Tych troje, tworzących "Album"

Redaktorzy telewizyjnego programu "Album Wileńskie" opowiadają o swojej pracy, tworzeniu nowych programów, początkach pracy, oczekiwaniach.

Przed dziewięcioma laty powstał w Wilnie Polski Ośrodek Informacji na Litwie, który został powołany przez trójkę absolwentów polskich uczelni wyższych. W ciągu 9 lat Edyta Maksymowicz, Walenty Wojniłło oraz Jan Wierbiel tworzą telewizyjne programy o polskim środowisku na Litwie. Archiwum, które posiadają, to 3000 godzin materiałów filmowych. Aby ocenić tę długość, należałoby ze stoperem obejrzeć wiadomości i sprawdzić, ile czasu pochłania informacja-reportaż na poszczególny temat. Ta najdłuższa, czyli najważniejsza, która najczęściej "leci" jako pierwsza, zajmie najwyżej dwie minuty. Ile w nich zmieści się informacji, zależy wyłącznie od autorów. Dzisiaj, kiedy obraz często bierze górę nad słowem, należy nieźle się pogłowić, by piękne zdjęcia, dobre ujęcia szły w parze z rzetelną informacją, interesującym reportażem.

"Dla mnie jako operatora ważne jest przekazanie informacji w sposób zaciekawiający widza, staram się więc uchwycić jakiś ruch - opowiada o swojej pracy Jan Wierbiel. - W kadrze powinno stale coś się dziać. Muszę przy tym uwzględniać gusta widza, który pilotem ciągle przełącza programy telewizyjne, by zwrócił uwagę na nasz materiał".

Ekipę redaktorów my - widzowie - znamy przede wszystkim z programu dla polskiej mniejszości na Litwie "Album Wileńskie"; ich materiały są nadawane w Telewizji Polskiej lub, najczęściej, w TVP Polonia. Każdy z trojga jest absolwentem polskiej uczelni. Edyta Maksymowicz ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Gdańskim, po powrocie do Wilna przez jakiś czas wykładała na Uniwersytecie Wileńskim. Walenty Wojniłło również powrócił do Wilna po studiach polonistycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Oboje z Edytą byli laureatami Olimpiady Literatury i Języka Polskiego na Litwie, za co w nagrodę otrzymali indeksy polskich uczelni. Operatorem z wykształcenia jest Jan Wierbiel, który na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach skończył studia na Wydziale Radia i Telewizji.

- Po dziewięciu latach pracy na rzecz informacji dla polskiego środowiska na Litwie tworzycie zgraną ekipę trojga redaktorów. W jaki sposób po studiach w Macierzy wszyscy żeście nawzajem się odnaleźli?

- W roku 1994 na Litwę powrócił po studiach Janek Wierbiel, który podjął się współpracy jako operator z ówczesną redakcją polskiego programu "Rozmowy Wileńskie". Dział mniejszości narodowych w Litewskiej Telewizji szukał wówczas nowych dziennikarzy, by nieco uatrakcyjnić program. Zaangażowano nas do współpracy. Telewizja Litewska potrzebowała zmian w programie dla Polaków, ale nie chciała robić radykalnego "cięcia", rezygnując z pracy poprzedniej ekipy. Na początku tworzyliśmy co drugi program "Rozmów Wileńskich". Ponieważ działaliśmy odrębnie, te programy bardzo się różniły. Myśmy tworzyli program bardziej dynamiczny, ukazując przede wszystkim reportaże z życia miejscowych Polaków, wydarzenia w polskim środowisku. Entuzjazm, energia "świeżo upieczonych" absolwentów uczelni wyższych stały się swoistą konkurencją dla naszych poprzedników. Program wówczas trwał pół godziny.

