak zawrotnym tempie idą do góry, że, jak twierdzi pani Helena, zanim uzbieramy na zaplanowane urządzenie, już kosztuje ono znacznie drożej. Tym niemniej nadal są zmuszeni doskonalić warunki utrzymania zwierząt, by sprostać wszelkim wymaganiom stawianym w produkcji mleczarskiej. Tym bardziej, że zamierzają uzyskać zaświadczenie, iż prowadzą produkcję ekologicznie czystą. Chociaż mleko jest doskonałej jakości, klienci sobie je chwalą i chętnie nabywają, jak mówi gospodarz, wciąż wyłaniają się nowe przeszkody na drodze uznania gospodarstwa za ekologiczne. Sprostali już, jego zdaniem, szeregu podstawowych wymagań, wkładając nie tylko wiele wysiłku i funduszy, ale nieraz i nerwów, pokonując biurokratyczne bariery. Wszak ferma, pomieszczenia pomocnicze „wyrosły na czystym polu”. Więc kwestia dojazdu, wody, zaopatrzenia w energię elektryczną wymagały nie lada zachodu. Szczególnie dała się we znaki kwestia zaopatrzenia w energię elektryczną. Ostatecznie otrzymali zezwolenie na korzystanie z „własnego” źródła – generatora, rezygnując z zamiaru przeciągnięcia linii elektrycznej. Moc transformatora odgórnie proponowanego do zainstalowania, ponad dwukrotnie przekraczała wymaganą do zużycia w gospodarstwie, co bez wątpienia rzutowało na wysokość kosztorysu, którego nie byli w stanie pokryć.

Kolejnym, gospodarze mają nadzieją, że ostatnim problemem do pokonania, jest urządzenie zbiornika do przechowywania obornika. Firma, z którą rozpoczynali pertraktacje na wykonanie zlecenia, przedstawiła rachunek na 75 tys. Lt. Ale ostatnio znacznie podrożały materiały budowlane, w tym cement, więc koszta znów poszły w górę. Po rodzinnej naradzie, zdecydowali więc zrzec się usług firmy i wykorzystując polne kamienie chałupniczym sposobem uszczelnić dno i ściany przechowalni. Bo, niestety, ceny skupu produkcji zarówno mlecznej, jak i mięsnej są na tyle niskie, że nie sposób pokryć wciąż rosnących cen materiałów i wynagrodzenia za pracę budowlanych.

- Agenci skupu wołowiny z „Utenos miesa”– mówi pan Mieczysław – za ponad 500 kilogramowe buhaje proponują po 3, 20 Lt za kilogram żywca. – Udało się jednak uzgodnić, żeby zapłacili po 3,40 Lt – mówi pani Helena. Dodaje z goryczą w głosie - prawdę powiadają, że kto pracuje na roli, będzie garbaty, a nie bogaty.

Helena i Mieczysław Poźniakowie gospodarzą na ponad 50 ha, z tego dwie trzecie – wydzierżawionych. Ponad 21 ha stanowią łąki, na pozostałym areale uprawiają żyto, owies, pszenicę i ziemniaki. Uprawy te już od sześciu lat są uznawane za ekologicznie czyste. Wymaga to dodatkowych nakładów pracy. Dobrze, że mają niezawodnych pomocników: syna Marka i zięcia Wiktora, którzy nie stronią od gospodarstwa i, w razie potrzeby, przychodzą z pomocą.

Danuta Danowska
Na zdjęciu: rodzina Poźniaków.
Fot.
Teresa Worobiej

<<<Wstecz