Przed każdymi wyborami w mediach jest prowadzona nagonka na polskie zorganizowane środowisko, której celem jest odsunięcie Polaków od władzy. Ażeby nie mogli decydować o ojczystej oświacie, kulturze, rozwoju regionu. Ażeby w tych ważnych kwestiach nastąpiła dyskryminacja na wzór przestępczego zaboru ziemi ich ojców.

Przykro, że prym w tej nagonce wiedzie polskojęzyczny „K.W.”, za judaszowe srebrniki atakując ZPL i AWPL, a nawet Macierz Szkolną, tylko za to, że stawia na jedność. Za ostatnie lata „K.W.” braci Klonowskich tylko od Zuokasa otrzymał kilkaset tysięcy litów, za które „odpracowuje” na wzór niechlubnej sławy targowiczan.

Ostatnio na łamach „K.W.” została przedstawiona trybuna dla sprzedawczyka T. Filipowicza, który licząc na krótką ludzką pamięć swój haniebny postępek próbuje wybielić.

Chociaż boleśnie, ale udało się przez te lata nam, Polakom, oczyścić się od tych i im podobnych sprzedawczyków, a ich reanimacja nie ma szans, nawet przy poparciu kupionych mediów.

Ze względu na aktualność tematu, gwoli przypomnienia ponownie publikujemy artykuł z sierpnia 2005 roku.

O przyjemnym wyjątku w polityce i bełkocie naszych odłamków

Ostatnio coraz częściej przecieram oczy, bo im nie wierzę. Zastanawiam się, co też mogłam utracić? Wzrok, zdolność kojarzenia faktów, a może pamięć? Dylemat ten szarpie mną, gdy trafiam na prasowy bełkot dwu typów, którzy mienią się przedstawicielami społeczności polskiej, chociaż społeczność ta dawno się od nich odcięła. Bo wstyd jakoś...

Jeden z bełkocących zadziwia mniej trochę, bo wiadomo, że od dawna cierpi na obłęd pieniaczy. Przyzwyczailiśmy się też, że typ ten zachowuje się jak katarynka, która się zacięła. Już od kilku lat w swojej wirtualnej ulotce (skrót „NCz”) wmawia wirtualnemu czytelnikowi, że całe zło na świecie (a już w szczególności w Wilnie i na Wileńszczyźnie) wywodzi się właściwie od trzech osób: Tomaszewskiego, Janušauskiene (nawet nie zauważył, że pani ta już od pewnego czasu nosi inne nazwisko) oraz Mackiewicza. Czasem do tego „panteonu” sprawców wszelkich bezeceństw dorzuci inne nazwiska.

Wszyscy się też chyba przyzwyczaili, że ten onegdaj prominentny kacyk cierpi na zaburzenie osobowości. Zapomniał, kim był w przeszłości, więc lubi się ubrać w ornat i wyzywać innych od komuchów. Autor tych bluzgów sądzi widocznie, że społeczność polska zapadła na zbiorową demencję i nie pamięta, że on sam za komuny bynajmniej nie do Mszy św. służył. Ale mniejsza o to. Od tamtych czasów dzieli nas przynajmniej lat 15, może ktoś i zapomniał, co robił towarzysz M. zanim mianował się dożywotnim przywódcą jednej z polskich organizacji, ale nie sądzę, by ktoś zapomniał o tym, co się działo w Wilnie wiosną 2003 roku. Chodzi o wybory władz miejskich i towarzyszące temu skandale. Wszyscy dokładnie pamiętają, jak to polska frakcja w samorządzie, poza dwoma odszczepieńcami, odmówiła przystąpienia do koalicji rządzącej z Arturasem Zuokasem i jego centroliberałami. Wszyscy pamiętają niezłomne stanowisko prezesa AWPL Waldemara Tomaszewskiego, który jednoznacznie oświadczył, że ta koalicja nie tylko nie będzie służyła polskiej społeczności, ale też ją skompromituje (i że tak się stało, przekonali się dziś nie tylko Polacy). Wszyscy pamiętają, że właśnie prezes AWPL jako pierwszy otwarcie oświadczył, że ludzie Zuokasa kupują głosy radnych, za co partyjni koledzy tego pana grozili mu wytoczeniem procesu o zniesławienie. Jednak prezes Akcji Wyborczej swoich słów nie odwołał. A przypomnę, że działo się to na długo przed tym, nim media zaczęły ujawniać coraz szpetniejsze nagrania (zrobione przez Służby do Badań Specjalnych) rozmów Zuokasa z jego kumplem Janukonisem, szefem sławetnej spółki „Rubicon group”. Właśnie o kupowaniu i zastraszaniu radnych. Tomaszewski nazwał rzecz po imieniu na długo przed tym, nim media nie zostawiły na merze suchej nitki. Powiedział to w czasie, gdy prezydent Valdas Adamkus, domagający się dziś dymisji Zuokasa, był uważany za jego przyjaciela. Sprzeciwił się ewentualnej koalicji z partią mera w okresie, gdy nikt jeszcze nie marzył, że powstanie parlamentarna komisja badająca przypadki ewentualnej korupcji w samorządzie, która, choć jeszcze nie skończyła pracy, ogłosiła, że znalazła to, czego szukała. (Chodzi o sprzedaż ziemi na terenie dawnego poligonu przy Szosie Niemenczyńskiej (Vismaliukai), na której zwrot bezskutecznie czeka około 60 właścicieli).