Oczywiście nie układało się nam aż tak gładko, według przysłowiowego "jak z płatka". Nie mieliśmy wówczas własnej kamery, toteż dla zrealizowania jakiegoś materiału należało zamawiać ją z 2-tygodniowym wyprzedzeniem. Trudno było też przewidzieć, co wydarzy się w środowisku polskim za dwa tygodnie. Czyli o stworzeniu programu aktualnego mogliśmy jedynie pomarzyć. Zresztą nie tylko pod tym względem warunki pracy w LTV nie były i nie są szczególnie mobilizujące... Dyrekcja LTV wszystkie programy mniejszości narodowych traktuje wyjątkowo "po macoszemu".

- Tym niemniej nie opuściliście rąk i nie zrezygnowaliście z telewizyjnej działalności...

- W tym wypadku możemy powiedzieć, że nam się poszczęściło: dostrzeżono nas w Macierzy i zaproponowano wyjazd na kilkumiesięczne staże do Warszawy. Pod koniec 1997 roku zgłębialiśmy tajniki pracy dziennikarskiej w programach informacyjnych TVP - "Wiadomościach", "Panoramie", "Teleexpresie".

Po powrocie do Wilna okazało się, że nie jesteśmy mile widziani w "Rozmowach Wileńskich". Staż w Polsce zaowocował kontaktami z Telewizją Polską; zaproponowano nam stałą współpracę. Zostaliśmy więc korespondentami TVP na Litwie. Wówczas też otrzymaliśmy do naszej dyspozycji zawodowy sprzęt telewizyjny. Powołaliśmy do życia własne studio producenckie.

Tak powstał Polski Ośrodek Informacji na Litwie. Zaczęliśmy robić wtedy programy dla TVP, TAI (Telewizyjna Agencja Informacji), oraz dla TVP Polonii. Początkowo nasza siedziba mieściła się w mieszkaniu naszego operatora. Obecnie urzędujemy w Domu Kultury Polskiej.

Pomimo że pracowaliśmy dla Telewizji Polskiej naszym marzeniem był powrót do programu litewskiego, by tworzyć audycje dla miejscowych Polaków. Okazja ku temu nadarzyła się niespodziewanie: w telewizji zaszły zmiany, zlikwidowano wówczas program "Rozmów Wileńskich" i ogłoszono konkurs na nowy program dla polskiej mniejszości narodowej na Litwie. Zaproponowano nam, byśmy wystartowali w konkursie z własnym projektem.

- Od 2002 roku powróciliście na - nazwijmy to - "litewski ekran". Jak wyglądały początki tworzenia własnego autorskiego programu?

- Ruszyliśmy z nieco zmienioną nazwą, po jakimś czasie zadbaliśmy o lepszą oprawę graficzną. Nazwa miała nawiązywać w pewien sposób do historii, ale zarazem musiała być medialna. "Album Wileńskie" - to przede wszystkim nowatorskie i wręcz fenomenalne dzieło życia Kazimierza Wilczyńskiego, pierwsze artystyczne wydanie, ukazujące Wilno i Wileńszczyznę w barwnych, artystycznych rycinach, pierwsze wizualne medium na naszych terenach. W połowie XX wieku nawiązał do niego w tytule swojego pamiętnika Stanisław Lorentz. - jego wspomnienia o Wilnie były barwnym obrazem naszego miasta w dwudziestoleciu międzywojennym, zawierały także zdjęcia Jana Bułhaka, czy rusunki Ferdynanda Ruszczyca .Właśnie na tej pięknej tradycji sławienia naszej Małej Ojczyzny podjęliśmy się budowania telewizyjnego "Album Wileńskie"

- Z "Album Wileńskim" na antenę weszliście już z czasem 15-minutowym. Czy 15 minut - dużo, czy też mało, co można widzowi przekazać w przeciągu kwadransa?

