Dwaj bliźniacy, dwa kosze

Emocje do kwadratu

Nie muszę mówić, że od ubiegłej soboty Litwa żyje mistrzostwami świata koszykarzy, a emocje szczególne budzi występ prowadzonej przez Antanasa Sireikę drużyny narodowej. W mieszkaniu państwa Wandy i Jana Ławrynowiczów w wileńskiej dzielnicy Justyniszki te emocje kumulują się w sposób szczególny. Bo przecież reprezentacyjne koszulki z napisem "Lietuva" przywdziewa naraz dwóch synów: mierzący 212 centymetrów i grający z numerem 7 Dariusz i o 2 cm odeń niższy, oznakowany numerem 12 Krzysztof.

Te emocje są tym większe, że właśnie na duecie Ławrynowiczów spoczywa wielkie brzemię odpowiedzialności za występ zespołu, którego są filarami. Gdy gra Litwa, pani Wanda usiedzieć w miejscu nie może, mając na podorędziu nasercowe kropelki, i wraz z mężem do zdrętwienia kciuki zaciska tudzież do Nieba modły kieruje za powodzenie synów oraz drużyny. A podobnie też czyni zamieszkała po dzień dzisiejszy w Bujwidzach matka pana Jana Stanisława, którą wnukowie też do reszty zafascynowali basketem.

Ależ wyrośli!

Nigdy nie myślała młoda mama rodząc w dniu 1 listopada 1979 roku bliźniaków płci chłopięcej, że urosną z nich wielkoludy. Wtedy byli przecież kruszynkami: o 10 minut starszy Krzyś przy wzroście 40 centymetrów ważył 2,6 kg, z kolei Dariusz mierzył 50 cm i był cięższy o pół kilo. Jak wspomina pan Jan, taką przyszłość wywróżył im po raz pierwszy w wieku 5 lat znajomy profesor medycyny po wnikliwych oględzinach kręgosłupów synów. I miał rację. Już w dzieciństwie, spędzanym przez braci-bliźniaków częstokroć albo w Bujwidzach albo pod Ostrowcem na Białorusi, skąd pochodzi pani Wanda, byli o głowę wyżsi od rówieśników, z kim ochoczo stawali w przeróżne sportowe szranki, a który wygrywał, trudno było powiedzieć, gdyż podobni byli do siebie jak dwie krople wody. Na marginesie warto nadmienić, iż to "wykapanie" wielce pomagało w szkole, gdzie wyręczali się wzajemnie, gdy musieli iść do tablicy.

Nawykły za młodu do pracy fizycznej rodzic synów też nie chował niczym ciepłolubne ogórki pod folią. Przyuczał ich do wiejskiej harówy u dziadka i babci, od czego ci zresztą nie stronili, pomagając przy gromadzeniu siana na zimę albo przy innych pracach polowych. To właśnie ojciec, który będąc uczniem szkoły w Bujwidzach pod okiem nauczyciela wuefu, a wielkiego fanatyka sportu Tadeusza Mincewicza zapamiętale grał w kosza i startował w zawodach lekkoatletycznych, zdecydował zbratać synów ze sportem, świadom jego korzystnych walorów dla zdrowia i spędzania wolnego czasu.

Twarzą do obręczy

Nim chłopcy opamiętali się, co do czego, on ich zaprowadził na trening walk wschodnich, a potem do innych sekcji sportowych. Tak naprawdę oczka malcom się zapaliły jednak dopiero wtedy, kiedy stanęli twarzą do obręczy i spróbowali w nią trafić piłką. Tak to połknąwszy basketowego "bakcyla" znaleźli się w szkole sportowej na wileńskim Zwierzyńcu, gdzie ich pierwszym trenerem był Vytautas Poteliunas. Potem przez lat kilka zapamiętale szlifowali kunszt i czynili stałe postępy w szkole sportowej założonej przez Šarunasa Marčiulionisa. Aż wreszcie świeżo upieczeni jej adepci w wieku lat 17 trafili do olickiej "Ality", zyskując prawo startu w jej składzie w rozgrywkach Litewskiej Ligi Koszykarskiej.

Niestety, im, wcześnie skazanym na samodzielne życie i decydowanie o sobie, los gotował nie lada próbę - za dokonany gwałt, do czego wyraźnie pchnął szatan, parkiet między koszami zmieniła więzienna cela. Na prawą drogę braciom-bliźniakom pozwoliła w znacznym stopniu wrócić fanatyczna miłość do koszykówki. Dariusz w sezonie 2002/2003 ponownie bronił barw "Ality", zdobywając z tym klubem brązowe medale mistrzostw Litwy. Po roku dostaje propozycję gry w drużynie mistrzów nad mistrze - kowieńskim "Žalgirisie". Zatrzymał się tu zresztą na trzy kolejne sezony, uzupełniając kolekcję o złote pierścienie Litewskiej Ligi Koszykarskiej w roku 2004 i 2005 oraz o "srebro" w roku 2006, a ponadto został mistrzem (2005) i wicemistrzem (2006) Ligi Bałtyckiej.

Kierunkiem - Kazań

Krzysztof dla odmiany na dobre zadomowił się w rosyjskich klubach: grał w "Ural Great" Perm, moskiewskim "Dynamo", a obecnie - w "Uniks" Kazań, załapując się na podium. Co więcej, za namową brata 2-letni kontrakt latem br. z tym ostatnim klubem podpisał też Dariusz. Oficjalnie jego wysokość nie jest podawana, aczkolwiek źródła dobrze poinformowane mówią, iż opiewa na 2,6 mln euro.

