GMINY Z DOROBKIEM W TLE – MICKUNY

Tu Wilenka śpieszy do Wilii

WIZYTÓWKA GMINY: gmina mickuńska jest położona na wschód od Wilna, niedaleko od Nowej Wilejki, przy Trakcie Połockim. Jej powierzchnia wynosi 54 km kw., liczy ponad 5 tys. mieszkańców, z których około 78 proc. stanowią Polacy, 7 proc. Litwini, reszta – inne narodowości. Centrum gminy – miasteczko Mickuny – zamieszkuje 1500 osób. Znajduje się tu kościół pw. Wniebowzięcia NM Panny, konsekrowany w 1826 r., gruntownie odremontowany i rozbudowany w roku 2000, a także lokalne urzędy oraz polsko-litewsko-rosyjska szkoła średnia. Do większych osiedli gminy należą wsie: Gałgi, Skajstery, Osinniki.

W gminie przeważają drobne gospodarstwa rolne, które są podstawowym źródłem utrzymania. Działa tu ponad 10 różnych spółek akcyjnych i indywidualnych, zajmujących się budową domów drewnianych, przetwórstwem mięsa, produkujących wyroby stolarskie, meble, płyty chodnikowe i ogrodzenia, przyprawy kulinarne, działają tartaki. Prócz szkoły średniej w Mickunach, jest szkoła średnia w Jałówce i początkowa w Skajsterach. Placówki oświatowe uczestniczą w konkursach i zawodach sportowych, współpracują ze szkołami i instytucjami w Polsce, organizując wymianę grup młodzieżowych. Ostatnio dzięki pomocy samorządu, Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” i sponsorów z Macierzy rozbudowano szkołę w Jałówce: przeprowadzono remont budynku klas początkowych, wybudowano stołówkę i salę sportową. Od lat gmina zwycięża w konkursie na najładniej zagospodarowaną zagrodę w rejonie.

Widocznie nie omylę się twierdząc, że Mickuny to ośrodek jedynej w rejonie wileńskim gminy, który został utrwalony przez powieściopisarza Tadeusza Dołęgę-Mostowicza w powieści „Znachor”, wydanej drukiem w 1937 r. Dzięki ekranizacji powieść zyskała popularność nie tylko wśród polskiego widza, ale też litewskiego oraz sąsiednich państw. Bez wątpienia, autora powieści zauroczyło piękno tutejszych krajobrazów, jak np. wartka Wilenka śpiesząca połączyć się z wodami Wilii w Wilnie, tuż u podnóża Góry Trzech Krzyży.

Odrobina historii

Mieszkanka Mickun Halina Ratkiewicz, która 35 lat swej zawodowej pracy poświęciła nauczaniu dzieci w klasach początkowych, jest zafascynowana historią rodzimych stron, a przede wszystkim Mickun. Pierwsze wzmianki o tym miasteczku pojawiały się w źródłach pisanych już w XV wieku, natomiast nazwę przybrało ono, prawdopodobnie od nazwiska Mickun. Swój rozwój osiedle w dużym stopniu zawdzięcza usytuowaniu się przy Trakcie Połockim. Początkowo Mickuny należały do Kapituły Wileńskiej, później do księcia Puzina, aż w 1818 roku zostały własnością prof. medycyny Uniwersytetu Stefana Batorego, wynalazcy szczepionki przeciwko ospie Augusta Becu. Jak wiadomo, był on ojczymem Juliusza Słowackiego, który wraz z rodzeństwem często tu spędzał wakacje. W Mickunach urodził się też przyszły członek Towarzystwa Filomatów i Filaretów Stanisław Morawski, lekarz, autor fascynujących memuarów.

Pani Halina ubolewa, że nie udało się zachować ekspozycji, do której gromadząc materiały poświęciła tyle czasu. Miała ona swoje miejsce w szkole, ale z „podmuchem” nowych wiatrów, idei uznano ją za zbędny „przeżytek przeszłości”. Szkoda, bo widocznie w pośpiechu przystosowując się do nowych wymogów zapomniano o podstawowej zasadzie, że bez historii, bez przeszłości (niezależnie jaką ona była), nie ma przyszłości.

Pożoga wojenna również nie ominęła tego miasteczka: tędy przechodził II front białoruski, o czym przypomina usytuowany przy zbiegu ulic cmentarz wojskowy.