- To jest nasza największa bolączka. Przykro, że kierownictwo telewizji okraja nam czas po minutach. Program formalnie trwa kwadrans, lecz udawało się nam wydłużyć go o kolejne dziesiątki sekund, więc mieliśmy prawie 16 minut. W telewizji jednak istnieją pewne zasady komercyjne. Jeśli robi się program półgodzinny, to samego materiału powinno być na 25 minut, ponieważ 5 minut zostawia się na reklamę. Ta zasada nie dotyczyła programów dla mniejszości narodowych, ponieważ są to programy misyjne, a nie komercyjne. Ostatnio jednak reklamy pojawiły się w naszym bloku, a program został skrócony o kolejną minutę. Teraz musimy szykować program na 14 minut i ani sekundy dłużej, tak więc z 16 minut straciliśmy 1,5 - 2 minuty, a dla telewizji to jest dużo. Zresztą, w każdym programie minutę tracimy tylko i wyłącznie na oprawę graficzną.

- Przekazujecie informację z Wileńszczyzny dla TVP, macie swój autorski program "Album Wileńskie". W jaki sposób szykujecie program telewizyjny?

- Każdego poniedziałku mamy kolegium redakcyjne. Praca nad felietonem wygląda następująco: wybieramy imprezę, filmujemy to, co się tam dzieje, następnie przeglądamy materiały, piszemy do nich teksty, które przy montażu po raz kolejny skracamy. Zasadniczo jest 5 kroków: informacja, zdjęcia, przegląd, ujęcie w tekst, montaż i sprowadzanie na komputerze. Przy 15 minutach na wizji liczy się każde słowo. Oczywiście, przed wyjazdem na reportaż także zbieramy doń wstępne informacje.

Wspólnie omawiamy, jak ma wyglądać materiał, jakie zdjęcia lepiej pasują, jaki ma być tekst.

- Zahaczamy w tym wypadku o ciekawy problem; przecież nie wszystko można przekazać za pośrednictwem telewizji. Zapewne wymaga to innego podejścia do szykowania materiału niż przygotowanie audycji "Album Wileńskie"?

- Staramy się zachować pewien dystans do tego, co przekazujemy. Już na początku naszej pracy założyliśmy, że chcemy pozostać poza wszelkimi układami. Zresztą, takiego podejścia wymaga praca dziennikarska, by w miarę możliwości obiektywnie przekazać informacje dla społeczeństwa. Tym niemniej, pracując w tak małym środowisku, jakie tworzą miejscowi Polacy, należy stale czuwać, by nikogo nie urazić.

Pełną niezależność autorską zachowujemy w "Album wileńskim". Szykując natomiast materiał na zamówienie Telewizji Polskiej, zawsze uzgadniamy go z redaktorami z Polski. Zdarza się tak, że to my im wysyłamy propozycje różnych tematów, bywa też, że od nich otrzymujemy jakieś zlecenia. Wiadomo, że w tym wypadku nasze zdanie się liczy, ponieważ jesteśmy z tego środowiska, najlepiej wyczuwamy sytuację. Nie zawsze jednak jesteśmy pewni, czy dany materiał zostanie wyemitowany w założonej przez nas formie i treści. Dbamy jednak o prawidłowe ustawianie w felietonie konkretnych akcentów.

Zresztą, mamy już wyrobiony swój własny styl, który jest ceniony przez redaktorów TVP. Przekazując informacje z Wileńszczyzny, nie popadamy w skrajności, nie lubimy dramatyzować. Niektórzy dziennikarze z Zachodu wręcz przebarwiają informacje, co je deformuje. Pamiętamy przede wszystkim o tym, że przekazując informacje dla świata, budujemy pewien obraz Litwy, Wileńszczyzny, tutejszych Polaków. Świat ma inną mentalność, nie potrafi wszystkiego zrozumieć.

Inaczej się też szykuje materiały dla TVP, tam wszystko się liczy na sekundy. Początki naszej pracy w tym zakresie były bardzo trudne, ponieważ redaktorzy, mając pełne prawo do ingerencji w przysłany materiał, bardzo nam go obcinali. Dla "Wiadomości" czy "Panoramy" najlepszy materiał to 1,5-2-minutowy; "Teleexpress" podaje reportaże liczone na sekundy, najdłuższy jest 40-sekundowy. Niektórzy się dziwią: cały dzień pracy, a w efekcie widzowie zobaczą tylko 2 minuty. Dla nas to aż dwie minuty.