Zatem zaraz po mistrzostwach świata w Japonii bracia Ławrynowiczowie udają się do stolicy Tatarstanu. Dariusz uczyni to wraz z żoną Editą i synem Titasem, Krzysztof z żoną Tatianą, z którą na ślubym kobiercu stanęli 16 czerwca br. Ksiądz proboszcz Ryszard Pieciun połączył im stułą ręce w kościele w Bujwidzach. Gdy poczta pantoflowa poniosła, że wybranką Krzysztofa jest 21-letnia miss Rosji-2004 Tatiana Sidorczuk, całe Bujwidze i okolice się zbiegły, by być tego świadkami. Ach, co to był za ślub! A potem weselisko na 90 osób w hotelu "Le Merdien Villon", podczas którego setnie się bawiła również brać koszykarska...

Rodzice temu rychłemu wyjazdowi synów do Kazania nie sprzeciwiają się. Póki mają siły i póki talent ich nie opuszcza, niech zarobią na dalsze życie. "Oby tylko los był im łaskawy" - wzdycha z matczyną troską pani Wanda.

Ominąć... kontuzje

Koszykówka - to przecież sport kontaktowy, a czasem cel uświęca środki, by powstrzymać akcje rywala. Ławrynowiczowie przekonali się o tym już nieraz na własnej skórze, a w szczególności - Dariusz, nękany złamaniem nosa, palców rąk oraz parokrotnymi urazami nóg. Ostatnia kontuzja lewego kolana była tak poważna, że wypadło za grube pieniądze poddać się operacji w Hiszpanii, u tychże lekarzy, którzy swego czasu postawili na nogi legendarnego Arvydasa Sabonisa. Na szczęście, wszystko poszło dobrze. "Czy tylko te przebyte kontuzje nie dadzą znać o sobie na starość" - zastanawia się nie bez obaw rodzicielka.

Urazy Dariusza sprawiły, że minął się on ze "złotem" podczas pamiętnych dla Litwinów ME-2003 w Sztokholmie. Podobnie było podczas Igrzysk Olimpijskich w Atenach, gdzie znów występował jedynie Krzysztof. Wcale zresztą nie zagrzewając ławki rezerwowych, czego potwierdzeniem po 14,9 minut spędzonych przeciętnie w każdym spotkaniu, przypieczętowanych zdobyciem średnio 7,6 pkt. W historycznym pojedynku z Amerykanami, kiedy to zwyciężyli - 94:90, Krzysztof przebywał na parkiecie 18 min. 47 sek. Przekonując się na dobre, że przysłowiowy diabeł wcale nie tak straszny, jak go malują. Choć ostatecznie minęli się z podium, byli witani niczym narodowi bohaterowie. Już na Lotnisku Wileńskim zgotowano im iście królewskie przyjęcie. Potem raczył ich podjąć sam prezydent Valdas Adamkus, co potwierdza pieczołowicie przechowywana przez rodziców książka "Bez przemilczeń" autorstwa głowy państwa, opatrzona datą 31 sierpnia 2004 r., serdeczną imienną dedykacją i podpisem.

Dopiero w roku ubiegłym podczas ME w Belgradzie Ławrynowiczowie-bliźniacy zagrali bok o bok, walnie się przyczyniając do wywalczenia przez drużynę 5 lokaty, premiowanej występem w trwających obecnie w Japonii mistrzostwach świata. Jak się zwierzyli rodzicom, marzy się im też wspólny występ w przyszłorocznych ME w Hiszpanii. Ważny o tyle, że będą w nim też rozdawane skierowania na olimpijski turniej w Pekinie. Nie kryją, że chcieliby tam na parę wystąpić, nie szczędząc sił i mistrzostwa, by przekuć trzykrotnie dobyty przez poprzedników "brąz" na medal z cenniejszego kruszcu.

Z domem związani

Po Ławrynowiczach niczym po opierzonych ptakach w rodzinnym mieszkaniu w blokowcu na wileńskich Justyniszkach pozostał pusty obwieszony przeróżnymi trofeami pokoik, gdzie jako nastolatkowie przebywali, m. in. śpiąc w łóżkach, jakie im ojciec własnoręcznie zrobił i materace zafundował dopasowując do wzrostu, by nogi nie zwisały albo nie musieli pod nie podstawiać taboretów.

Teraz, choć założyli własne rodziny i mieszkają osobno, z rodzinnymi kątami są jednak mocno związani. Zdążają tu, byle tylko nadarza się okazja. Z wdzięcznym uśmiechem kierując spojrzenia na boisko koszykarskie o asfaltowej nawierzchni, wciśnięte między bloki mieszkalne, na którym grali albo trenowali celność rzutów nieraz tak zapamiętale, że pobliskie latarnie uliczne i księżyc im w tym towarzyszył.

Pani Wanda zdradza, że, nim przyjść, zamawiają jakieś domowe danie, nie kryjąc swych ciągot do ziemniaków. Gdy natomiast jadą do Bujwidz, 76-letnia dziś babcia Stanisława koniecznie musi ich uraczyć wędzoną szynką z kiszonymi ogórkami własnej produkcji. Smakującymi tak bardzo, jak w dzieciństwie.

Rodziców Ławrynowiczów rozsadza duma, że to właśnie ich tak wybujałe wzrostowo latorośle jako pierwsi z Polaków dostąpili zaszczytu reprezentowania Litwy w dyscyplinie uważanej tu poniekąd za swoistą religię. I wierzą, że bynajmniej nie powiedzieli w tym ostatniego słowa. Okraszonego blaskiem medali, będących szczytem marzeń każdego sportowca.

Henryk Mażul
Na zdjęciach: filary reprezentacji Litwy - bracia-bliźniacy Ławrynowiczowie;
dwuletni Krzyś i Darek na wczasach w Połądze;
z rodzicami zawsze raźniej

Fot. archiwum

<<<Wstecz