Z archiwum wiedzy o Marszałku

O Piłsudskim - raczej bez retuszu

(Pocz. w nr nr 14, 16, 17, 18)

Nieśwież. Kler

Zjazd w Nieświeżu odbył się bezpośrednio po ingresie kardynała Hlonda na prymasowską katedrę. Rząd był w Gnieźnie reprezentowany przez mego ojca, wówczas ministra sprawiedliwości; byłem i ja obecny, jako sekretarz metropolity wileńskiego. Miano nadzieję, że niektórzy, przynajmniej biskupi przyjadą z Gniezna do Nieświeża. Nie pojechał żaden, nawet miejscowy święty i skądinąd bliski Marszałkowi biskup piński ks. Zygmunt Łoziński. Arcybiskup Jałbrzykowski wysłał mnie. Byłem wówczas w rezydencji tych panów, którzy byli wśród nas "primi inter pares", i którzy umieli zawsze - "Rybeńku!", "Panie Kochanku" - podkreślać szlachecką równość, liczyć przez wiele pokoleń pokrewieństwa nawet z zagrodową szlachtą. Zamek obronny był urządzony wewnątrz przez babkę ówczesnego ordynata, Francuzkę de Castellane. Styl jego urządzenia nosił cechy XIX wieku, lecz wcale nie był najgorszy. Zamek był z zewnątrz oświetlony elektrycznością - wewnątrz miał po staremu świece i kominki; był czymś mimo ogromu i starości, zupełnie swojskim. Zamek był jak dwór, dwór jak dworek, dworek jak chata. Widać tam było całą jednolitość naszą, widać było, jak jednolity był ten kraj, gdzie "pan był jak chłop, chłop jak łoś, łoś jak wrzos".

Politycznie zjazd był szczytem i - początkiem końca prób oparcia rządów Marszałka o elementy konserwatywne i kościelne. Biskupi nie chcieli. Dlaczego? Nie jest prawdą, że były to wpływy endecji (chociaż nie można zaprzeczyć, że wielu biskupów jej uległo). Chodziło o coś więcej: biskupi nie ufali byłemu socjaliście, w którym marksowski materializm mógł przecie zostawić jakieś ślady, jakąś niechęć względem kleru. Szeptanie do uszu biskupom o masonerii zapewne nie znaczyło wiele: nie miała już ona dawnego znaczenia; stara, wileńska księżowska loża "Dobrego Pasterza" przestała istnieć, loża "Gorliwego Litwina" prawdopodobnie jeszcze jakoś istniała, ale nie miała ani dużych wpływów, ani szczególnych sympatii u dyktatora. Nie o to chodziło. Najważniejszym powodem, dla którego biskupi nie chcieli zabiegać o względy Piłsudskiego - była coraz mocniej ustalająca się w całym Kościele zasada: la Ciesa fa da se - Non abbiamo bisogno. I dlatego zadowolili się biskupi nieoficjalnym wysłaniem z Gniezna do Nieświeża młodego księdza, nawet nie prałata, który i tak, z innych względów, mógł się na zamku radziwiłłowskim znaleźć.

Marszałek po obiedzie zatrzymał mnie przy sobie. Powiedziałem, co mi zlecono: niestety, były to tylko żądania ze strony biskupów: w sprawie dóbr kościelnych zagarniętych przez cerkiew i rządy rosyjskie, w sprawie lewicowego, niekatolickiego odłamu nauczycielstwa, w sprawie pozostawienia departamentu wyznań pod ministrem oświaty, a nie przenoszenia go do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nie przywoziłem żadnej oferty. Mimo to Marszałek trzymał mnie długo; mówił o swoich projektach podziału władz administracyjnych, o wielkości Polski, o potrzebie zjednoczenia z innymi narodami - Litwą, Białorusią, Ukrainą. Była to jedyna dłuższa z nim rozmowa. Potem wstał. Świetnie przeprowadził "cercle" ze wszystkimi obecnymi, mówiąc uprzejmie, śmiejąc się. "To nie sztuka zabić kruka, ani sowę trafić w głowę - ale sztuka całkiem świeża trafić z Bezdan do Nieświeża". Tylko w mieszczańskich kołach uważano Bezdany za bandytyzm. W Nieświeżu wiedziano zawsze, że to była bitwa w wojnie z Rosją - ostatnia bitwa nieskończonej wojny 1863 roku - pierwsza tej z roku 1920, którą zakończyliśmy Pokojem Ryskim.

