Białoruskie wędrówki

Pożegnanie z mitem lat dziecinnych

Łyskowo, Mogilowce, Ososzniki… Turyści błądzący po terenach dawnej Rzeczpospolitej, leżących w dzisiejszej Białorusi, rzadko kiedy zahaczają o te wsie, znajdujące się w odległości zaledwie 15-17 km od Różany, w której przez długie lata rezydował ród Sapiehów. Z daleka widoczne monumentalne ruiny zamku sapieżyńskiego w sezonie turystycznym jak magnes przyciągają ciekawskich poznania tego ułamka kilkuwiekowej historii.

Szkoda, iż niewielu wie, że wspomniane wsie, ciągnące się długimi równoległymi sznurami i tylko pozornie niczym szczególnym nie wyróżniające się spośród innych białoruskich miejscowości, są świadkami nie tylko bolesnych w skutkach działań wojennych w latach 1941-1944. O masowych rozstrzałach miejscowych mieszkańców przypominają ustawione tu i ówdzie obeliski uwieńczone czerwoną gwiazdą. Pamiętają one pznacznie głębsze dzieje historyczne. Ziemie te kryją wiele tajemnic, które jak wyrwane kartki z księgi były w urywkach przekazywane przyszłym pokoleniom. I chyba nikogo nie powinno dziwić, że te fragmenty historii, dalekie od realiów dzisiejszego życia, najbliższe są i najbardziej cenne tylko tym ludziom, którzy się z tej ziemi wywodzą i co jakiś czas tu powracają. Nieraz tylko w myślach.

Nieme świadectwa niedawnej przeszłości

Na mniej więcej ponad hektarowym katolickim cmentarzu we wsi Łyskowo, według słów mieszkańców liczącym ponad dwieście lat, tylko nieliczne groby można zaliczyć do zadbanych. Większość z nich – to ledwo wystające nad ziemią maleńkie pagórki, pomiędzy którymi z rzadka wyrastają kamienne pomniki. Polskie nazwiska, wypisane piękną bezbłędną polszczyzną upamiętniają ludzi, żyjących jeszcze „za czasów starej Rzeczpospolitej” oraz tych, którzy w ciężkich powojennych czasach nie odważyli się wyjechać do nowej Polski.

Franciszka Stasiukiewicz z Redów, urodzona pod Warszawą, jedyna spośród dziesięciorga rodzeństwa na wieczne czasy pozostała na ziemi białoruskiej. Jej męża Piotra, jesienią 1943 roku, rozstrzelali Niemcy. Wychowująca pięcioro dzieci Franciszka nie uległa namowom sióstr i braci i tuż po zakończeniu wojny, gdy wezbrała fala repatriacji, nie podążyła za nimi do Polski, do Macierzy. Nie chciała opuścić swego domu w Rozalinie. Bała się, że sama nie poradzi sobie w dalekim kraju, na obcej już dla niej ziemi. Dzisiaj spoczywa obok swego męża, pod czujnym okiem dwóch córek, synowej, zięciów, wnuków… To oni co niedzielę przychodzą do kaplicy pw. św. Trójcy, znajdującej się na terenie cmentarza, otwierają bramkę żelaznego ogrodzenia, żeby odmówić pacierz, z grobów rodziców sprzątnąć liście, zapalić znicze.

Na katolickim cmentarzyku niedawno spoczęła Leonarda Sućko, zagorzała bojowniczka o polskość i katolicką wiarę w tym zakątku Białorusi.

- Dzięki staraniom pani Leonardy ten cmentarz i kaplica zostały uratowane przed całkowitym zniszczeniem. Jeszcze 15 lat temu w kaplicy nie było ani okien, ani drzwi. Ze składek ludzi udało się ją odbudować. Teraz tu się modlimy – opowiada Antonina Czyżyk, prezes katolickiego koła w parafii św. Trójcy w Łyskowie.

Każdej wiosny członkowie koła robią porządki na cmentarzu. Sprzątają stare spróchniałe krzyże, zbierają śmiecie, a w Dzień Zaduszny zapalają na mogiłach świece.