- Praca Waszego zespołu skupiona jest przede wszystkim na "Album", w jaki sposób dopasowujecie formę przekazu do treści, czy macie jakieś ulubione formy telewizyjne?

- Zaczynając pracę z "Album Wileńskim", musieliśmy odpowiedzieć na pytanie, czym ten program będzie dla miejscowych Polaków. Np. Rosjanie codziennie mają wiadomości po rosyjsku, nie potrzebują więc w swoim tygodniowym programie przekazywać informacji o bieżących wydarzeniach w ich środowisku. Dla Polaków przeznaczono tylko 15 minut, zastanawialiśmy się, co w nich zmieścić. Na początku chcieliśmy umieszczać wszystko: informację, publicystykę, reportaże, rozrywkę. Odbiorcom to się podobało, ale po pewnym czasie stwierdziliśmy, że nie nadążamy ze wszystkim.

Widzowie dotąd mają do nas żal, że nie przybywamy na wszystkie zaproszenia. Jednak nie jesteśmy w stanie robić kroniki życia Polaków na Litwie, ponieważ cała informacja staje się wówczas bardzo powierzchowna. Dlatego też postawiliśmy na większe głębsze formy - to przemawia do widza. Ostatnio więc staramy się robić programy rozbudowane, ale monotematyczne.

- Widz jest adresatem oraz krytykiem Waszego programu. Pracujecie także, a może przede wszystkim, dla jego satysfakcji. Dzisiaj większość lubi krytykować, nie chce natomiast wnieść własnych propozycji...

- Dość często spotykamy ludzi, którzy chcą siebie obejrzeć w telewizji. Najpierw staraliśmy się temu sprostać, ale przecież nie na tym polega nasza misja. Służymy czemuś innemu: po pierwsze, budowaniu wizerunku Polaków wśród Litwinów, a po drugie - jest to swoiste "wychowywanie" naszego społeczeństwa. Ludzie muszą uświadomić sobie pewną hierarchię wartości, ważności. Na pewno nie ukształtujemy u rodaków pewnej mentalności, ale możemy w jakimś stopniu przynajmniej na nią wpłynąć. Staramy się tak czynić przez pokazywanie pozytywnych przykładów.

Nasze społeczeństwo jest zbyt pasywne. Polacy ciągle się czegoś boją, albo uważają, że nie mają wpływu na to, co się dzieje wokół nich. Bez protestu zgodziliśmy się przecież, by ukrojono czas polskiemu programowi z 45 aż do 15 minut, a przecież jest to należny polskiej społeczności na Litwie czas eterowy. Na naszej stronie internetowej brakuje komentarzy, które ułatwiłyby nam pracę. Wiedzielibyśmy, czego od nas oczekują widzowie. Skoro jesteśmy największą mniejszością na Litwie, mamy prawo do uwzględniania naszych żądań. Nasza ekipa już od dawna prosi o wydłużenie czasu audycji o 5 minut, zgadzamy się robić dłuższy program za te same pieniądze, ale nasze argumenty są bagatelizowane. Być może widz w tym zakresie mógłby zdziałać więcej.

Ostatnio udało się przesunąć naszą audycję na początek całego bloku programu mniejszości narodowych. Przed naszą audycją jest nadawany program dla dzieci; wiadomo, że rodzice zanim zdążą przełączyć program na inny, kątem oka rzucą na "Album". W taki sposób docieramy też do litewskiego widza. Zastanawiamy się wobec tego, co jest w naszej pracy ważniejsze: czy pokazywanie życia Polaków dla Polaków, czy dla Litwinów. Staramy się osiągnąć w tym pewien "złoty środek".

- U progu jubileuszu 10-lecia, który Polski Ośrodek Informacji będzie obchodził w następnym roku. Dziękując za rozmowę, życzę licznych rzesz widzów, nie kończących się pomysłów dla realizacji programów i co najmniej podwojenia czasu na wizję.

Rozmawiała Teresa Worobiej
Fot. autorka

<<<Wstecz