Okolice te są związane także z nazwiskiem osławionego działacza, szefa pierwszych radzieckich organów bezpieczeństwa Feliksa Dzierżyńskiego, którego imię nosił miejscowy kołchoz. Gmachu byłego zarządu kołchozu, gdzie teraz znalazły siedzibę: posterunek policji, ośrodek leczniczy, urząd gminy może pozazdrościć niejeden starosta.

Podstawowym źródłem utrzymania większości mieszkańców gminy była praca w gospodarstwie rolnym. Ale, gdy zgodnie z odgórnym dyktatem, zostało podzielone na trzy spółki rolne, które niedługo przetrwały. I chociaż ostatnia dotychczas istnieje na papierze, żadnej działalności gospodarczej nie prowadzi. A ludzie?

Każdy sobie rzepkę skrobie

Chociaż w gminie 265 rolników posiada ziemię, jednak w większości są to drobne gospodarstwa. Tylko nielicznym udało się nabyć sprzęt techniczny, dzierżawić grunta i wytwarzać produkcję rolną. Do takowych, między innymi, należy Czesław Awdziej, uprawiający około 100 ha zbóż, Henryk Miłosz, zajmujący się chowem bydła, Rimantas Vytas Trinkunas, Leokadia Jankowska, Tadeusz Tomaszewicz. Natomiast większość mieszkańców gminy posiada przeważnie przydomowe działki ogrodowe, wynoszące kilkadziesiąt arów. Chociaż gmina nigdy nie słynęła z zamożnych rolników posiadających duże obszary ziemskie (dominowały parohektarowe gospodarstwa) to dla wielu dotychczas nie udało się odzyskać własności swych przodków. Jak twierdzi starosta: „Otrzymali nie tyle, ile się należy i nie w tych miejscach, gdzie mieli”. Jest to nie tylko wynik „nacierającego” miasta (szczególnie w Gałgach), ale przede wszystkim, skutek, tak zwanego, przenoszenia ziemi z innych regionów Litwy. Toteż wielu miejscowych mieszkańców, szczególnie młodych, znajduje źródło utrzymania pracując w mieście. Sprzyja temu bliskie sąsiedztwo Wilna oraz dobre połączenie komunikacyjne.

Sporo osób (bo jest nieliczna grupka mieszkańców woląca godzinami obijać się przed sklepami szukając szansy „poprawienia humoru”) znalazło zatrudnienie w istniejących na miejscu prywatnych zakładach. Przykładowo, Robert Rakowski zatrudnia około 15 osób w tartaku, w masarni Mariana Ładziato pracuje 18 robotników, około 10 prowadzi hodowlę kwiatów u Robertasa Laniauskasa. Powstały w byłym tartaku spółki rolnej zakład produkcji mebli „Geros tradicijos”, którego właścicielką została przybyła z Irlandii pani Aurelia Mc Karron, ogółem zatrudnia 30 meblarzy – stolarzy. Drewniane meble wytwarzane z miejscowego surowca, przeważnie sosny, w 100 proc. są eksportowane za granicę. Nieliczni, jako służba pomocnicza, zatrudnili się na posterunku straży granicznej, który rozlokował się na terenie byłej radzieckiej jednostki wojskowej. Część mieszkańców znalazło zatrudnienie w działającym ambulatorium medycznym, w istniejących dwóch szkołach średnich i początkowej, w czynnych sklepach i pawilonach handlowych... Słowem, kto gdzie może.

Ale są też bezrobotni w gminie, zarejestrowani na Giełdzie Pracy. Na szczęście, według słów starosty, ich liczba zauważalnie zmniejsza się. W 34 wsiach i osiedlach stanowiących gminę, mieszka ponad 5 tysięcy osób, z których 2 730 jest w wieku produkcyjnym, 1850 emerytów i prawie 100 – w sędziwym wieku, samotnych, potrzebujących opieki. Toteż Albina Gryszkiewicz, mająca ich w swej pieczy, ma wiele pracy. Mieszkanka Mickun Juliana Makowska uchodzi za jedną z najstarszych w rejonie. 15 maja br. skończy 101 lat. Na szczęście pani Juliana nie jest samotna, opiekuje się nią rodzina syna.