„Wysłuchaj nas…”

Według Antoniny Czyżyk w Łyskowie, miasteczku, w którym przed wojną obok Polaków i Białorusinów mieszkało także wielu Żydów, dzisiaj można naliczyć zaledwie 9 statystycznych katolików. Najwięcej wiernych do kaplicy przybywa z Ososzników i Mogilowiec. Na niedzielne msze oraz nabożeństwa podczas rocznych świąt ogółem zbiera się ponad 20 osób. Są to przeważnie ludzie w starszym wieku, których na msze dowożą dzieci, na stałe mieszkający w większych miastach i odwiedzający rodziców w weekendy. Msze św. celebruje ks. Janusz Pulit ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy, pełniący posługę duszpasterską w odnowionym kościele pw. św. Trójcy w Różanie. Jesienią ubiegłego roku podczas wizytacji parafii próżańskiego dziekanatu (Próżana – to miasteczko rejonowe, znajdujące się w odległości ok. 30 km od Łyskowa) kaplicę w Łyskowie odwiedził kardynał piński, Kazimierz Świątek.

- Dopóki żyjemy, wszystkich nas tutaj łączy ta sama wiara. Przychodzimy do kaplicy, żeby usłyszeć język polski, żeby po mszy porozmawiać, wspomnieć wspólnych znajomych, sąsiadów, odwiedzić groby naszych bliskich – mówi Lucja Gatalska, mieszkanka Ososzników, najmłodsza córka Franciszki Stasiukiewicz.

W kaplicy ludzie modlą się po białorusku. Takie są „przepisy”. Ale prośbę do Boga „Wysłuchaj nas, Panie…” wszyscy chórem wypowiadają po polsku. Antonina Czyżyk z domu Gatalska cieszy się, że do kaplicy przychodzi obecnie więcej ludzi, niż od razu po jej odbudowaniu.

„Szkoda tylko, że są to ludzie z pokolenia naszych rodziców. Nasze dzieci dopóki były maleńkie, chętniej przychodziły do kaplicy. Jak podrastają już nie chcą iść z nami na mszę. Wierzą raczej w to, co jest namacalne, materialne…” – ubolewa Antonina, matka dwóch dorastających synów. Zdaniem Antoniny, w kultywowaniu tradycji katolickiej tutaj przeszkodą są również mieszane rodziny. Ale taki jest naturalny porządek rzeczy i dobrze, jeżeli mieszkańcy chodzą do cerkwi. A drewniana cerkiew prawosławna pw. Narodzenia Bogarodzicy zawsze jest pełna ludzi…

Chronione przez państwo… ruiny

Wierni parafii św. Trójcy obawiają się, że jak nie będzie komu przychodzić do kaplicy może ona podzielić los późnobarokowego kościoła pod takim samym wezwaniem, pochodzącym z drugiej połowy XVIII wieku. Wybudowana w latach 1763-85 świątynia w 1866 roku została przemieniona na cerkiew prawosławną. Następnie, po pożarze, w latach 1883-84 została ponownie przebudowana. Mieszkańcy okolicznych wsi nadal przechowują pamięć o kościele z czerwonej cegły, obsadzonym dorodnymi modrzewiami, który wybudowano od razu po tym, jak „biały” kościół, czyli ten, o którym jest mowa, zabrano pod cerkiew. Obie świątynie padły ofiarami powojennej sowieckiej dewastacji. Tuż po wojnie „czerwony” rozebrano na cegły. Z cegieł tych wybudowano obecną szkołę podstawową w Łyskowie, zaś „biały”- niczym pomnik obojętności i znieczulicy nadal wznosi się nad wsią. Tablica informująca o tym, że jest to „chroniony przez państwo zabytek architektoniczny” brzmi jak urąganie czy kpina.

Mieszkańcy pamiętają, że jeszcze 40 lat temu kościół miał dach. I chociaż w bocznych nawach dotychczas zachowały się kolorowe freski, całe wnętrze kościoła jest porośnięte krzewami i drzewkami.

„Czy dałoby się kościół dźwignąć z gruzów? Na pewno tak… tylko czy to ma sens. Jako zabytek architektoniczny, owszem, ale jako dziedzictwo kultowe? Raczej nie. Przecież już prawie nie ma komu chodzić do kościoła” – rozważają mieszkańcy.

