Wykorzystać każdą szansę
Dość często w naszym społeczeństwie słyszymy narzekania, że coś jest nie tak jakbyśmy chcieli. Owszem, gdy dzieje się jakaś niesprawiedliwość, należy zrozumieć tych ludzi, którzy są pokrzywdzeni. Tym niemniej często zdarzają się narzekania na stan rzeczy, którego zmiana w znacznym stopniu jest zależna od nas. Być może łatwiej jest narzekać, że jest ciężko, aniżeli zabrać się do pracy. Pod odzyskaniu przez Litwę niepodległości, wielu nie potrafiło się odnaleźć w nowej rzeczywistości, wymagającej inwestycji i ryzyka, by czegoś się dorobić. Zapewne każdy, kto się podjął prowadzenia własnego biznesu, wspomina początki jako żmudne i trudne. Godni podziwu są ci, którzy nie składają rąk w oczekiwaniu na lepsze czasy, ale biorą się do pracy.
Jednym z takich przedsiębiorców, co to po upadku władzy sowieckiej postawił na własny biznes to Lech Leonowicz z Miednik. Wraz z żoną Danutą już od 12 lat prowadzą w Miednikach sklep, a zaczynali, zresztą jak i większość przedsiębiorców, od stwierdzenia, że coś należy w życiu zmienić, by nie zostać bez pracy.
Sklep pana Lecha zna każdy miedniczanin, nawet najmłodsi lubią kupować lody u pana Lecha. Właściwie to szyld na sklepie nosi nazwę U Danusi, jest więc niejako hołdem oddanym gospodyni domu. Sam właściciel jest z usposobienia człowiekiem pogodnym, co zresztą ściąga klientów, których wita żartobliwy napis na szyldzie: dzisiaj za pieniądze, jutro za darmo. Otwartość na ludzi i ich potrzeby sprawiła, że mieszkańcy gminy miednickiej na kolejną kadencję wybrali pana Leszka jako radnego do samorządu rejonu wileńskiego.
Początki oczywiście nie były łatwe: wspominając czasy sprzed kilkunastu laty, pan Lech zaznacza, że sklep był o połowę mniejszy. Oboje z mężem pracowaliśmy w kołchozie wspomina Danuta Leonowicz, opowiadając o pomyśle utworzenia sklepu. Po odzyskaniu przez Litwę niepodległości, nasze miejsca pracy zlikwidowano. Inicjatywa założenia własnego sklepu powstała ze względu na to, że musieliśmy załatwić sobie pracę. Pomieszczenie, w którym obecnie znajduje się sklep, było kiedyś stodołą. Kołchoz wykorzystywał je później jako cech. Znalezienie pracy w stolicy nie brano pod uwagę, ponieważ troje małych dzieci wymagało opieki i bliskiej obecności rodziców.
Pierwsze zakupy, by wypełnić lady sklepowe, zostały dokonane na sumę 3 tysięcy litów, co wówczas dla obojga państwa Leonowiczów uchodziło za pokaźną sumę. Dopiero po rozłożeniu towaru na półkach, stwierdzili, że tego jest bardzo mało. Pierwszy rok pracy minął właściwie na inwestycjach w rodzinny biznes. Wszystko, co się dało zarobić, wkładało się w rozwój interesu. Był też około 1,5-letni okres czasu, gdy w Miednikach działał tylko sklep pana Leszka. Wtedy też się zwiększyły obroty, ale również wzrosły zapotrzebowania klientów. Wiadomo, że większych zakupów można dokonać w Wilnie, ale nie pojedziesz do stolicy za każdym drobiazgiem. Należało więc pomyśleć o rozszerzeniu asortymentu: do artykułów spożywczych doszły przemysłowe. Pani Danuta wspomina, że przy większych obrotach stale inwestowano w sklep. Przez pewien czas pan Lech zajmował się stolarką, więc własnoręcznie wykonał dla sklepu wszystkie półki.
Sklep państwa Leonowiczów jest też biznesem rodzinnym i oboje nie ukrywają, że zależy im, by interes ten pozostał w rodzinie. Obaj małżonkowie oddani są sprawie rozwoju przedsiębiorstwa. Pan Lech jest właścicielem, głową całego przedsięwzięcia, natomiast małżonka Danuta od początku troszczy się o księgowość. Pani Danuta dba również o estetyczny wygląd sklepu. Wywieszone u wejścia piękne kwiaty również dodają uroku. Oprowadzając po sklepie, właściciel z dumą pokazuje urządzenie klimatyzacyjne, zamontowane przede wszystkim z myślą o pracownikach, by mieli lepsze warunki pracy. Co do pracowników, to pierwsze osoby, które stały z panią Danutą za ladą były córki Iwona i Nela. Obie córki państwa Leonowiczów po szkole zdobyły wykształcenie pedagogiczne i raczej nie przejmą interesu rodziców. Jednak państwo Danuta i Lech wiążą nadzieję z rodziną syna Sławomira; zresztą synowa Natalia od lat pracuje w sklepie.
Sklep pana Lecha, jak go nazywają mieszkańcy gminy, prosperuje, właściciel dba, by klienci byli zadowoleni. Zawsze w sklepie można złożyć zamówienie, które w Wilnie jest szybko zrealizowane, a klient na czas otrzymuje zamówiony towar. Oczywiście każda pora roku niesie ze sobą pewne sezonowe zapotrzebowania. Przed 1 września artykuły szkolne, wiosną nasiona, latem znikają z lodówek lody, szczególnie lubiane przez najmłodszych. Najlepszy zbyt w sklepie jest latem, gdy do dziadków na wieś przyjeżdżają wnuki, dzieci spędzają urlop na wsi u rodziców, i w ogóle częściej się robi zakupy. Natomiast zima jest czasem, gdy obrotu wystarcza zaledwie na utrzymanie. Obecnie w sklepie są zatrudnione dwie sprzedawczynie i jeden pan do pomocy w rozładowywaniu skrzynek z towarem. Już od 7.15, każdego dnia, gospodyni Danuta jest w sklepie, by sprzedać, przeliczyć, sprawdzić, zanotować, czego brakuje. Właściciele sprowadzają towary do sklepu ze stołecznych hurtowni Sanitex w Ponarach, dbają o jakość towaru.
Pana Lecha pochłania także praca na rzecz społeczeństwa. Jako radny z ramienia AWPL stara się zaradzić potrzebom i kłopotom poszczególnych interesantów. Marzy mu się, by sklep nie pracował w niedziele, tym niemniej uważa, iż podobna decyzja musiałaby zapaść w innym sklepie, znajdującym się przy wjeździe do Miednik. Konkurencji się nie obawia, bo, jak sam stwierdza, jest ona bodźcem do działania, ulepszania swego interesu, nie pozwala na chwilową nawet bezczynność.
Człowiek bez pracy zginie stwierdza pani Danuta, nie obawiając się wysiłku i trudu dla własnego interesu. Praca dla państwa Leonowiczów jest nie tylko środkiem utrzymania, ale także czymś, co pozwala na poczucie własnej wartości. Jest dla nich oznaką Bożego błogosławieństwa, dzięki czemu wszelkie niepowodzenia nie załamują ich, wręcz przeciwnie umacniają.
Teresa Worobiej
Na zdjęciu: państwo Danuta i Lech Leonowiczowie są zadowoleni z własnego interesu.
Fot. autorka