Potem zroszona codzienność
Kiedyś w początkach stycznia, gdy mrozy skuwały ziemię, a śnieg okrywał ją grubą kołdrą, wieśniak mógł z powodzeniem gramolić się na piec, by dać odpoczynek spracowanym rękom i schodzonym nogom. Wystarczyło bowiem tylko bydło nakarmić i napoić, wydoić krowy, trzodzie chlewnej jadła zadać. I już można było gromadzić siły na kolejny rolniczy kierat, jaki wraz z wiosną się zaczynał.
Zamieszkali w Podbrzeziu gospodarze pełną gębą Irena i Józef Sawkowie też mieli o tej porze zdecydowanie więcej czasu. Póki w roku ubiegłym nie podjęli próby wyspecjalizowania się w chowie bydła mięsnego, wypełniając 40 opasami posowchozową oborę w odległym od Podbrzezia o 3 kilometry Kazimierzowie, w której posiadanie weszli w roku 2000. Ta ciągota do bydła - jak twierdzi pan Józef - w geny im poniekąd się wpisała. Bo odkąd pamięcią sięga, jego rodzice jeszcze za kołchozów i sowchozów trzymali po 3-4 krowy oraz przychówek po nich.
Sawkowie zresztą - to rodzina na wskroś rolnicza i nie tylko dziedzicznie. Oboje mają bowiem zdobyte fachy w Wileńskim Sowchozie-Technikum w Białej Wace: on w roku 1981 ukończył wydział mechanizacji, ona w roku 1986 - agronomię. Poznali się w Podbrzeziu, dokąd pochodząca spod Ławaryszek Irena została skierowana do pracy w miejscowym sowchozie. W roku 1987 stanęli na ślubnym kobiercu, moszcząc rodzinne gniazdko w starym domu, jaki otrzymali jako młodzi specjaliści. Póki sowchoz istniał, tu pracowali. Gdy padł, zaczęli gorączkowo myśleć, co dalej. I zgodnie zdecydowali nadal ziemi-żywicielki się trzymać, teraz już gospodarując na swoim.
Zaczęli od 6 hektarów, jakie po rodzicach w rodzinnych Gawryliszkach odzyskał pan Józef. A że podwinęli wysoko rękawy w robocie, z roku na rok zwiększali swe posiadłości, wykupując ziemię jak u wyzbywających się jej, tak też ją arendując. Dziś obrabiają 130 hektarów, z czego 40 ha stanowi własność. Pewnym kłopotom jest jej rozpylenie w kilku miejscowościach - w Anowilu, Gawryliszkach, Ciechanowie, Kazimierzowie, co powoduje dodatkowe litry paliwa z przemieszczaniem maszyn. Których to maszyn mają pod dostatkiem: 8 traktorów, 2 kombajny zbożowe, kosiarka samobieżna i cały sprzęt niezbędny do orki, siania, gromadzenia siana. Żeby to w pełni wykorzystać, zmuszeni są zatrudniać ludzi. Z czym ostatnio coraz trudniej, gdyż nie tak odległe Wilno ponownie jęło odsysać z Podbrzezia i okolic siłę roboczą. Kto trzymał jedną-drugą krowę i obrabiał nieco ziemi, rezygnuje z tego, podejmując się bardziej płatnej pracy w stolicy. Sawkom tacy gotowi są pomóc, ale tylko w weekendy.
I oni takiej pomocy nie odtrącają. Nieraz na zasadzie wzajemnego wyręczania się. Gdy np. są żniwa albo inne prace polowe, pan Józef chętnie służy sprzętem, a sąsiedzi pomagają przy suszeniu zboża albo wykopkach ziemniaków, jak też pracują na traktorach lub kombajnach. Na tej liście znajdują się: Henryk Michajłowski, Jan Terelecki, Juozas Jarmalavičius, Tadeusz Kowalewski. Pomocna jest też rodzina: mimo lat 70 mama Józefa - Irena, szwagier Tadeusz Pytlak, wujek Jan Bogdanowicz. Coraz bardziej pomocną dłoń rodzicom wyciągają ponadto dorastające córki: Jolanta, Justyna i Karolina. W rolnictwie są bowiem chwile, kiedy każda ręka - ta duża i ta mała - liczy się na wagę złota.
Do roku ubiegłego gospodarstwo Sawków nosiło zdecydowanie zbożowe znamię. Uprawiali żyto, pszenicę, pszenżyto, jęczmień, owies. Jakby na przekór samym sobie, nie zawsze zyskując tyle, ile tracili sił i pieniędzy. Bo na marnych podwileńskich glebach trzeba naprawdę wiele włożyć, by zebrać góra 20 cetnarów z hektara. Te wydatki mnożone na stale rosnące ceny paliwa i nawozów sięgają nawet ponad 500 litów na hektar. Zyski tymczasem ostatnio okrutnie koryguje pogoda. W roku ubiegłym np. niektóre areały sypnęły zaledwie 5 cetnarami. Nad dochody wypadło więc zdecydowanie liczyć straty. A że do tego dochodzą nie lada problemy z późniejszą realizacją ziarna, zdecydowali Sawkowie zająć się hodowlą bydła mięsnego, przeznaczając mu na karmę to, czym obrodzą łąki i pola.
Skupili więc po okolicy mniejsze i większe buhajki i ulokowali je w byłej sowchozowej, a teraz w będącej ich własnością oborze, by je intensywnie tuczyć. Najlepiej do wagi 500 kilogramów, gdyż to najbardziej popłaca. Pierwsze wyniki są naprawdę obiecujące. Do kombinatu mięsnego w Ucianie trafiły trzy pierwsze największe byczki 500-kilogramowej kondycji. Otrzymali za nie po 3,80 lita za kilogram żywej wagi. Nie za wiele. Jeśli jednak do tego dojdą obiecane subsydia po 790 litów za każdą sztukę, widoki korzystnie się odmieniają.
Pełni zdecydowania są więc zwiększać posiadane pogłowie. Tym bardziej, że miejsca mają pod dostatkiem. Obora jest rozliczona na 400 krów i 115 cielaków. Na razie trąci fantastyką, by ją wypełnili w całości. Choć w przyszłości kto wie, jeśli każda z córek weźmie za męża kogoś, kto zechce swój los z pracą na roli powiązać. A póki co widzi się Sawkom magiczna setka opasów i utuczenie ich do wagi 500 kilogramów. Intensywniejsze o tyle, gdyby przychówek był specjalnych ras mięsnych, rosnących niczym na drożdżach.
W oborze wypadnie również uciekać się do pomocy rodziny i sąsiadów, gdyż sami wszystkiemu nie podołają. Tym bardziej, że pani Irena podjęła zaoczne studia na wydziale rolniczych technologii i zarządzania nimi na Litewskim Uniwersytecie Rolniczym w Kownie. Realizując nareszcie marzenie, by się dalej kształcić, na co dotąd, póki córki chowała, nie starczało czasu. Ta wiedza żony, pracującej obecnie w podbrzeskiej gminnej służbie agrarnej, może być im wielce przydatna, by gospodarować na miarę wymogów XXI wieku.
Zawód rolnika trudno zaliczyć do romantycznych. Wszystko zamyka się bowiem w kategorii codzienności, zroszonego potem czoła i... łask Nieba. Te łaski, owszem, Sawkowie wypraszają w modlitwie. Choć pomni, że kołacze bez pracy są jedynie w czytanej dzieciom na dobranoc bajce.
Henryk Mażul
Na zdjęciu: rolniczy duet Sawków.
Fot. autor