Pobieżny bilans dokonań

Starosta Tadeusz Czerniawski, który prawie przed dwoma laty przejął „ster” od swego poprzednika Tadeusza Pietkiewicza, uważa, że największym osiągnięciem mieszkańców gminy w ostatnich latach była renowacja miejscowego kościoła pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Od dziesięcioleci niszczejący kościół, dzięki wsparciu samorządu rejonu, ofiarności oraz zaangażowaniu parafian i przede wszystkim byłego proboszcza Henryka Naumowicza (teraz próbuje uchronić przed ruiną kościół w Duksztach), zmienił się nie do poznania. Teraz wygląda jak z obrazka. Został odrestaurowany, wzbogacił się o figurę Matki Boskiej na frontonie oraz o nową pokaźną dzwonnicę. Bez wątpienia, teraz jest wizytówką parafii mickuńskiej.

Czteroletni okres kadencji samorządu, to swoisty miernik rozstrzygniętych zagadnień, wykonanych prac nie tylko przez władze rejonowe, ale też gminne. Jeżeli przed początkiem nowej kadencji samorządu, skusić się chociaż pobieżnie o bilans osiągnięć w gminie mickuńskiej, to przede wszystkim należy zwrócić uwagę na działania zmierzające do podniesienia poziomu usług bytowych, świadczonych mieszkańcom okolicznych wsi, polepszenie warunków nauczania młodzieży szkolnej. Do takowych, przede wszystkim trzeba zaliczyć, zbudowanie mostu przez Wilenkę, co usprawniło połączenie wsi Darżele i Ulity z Mickunami. Koszty wykonanych prac wyniosły 120 tys. litów. Obecnie trwa kapitalny remont mostu we wsi Tawrija, który w roku bieżącym ma być oddany do użytku. Jak wymaga życie oraz wzmożony ruch transportu, w gminie wiele uwagi potrzebuje nawierzchnia ulic, dróg, zarówno w Mickunach jak i w Gałgach – drugim, pod względem liczebności mieszkańców, osiedlu gminy oraz w innych wsiach. Niektóre drogi wyasfaltowano, „załatano” nierówności w szeregu istniejących wyasfaltowych ulic. Nie zapomniano też o żwirowanych drogach, które stale potrzebują doglądu i corocznej odnowy, szczególnie po zimie. Prowadzono więc żwirowanie dróg w Skajsterach, Wiktoryszkach, Tawrii, Dziewoniszkach oraz innych wsiach. Koszty tej pracy wyniosły prawie 0,5 mln litów.

Niemniej ważne jest dla mieszkańców wsi jest oświetlenie uliczne. Pomimo że są to prace bardzo kosztowne, w miarę uzyskania funduszy oświetlano ulice i nie tylko centralnych osiedli. Zatroszczono się o oszczędniejsze zużycie ciepła poprzez wymianę okien w Mickuńskiej Szkole Średniej, odrestaurowano tu aulę i salę sportową, w kotłowni zainstalowano nowe urządzenia grzewcze. Ogrom prac wykonano w szkole we wsi Jałówka, którą rozbudowano, przekształcając ją z podstawowej w średnią. Stworzono warunki do nauki i owocnej pracy nauczycieli, odpowiadające współczesnym wymaganiom. Kosztorys prac budowlano - remontowych wyniósł prawie 2,4 mln litów, z czego 1,4 mln litów pokrył samorząd rejonu, pozostałą zaś sumę przydzieliło Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”. To są zaledwie podstawowe dokonania, które sobie cenią mieszkańcy gminy. Chociaż właściwie wszystkie, nawet najmniejsze kwestie się liczą i są ważne, wszak one składają się na dzień powszechny i rzutują na poziom życia.

Najbliższa perspektywa rozwoju

Teraz, gdy stopniowo ucichają echa burzliwej kampanii wyborczej, z nastaniem wiosny budząca się przyroda wzmaga też aktywność ludzi. Wyłaniają się nowe zadania, potrzeby, którym kierownictwo gminy powinno sprostać. Do najbardziej bolących, potrzebujących pilnego rozwiązania spraw starosta zalicza uporządkowanie około kilometrowego odcinka drogi, przechodzącego przez wieś Gałgi. O pomstę do nieba woła statystyka ostatnich 15 lat, która świadczy, że pod kołami samochodu zginęło tu 13 osób. Niegdyś wąziutka droga, przebiegająca przez ostatnio intensywnie rozbudowane osiedle Gałgi, bez oznakowanych obrzeży i chodników, przekształciła się w ruchliwy trakt. Korzystają z tej drogi nie tylko liczni zmotoryzowani mieszkańcy gminy, ale też Wilna, szczególnie antokolskiej dzielnicy, którzy w ten sposób skracają sobie dojazd do Nowej Wilejki. Nie można mieć o to do nich żalu. Ale do miejskiego zarządu dróg terytorialnych – jak najbardziej. Bo chociaż osiedle należy do gminy, droga – do miasta. Na trzykrotne pisemne prośby i monity, gmina nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Najwyższy czas również pracownikom samorządu odpowiedzialnym za drogi, pomóc gminie w znalezieniu „wspólnego języka” z władzami stolicy i zrekonstruować ten „usiany” ofiarami wypadków odcinek drogi. Czyżby mieszkańcy Gałg będą zmuszeni naśladować rodaków z Augustowa (którzy blokowali drogi), by zmusić władze miejskie do rozwiązania tak ważnej życiowo dla nich sprawy?