Waldemar Tomaszewski mówił zarówno o niestosowności koalicji z Zuokasem jak i o kupczeniu głosami. Teraz mówią i piszą o tym wszyscy. Wspomniany kacyk - towarzysz M. - w swojej wirtualnej ulotce również o tym pisze... jak zawsze odwracając przy tym kota ogonem.

To czytając jego bełkot zwątpiłam w swój wzrok i pamięć. Tak się bowiem składa, że bardzo dokładnie obserwowałam „cuda” dziejące się wokół stołecznego samorządu wiosną 2003 roku, pamiętam też ówczesne stanowisko prezesa AWPL. Z jeszcze większym zainteresowaniem śledzę będące od pewnego czasu na topie, a nagłaśniane przez media, podsłuchy rozmów Zuokasa z jego pomagierami. Jeden ujawniony niedawno przez telewizję LNK zapis takiej rozmowy mera z Janukonisem jest pięknym dowodem na to, że prezes Akcji Wyborczej w żaden sposób nie daje się przekupić. Cytuję słowo w słowo zapis tej rozmowy dokonany przez Służby do Badań Specjalnych:

O czym ględzą ci dwaj panowie w drugiej części tego dialogu, łatwo się można domyślić. Ale dla nas jest ważna pierwsza część potwierdzająca, że dwa odłamki polskiej społeczności się sprzedały, zaś prezes AWPL nie daje się kupić „w żaden sposób”. To w „żaden sposób” jest przyjemnym, choć nieczęsto zdarzającym się wyjątkiem, potwierdzającym, że istnieją politycy nieprzekupni. Jest to tym przyjemniejsze, że dotyczy lidera polskiej partii. Przyznam, że słuchałam powyższego nagrania z pewną dumą, ale też z zażenowaniem, że tym panom udało się jednak „wybrać z Polaków” dwa odłamki.

Jeżeli zaś chodzi o towarzysza M., to sądziłam, że w obliczu dzisiejszego ogólnonarodowego odwracania się od mera i jego sprawek, przestanie on wreszcie płakać, że polska frakcja nie pływa w tym samym szambie. Nie, on płacze dalej. Może już tylko nie histeryzuje jak dwa lata temu, gdy polska frakcja podjęła nieodwołalną decyzję o nie wiązaniu się z partią Zuokasa. Wówczas urodzona przez towarzysza M. blondpartyjka (była taka - ksywka: pipielka) w związku z odrzuceniem przez AWPL tej koalicji zrodziła nawet huczne oświadczenie „z związku z konfliktem wynikłym podczas wyborów władz m. Wilna”, w którym jak ta żabka podstawia łapę tam, gdzie konia kują. Podlizuje się panu merowi w imieniu całej społeczności sugerując, że polskie „nie” dla szefa centroliberałów jest nie tylko przejawem nacjonalizmu (...), lecz też ciosem w tradycje Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Swoją drogą, jakimże urokiem musi dysponować nasz mer, skoro niektóre odłamki polskiej społeczności kochają go nawet po tym, gdy odwrócili się odeń najwierniejsi przyjaciele i stronnicy. Nasze odłamki kochają i „wsio tut”, a nawet obnoszą się z tą miłością po mediach. Weźmy takiego, cytuję, „Tadeusza, który stoi jak skała”. Skała, hm... Może jak beton?