Nikt dokładnie nie wie, kiedy zostały ustawione wzdłuż ścian rusztowania i jakie zamiary miał ten, kto to zrobił. Wszelako z każdym dniem kościołowi ubywa cegieł. Pod ciężarem śmieci i gruzów coraz bardziej zagłębiają się rozkopane wewnątrz kościoła mogiły. Świątynia zapada w otchłań.

W czasie wojny z Niemcami teren kościoła był miejscem żydowskiego getta, po wojnie - magazynem nawozów mineralnych, warsztatem remontowe maszyn i obrabiarek. Okoliczni mieszkańcy ze zgrozą opowiadają o Żydzie kowalu, który rozbijał groby w poszukiwaniu bogactwa.

„Zemsta umarłych dopadła go. Widocznie od tych trupich jadów dostał strasznej choroby skóry i za życia zaczął się rozkładać niczym nieboszczyk jaki” – makabryczna historia krąży po Łyskowie.

Wieczny, ubogi dom poety

Nie tylko groby magnatów Bychowców, pogrzebanych na kościelnym dziedzińcu, ale też „…dom ubogi” – grób Franciszka Karpińskiego - prekursora sentymentalizmu w poezji polskiej niejednokrotnie padał ofiarą wandali. Karpiński (1741-1825), urodzony na Pokuciu, wychowanek szkół jezuickich w Stanisławowie i we Lwowie, z wykształcenia był teologiem i filozofem. Bywalec salonów warszawskich i dworów magnackich, członek Towarzystwa Przyjaciół Nauk, pod koniec życia osiadł w kupionym w 1818 roku majątku Chorowszczyzna koło Łyskowa. Tam mieszkał aż do śmierci. Wiele wspomnień z tego okresu zawarł w pamiętniku „Historia mego wieku”, opublikowanym po raz pierwszy w 1844 roku. Grób dramaturga i poety ma kształt wiejskiej chatki. Na tablicy pamiątkowej poety widnieje napis: „Otóż mój dom ubogi”. Zdewastowany grób w ostatnich latach ponownie został odbudowany przez Zakłady Mechaniczne PZL z Warszawy. O szacunek dla zmarłego poety w urzędach konsularnych Polski zabiegali krewni zamieszkałych tutaj Polaków, którzy nie mogli się pogodzić z takim stanem rzeczy. Nowy „dom” Karpińskiego jest jednak odmienny od tego, jaki wystawiono mu po śmierci. Jest bardziej skromny.

Tuż za Karpińskim jest pogrzebany ks. Alojzy Zieleźniak, ostatni superior Domu Misjonarskiego w Łyskowie w latach 1938-1945. Dom Misjonarski, potem plebania, dzięki temu, że rozmieszczono w nim ambulatorium, przetrwał do dziś. Nadal służy ludziom jako szpital opieki socjalnej.

„Białego” kościoła św. Trójcy już nie da się ocalić. Jednakże miejscowi katolicy, chociaż niewielu ich jest w okolicach Łyskowa, cieszą się, że okres posowieckiego wyniszczania już minął. Powoli są odnawiane świątynie na całej Białorusi. I ten, kto chce się modlić może to robić. Niech po białorusku, ale do swojego Boga.

W leżących w odległości ok. 150 km na północny wschód od Brześcia wsiach dziś maleje nie tylko liczba Polaków. Wieś pustoszeje. Prawie co drugi dom w Ososznikach, Mogilowcach i Łyskowie stoi pusty i z każdym rokiem chyli się ku ziemi. Już dawno temu posadzono lasy tam, gdzie znajdowały się ich rodzime chutory. Rodzinne domy w Rozalinie, Janinie, Hucie, Liberpolu...

Obrazy z dzieciństwa, ludzi pochodzących z tych miejscowości, są dzisiaj już tylko mitem. Może właśnie dlatego wielu z nich, bojąc się zburzyć swój mit, po wyjeździe z rodzinnych stron świadomie tu nigdy nie wróciło. Nigdy nie przyjechali zobaczyć, jak wyidealizowany „kraj lat dziecinnych” powoli szarzeje, zarasta lasem, zamienia się w ruinę…

Irena Mikulewicz
Mogilowce-Ososzniki-Łysków

<<<Wstecz