Do kluczowych zadań na najbliższy czas, starosta zalicza też budowę polskiego przedszkola w Mickunach, „bo rodzice maluchów stale „atakują” prośbami i chcą wiedzieć, kiedy wreszcie będzie przedszkole-żłobek, by zostawiając swe pociechy, mogli spokojnie pracować”. Okazuje się, że byłe kołchozowe przedszkole powiat wziął w swą pieczę, tworząc jedynie litewskie grupy. Toteż polskie dzieci, ich rodzice nie mają wyboru. „Przydzieliliśmy plac pod budowę nowego przedszkola, ale władze powiatu ciągle hamują, są głuche na nasze prośby” – mówi starosta gminy. – A poza tym sprawy bieżące – dodaje pan Czerniawski – remonty dróg, instalacja oświetlenia, przeprowadzenie wodociągu... słowem to, co potrzebne ludziom.

Danuta Danowska

Wiosenne nadzieje rolnika z Mickun

„Kiedy siew ma być szczęśliwy, wyschłe wskroś być muszą niwy” – prawdziwy rolnik doskonale wie, że mądrość ludowa nie kłamie. Dlatego też pan Czesław Awdziej, rolnik z Mickun, nie śpieszy z pługami w pole, chociaż śnieg już dawno stopniał. Mówi, że dopiero za jakieś dwa tygodnie wyjedzie ciągnikiem, żeby przygotować glebę do siewu.

Niestety, pogoda nie zawsze jest łaskawa dla mozolnej pracy rolnika. Ubiegłoroczna susza spaliła 45 ha zasiewów jęczmienia, które pan Czesław zasiał w nadziei na okazałe zbiory. Zainwestował w nasiona 5 tysięcy litów, a z pola nie zebrał ani jednego ziarenka.

- Szkoda pracy i włożonych pieniędzy… Na jeden hektar potrzeba 200-230 kilogramów nasion. A ile trzeba zużyć paliwa, żeby przygotować grunt pod uprawę?.. Ile czasu… Rekompensata, którą obiecuje się wypłacić rolnikom, tylko w znikomej części pokryje straty - ubolewa w rozmowie z „Tygodnikiem”. - W tym roku posieję grykę i letnią pszenicę, no i trochę posadzę kartofli. Może lato będzie przychylniejsze i wszystko dobrze obrodzi?... – rozważa Czesław Awdziej.

Pan Czesław Awdziej jest przedstawicielem średniego pokolenia mickunian. Trud pracy na roli od dzieciństwa był mu dobrze znany, jednak tuż po odbyciu służby wojskowej nie odważył się podjąć pracy w ówczesnym kołchozie im. Feliksa Dzierżyńskiego. Pracował jako kierowca w Wilnie. A po latach, jak powiada, życie zmusiło do gospodarzenia na rodzimej ziemi.

Dzisiaj wielu mieszkańców podwileńskich Mickun posiada legitymacje rolnika, ale prowadzone przez nich gospodarstwa są raczej nieduże i jak zwykło się na Wileńszczyźnie mawiać, owoców tej pracy wystarcza tylko na swoje potrzeby. Pan Czesław jest jedynym, który porwał się obrabiać ponad 100 ha ziemi. Wszystkie te hektary dzierżawi od okolicznych właścicieli. Wielu z nich to osoby w starszym wieku, które już nie mają siły pracować na roli. Wynajemcami ziemi, którą uprawia, są również ludzie na stałe mieszkający w mieście. Zależy im bowiem na tym, by ich pola nie stały ugorem i nie porastały chwastami. Największe połacie leżą w Skajsterach oraz Pietruliszkach. Swojej własnej ziemi pan Czesław ma niewiele. Hektar koło domu w Mickunach całkowicie wystarcza na sad i uprawy ogrodowe.