Ale mniejsza o to. Na początku wspominałam, że bełkot dwu typów sprawia, że wątpię we własne możliwości percepcji niektórych zjawisk. Ten, który „jak skała”, jest typem numer dwa. Przyznam, że kiedyś miałam trudności ze zrozumieniem, co ta „skała” ma na myśli. Ale ostatnio, odkąd stała się ona felietonistą dziennika „Kurier Wileński”, bardzo urosła w moich oczach. Pamiętam jak kiedyś usiłowałam zrobić wywiad z tym dzisiejszym mistrzem zagmatwanych wywodów i celnych ripost. Nie udało się, porozumiewał się ze mną jakąś niezrozumiałą „filipicą”, jeżeli już skutecznie zdanie rozpoczął, to nie potrafił go jakoś gładko (nie mówię już logicznie) skończyć. Dziś powala czytelnika na kolana słowotokiem godnym filozofa, choć dla przeciętnych umysłów niepojętym. Np.: „Znana to prawda, że natura ludzka mało się zmieniła w ciągu ostatnich paru tysięcy lat. (...) I nie doszukujmy się tutaj jakichś specyficznych podtekstów filozoficznych albo czynników determinujących te lub inne wzorce zachowania się”. Ufff... Jakież to piękne i jakież skomplikowane. Ale co tam forma, grunt to przesłanie tych felietonów, w których „skała” albo gromi samorządową frakcję AWPL (w szczególności zaś prezesa Michała Mackiewicza), albo się chwali, jaki to on zuch i bohater, że przeleciał do frakcji Zuokasa. Ostatnio napisał o sobie jako o człowieku „niezależnym od samowoli tzw. liderów”, „traktującym serio, a nie koniunkturalnie, swe zobowiązania wobec Rodaków”. Jestem pewna, że Rodacy to docenią i kiedyś wzniosą mu pomnik... Może w postaci skały, może z miniaturką mera na ramieniu, a może w postaci kilimka u nóg pana Zuokasa. Ale to przyszłość. Dzisiaj natomiast (zdradzam to temu „niezależnemu radnemu” tylko dlatego, że jest moim ulubionym felietonistą) rozsądni ludzie nie obnoszą się ze swoją wiernopoddańczą miłością wobec mera. Nie ma on bowiem dobrej prasy i przyssanie się do jego mankietu nie jest w dobrym guście. Daję słowo.

Lucyna Dowdo

Janukonis: Oto wybieraj z Polaków. Tylko jeden Tadeusz stoi jak skała.

Zuokas: Jeszcze jeden stoi i jeden wątpiący.

Janukonis: To 2-3 w najlepszym wypadku. Powiedzmy z połową.

Zuokas: Ale znasz na razie dzisiejszą sytuację.

Janukonis: A Tomaszewskiego niemożliwie namówić?

Zuokas: W żaden sposób (lit. niekaip).

Janukonis: Co mu proponowałeś?

Zuokas: Jezu, tam spisać długi w Święcianach. Wpisać ten tego, tamto zrobić i podobnie, i tak dalej. Wiesz.

Janukonis: W tym sensie, że solidnie.

Zuokas: Solidnie.

Janukonis: No, to dobrze. Nie wskażesz żadnego innego subiektu?

Zuokas: Zadzwonię do ciebie. Ale chcę jeszcze jedną możliwość. Czy możecie teraz szybko przygotować?

Janukonis: Aha.

Zuokas: 5 mieć ze sobą, gdyby trzeba było jechać.

Janukonis: Jak mówisz? Masz na myśli 50?

Zuokas: Tak.

Janukonis: Dobrze. No. Będę miał stale przy sobie.

Zuokas: Może nawet dwa razy po tyle. Wiesz. Osobno.

Janukonis: Dobrze.

Zuokas: No w porządku.

Janukonis: To ja dam zlecenie Irinie. Ona będzie szykowała.

<<<Wstecz