"Pułkownicy". Brześć i Bereza

Nie mając oparcia w żadnej z warstw społecznych - ani wśród episkopatu i kleru, ani wśród ziemiaństwa, niezadowolonego z podatków i reformy rolnej, ani wśród nacjonalistycznego mieszczaństwa, ani wśród proletariatu, żądnego reform z uszczerbkiem produkcji, ani wśród ludu, który chciał szybkich reform rolnych chociażby z uszczerbkiem dla zbiorów i skarbu - Piłsudski miał za sobą tylko wojsko - kolegów, podkomendnych, kamratów. Byli mu oddani. Tak powstała grupa "pułkowników". Byli to ludzie bardzo różni. Nie brakło wśród nich takich, którzy niegdyś "rzucili życie swe na stos" i byli dalej do ofiar gotowi. Ale byli też i inni - którzy za dawne zasługi żądali nagród i stanowisk w administracji cywilnej. Nie zawsze byli do niej zdolni. Nawykli do szorstkości i bezwzględności, potrzebnej nieraz w wojsku - nieznośnej w administracji cywilnej, szczególnie w Polsce, gdzie ludność wymaga wyrozumiałości i względności. Z dyscypliny wojskowej w cywilu rodzi się "zamordyzm". Nie brakło ku temu tendencji. Konserwatywny minister sprawiedliwości musiał przeprowadzić z najlepszymi chyba z "pułkowników" - ze Sławkiem i z Bartlem - ciężką walkę o niezależność sędziów od administracji. Przegrał ją zresztą. Krótkowzroczna zasada bezpośredniej skuteczności zarządzeń triumfowała.

Rosła też opozycja, szczególnie dziennikarska, uchylająca się przy dość liberalnej ustawie prasowej, od odpowiedzialności sądowej. Oficerowie w kilku wypadkach pobili redaktorów i trudno tu nie wspomnieć tego, co zniósł zatwardziały w swym endectwie, ale lubiany w Wilnie, dawny wileński nauczyciel, Stanisław Cywiński.

Szły moskiewskie wpływy. Nie po raz pierwszy wróg, choć zwyciężony, zostawia jadowity posiew. "Postępowanie administracyjne", znane zresztą nie tylko w Rosji, ale i we Włoszech, przeniknęło do Polski. Tępi funkcjonariusze dyktatorów ułatwiali sobie rządy samowolnym usuwaniem nieposkromionych opozycjonistów do obozów. Nie porównujmy obozu faszystów na wyspach Liparyjskich z obozami sowieckiego Sybiru. W porównaniu nie tylko ze Stalinem i Hitlerem, a nawet z Mussolinim, polskie obozy w Brześciu i w Berezie Kartuskiej były czymś bardzo drobnym - ale bezprawiem były; przekreślały nasze "neminem captivabimus". Godziły w jedną z podstaw naszej kultury, którymi są religia objawiona Żydom, mądrość grecka, rzymskie poczucie prawa. Godziły w godność ludzką, w swobody obywatelskie - i pozwoliły późniejszym, jakże licznym wrogom Polski na oskarżanie jej o niepraworządność, Marszałka zaś o okrutną dyktaturę. Nadużycia te działy się na rachunek starzejącego się i słabnącego wodza. Nie miał już sił, by je hamować - otoczenie brało nad nim górę. A może też - wszak wszyscy są ludźmi - i jego cierpliwość i spokój nie zawsze wytrzymywały próby obelg i oszczerstw?

Cdn.

<<<Wstecz