Czesław Awdziej twierdzi, że niełatwe jest życie rolnika. W tym zawodzie polegać tylko na sobie nie wystarczy. Trzeba jeszcze zaskarbić przychylność matki natury, żeby przypadkiem nie spłatała figla i cały wysiłek nie poszedł na marne.

Chociaż wielką pomocą dla rolników dzisiaj są dopłaty unijne za zasiewy oraz po niższych cenach sprzedawany olej napędowy, według Czesława Awdzieja, praca na roli jest nieopłacalną, więc rzadko który decyduje się na to, by skosztować tego chleba. Niestety, jego słowa potwierdzają również ciągnące się wzdłuż dróg całego kraju porośnięte chwastami ugory.

Dla czteroosobowej rodziny pana Czesława, mimo wszystko, to ziemia już 10 lat jest podstawowym źródłem utrzymania. Na podwórzu rolnika – sprzęt rolniczy, potrzebny do wykonywania wszelkich prac polowych.

- Dobrze, że mam te wszystkie maszyny. Dzięki temu mogę trochę dorobić np. młócąc mieszkańcom zboże, siejąc i orząc pola. Dla ludzi też jest niełatwo, bo wszystko to kosztuje. Zaoranie jednego ara to wydatek dwóch litów, a za wymłócenie zboża z jednego ara trzeba zapłacić trzy lity. Ludzie nie mają techniki, więc ten, kto ma ciągniki, chętnie im wszystkie te prace wykonuje – opowiada pan Czesław.

Niestety, każdego roku sprzęt rolniczy trzeba odnawiać, naprawiać, a to wymaga dodatkowych nakładów. Nowy ciągnik kosztuje około 50 tysięcy litów. Zaciąganie kredytów, zdaniem rolnika, jest nierozsądne, ponieważ nie ma szansy na zwrot 18-procentowego podatku od wartości dodanej, zaś nabycie za gotówkę jest niemożliwe, bo takich pieniędzy po prostu nie ma.

W wielu pracach polowych ojca już zamienia starszy syn, 23-letni Sławek, który ukończył szkołę rolniczą w Bukiszkach i ma wszelkie uprawnienia oraz wiedzę potrzebną do wykonywania prac polowych. Marzeniem ojca jest kupno nowego ciągnika dla syna. Wtedy jednocześnie mogliby wyjechać w pole. W okresie najpilniejszych prac pomaga też kolega, Feliks Urbanowicz.

Pokazując pola rolnik z Mickun dzielił się swoimi planami, co będzie siał na tych, odpoczywających jeszcze po zimie, połaciach. Najwięcej zasieje gryki, gdyż jest to uprawa odporna na zmiany pogodowe i niewymagająca zbyt wielkiego zachodu. Zresztą pola, które od lat Czesław Awdziej uprawia, są zadbane i nie potrzebują jakiejś specjalnej troski.

- Na kilku hektarach zasadzę ziemniaki. Większość ludzi, u których wynajmuję te pola, jesienią zaopatruję w kartofle. Jest to swoista forma rozliczenia, bardzo wygodna i dla mnie, i dla nich - podkreśla nasz rozmówca.

Odkąd na Litwie pojawiły się gospodarstwa ekologiczne, pan Czesław również nosi się z zamiarem założenia takiego gospodarstwa w gminie mickuńskiej. Wątpi jednak czy plan uda się zrealizować, ponieważ ziemia, którą uprawia, leży niedaleko drogi. Tymczasem zgodnie z wymogami, uprawy ekologiczne muszą być nie bliżej 50 metrów od drogi. Poza tym licencja uprawniająca do uprawiania roślin ekologicznych jest wydawana na okres 5 lat, a to, zdaniem Czesława Awdzieja, zbyt długo, bo żaden, z najemców ziemi nie chce jej dzierżawić przez tyle lat. Trudno więc byłoby sprostać tym wymogom. Jest jak jest i na razie niech tak zostanie. Za kilka tygodni wyjedzie w pole z nadzieją na dobry plon. Wszak właśnie on jest podstawowym celem pracy rolnika.

Irena Mikulewicz

Praca z myślą o człowieku

Już piąty rok spółka przetwórstwa mięsa „Skilandukas” pracuje w pięknym przestronnym pomieszczeniu w Mickunach. Czystość i schludność, jakie tutaj panują, to norma dla tego typu przedsiębiorstw.

Wobec zakładów przetwórstwa mięsa w kraju z każdym rokiem stawiane są coraz bardziej rygorystyczne wymagania sanitarno-epidemiologiczne. Jednakże zdaniem Mariana Ładziato, właściciela i dyrektora spółki, należy traktować te wymagania nie jako narzucone bezpodstawnie rygory, tylko ustosunkować się do nich z całą odpowiedzialnością i powagą, przecież wszystkim chodzi o dobro i zdrowie konsumentów.

- Uważam, że służby, które pełnią nadzór nad przedsiębiorstwami garmażeryjnymi nie stawiają sobie za cel zniszczyć drobnych wytwórców. Raczej zależy im na tym, żeby wspólnie znaleźć właściwe rozwiązanie, jeżeli takowe jest potrzebne. Jestem wdzięczny służbie weterynaryjnej i produktów spożywczych regionu wileńskiego, bo zawsze przychodzą z fachową i życzliwą poradą – podkreśla już na wstępie rozmowy pan Ładziato.

Przez pierwsze pięć lat działający jako spółka dealerska „Skilandukas”, w szóstym roku pracy podjął się samodzielnej produkcji. W chwili obecnej spółka zatrudnia 18 pracowników.

- Zatrudniamy kilku mieszkańców z Mickun, dojeżdżają do nas również pracownicy spod Ławaryszek, z Nowej Wilejki, z Wilna. Nasza spółka jest wielonarodowościowa. Pracują tutaj i Polacy, i Litwini, i Rosjanie. Cieszę się, że udało się stworzyć przyjazny i zgodny zespół – zaznacza właściciel spółki „Skilandukas”.

Funkcjonująca w Mickunach wytwórnia wyrobów mięsnych odpowiada określonym wymogom Unii Europejskiej i posiada wszelkie niezbędne do produkcji i sprzedaży certyfikaty. Na dzień dzisiejszy na asortyment spółki „Skilandukas” składa się ponad 80 rozmaitych produktów garmażeryjnych. Przed świętami w sklepach zawsze się pojawiają także świąteczne wyroby. Co pewien czas „Skilandukas” swoim klientom proponuje nowe wyroby, ponieważ, zdaniem pana Ładziato, wprowadzenie na rynek nowego asortymentu jest rzeczą nieodzowną. Dziennie wytwórnia produkuje półtora tony różnego rodzaju produktów, z wyjątkiem artykułów zimnego wędzenia.

- W Wilnie mamy 6 sklepów firmowych i produkcja w większości jest tam sprzedawana. Bardzo jesteśmy zadowoleni, że klienci znają nasze produkty i chętnie je kupują – opowiada Marian Ładziato.

Surowiec – tusze wieprzowe – spółka sprowadza od hodowców spod Kłajpedy. Jak zaznacza szef spółki w Mickunach, żyjemy na Litwie, więc trzeba podtrzymywać miejscowych producentów. Z Polski natomiast spółka zapożyczyła technologie i sprowadza wszystkie przyprawy niezbędne do produkcji kiełbasek, szynek, rolad etc. Nieduża, aczkolwiek nowoczesna wytwórnia, to wynik dziesięcioletniej pracy przedsiębiorcy, który przez 20 lat pracował najpierw jako inżynier, następnie jako dyrektor techniczny zakładu „Neris” w Nowej Wilejce. Zawsze jednak chciał pracować w biznesie, związanym z produkcją garmażeryjną.

- Jesteśmy małą firmą, ale mamy już swoje imię i staramy się tego imienia nie splamić. W biznesie, niezależnie od tego czy jest to produkcja metalu, czy wyrobów mięsnych, funkcjonują te same zasady ekonomiczne. I każdy producent, każdy zakład powinien przestrzegać tych zasad pamiętając o jednym, że pracuje dla człowieka - podsumowuje Marian Ładziato, właściciel spółki „Skilandukas”.

Według naszego rozmówcy, żaden kierownik nie może być do końca zadowolony ze swojej pracy. I właśnie ta chęć polepszenia warunków pracy, udoskonalenia i rozwoju jest dźwignią ciągłego dążenia do przodu.

Irena Mikulewicz

<<<Wstecz