W Podbrzeskiej Szkole Średniej im. św. St. Kostki doszło do historycznego spotkania
Poczuły się klasą po półwieczu
Pokoleniu, które przyszło na świat w końcu lat 30. ubiegłego stulecia, roześmiane dzieciństwo przyćmiła wojna, a i późniejsza młodość nie sypnęła pod nogi płatków różanych. Synonimem pierwszych lat pokoju był bowiem powszechny deficyt wszystkiego, co potrzeba dla bytu i nauki. Wypadło mocno się miarkować w jedzeniu i ubieraniu się, lekcjom przyświecały lampy naftowe, a za zeszyty służył byle papier. Ówczesnym uczniom jak też nauczycielom udzielił się za to nie lada entuzjazm, sprzężony z zachłanną wręcz witalnością. Gotowi byli żyć za siebie i za tych, co polegli.
W położonym od Wilna o niespełna 30 kilometrów Podbrzeziu szkoła ponownie otwarła podwoje w roku 1946. W budynku, w którym przez długie lata do wybuchu wojny krzewił wiedzę rodzinny duet Ludmiły i Józefa Konecznych, zamordowanych przez litewskich szaulisów 20 czerwca 1944 roku podczas pamiętnej masakry w Glinciszkach. Początkowo przez dwa lata nauczano po polsku, a od roku 1948 - po rosyjsku. Po 10 latach, w roku 1956, mury szkolne po złożeniu egzaminów opuściła 13-osobowa grupa maturzystów. Była to promocja historyczna o tyle, że pierwsza powojenna, a 9 dziewcząt i 4 chłopaków zyskało prawo stawiania w życiu samodzielnych kroków.
To życie dla każdego miało swoje koleje. Przestawszy być razem, rozsypali się po Litwie, Rosji, Polsce. Owszem, niektórzy widywali się ze sobą, przywołując jakże drogie wspomnienia z lat szkolnych. Kto na domiar odwiedzał Podbrzezie, zawsze kierował kroki na dziedziniec szkolny, by przywołać pamięć. Niejednemu też zapewne przemknęło po głowie: "Ech, spotkać by się tak"...
To marzenie równo po 50 latach od opuszczenia szkolnych murów, pomogli spełnić starosta gminy podbrzeskiej Henryk Gierulski i administracja Podbrzeskiej Szkoły Średniej im. św. Stanisława Kostki na czele z jej dyrektorem Jerzym Plawgą. To oni wspólnym wysiłkiem wytropili obecne miejsca zamieszkania maturzystów sprzed półwiecza i zawczasu rozesłali zaproszenia, wyznaczając spotkanie o godz. 12 w dniu 28 kwietnia br. A - trzeba przyznać - już od rana ta placówka oświatowa żyła właśnie spotkaniem weteranów. Ciekawość szczególną zdradzał tutejszy wieloletni nauczyciel historii Tadeusz Wincel, mający poprowadzić symboliczną lekcję z przybyłymi, których liczba do chwil ostatnich pozostawała zagadką.
Jej rozwiązanie nastąpiło w samo południe, kiedy próg wyznaczonej do spotkania klasy przekroczyło 8 solidnych wiekiem pań, jakże wylewnie i ze łzami w oczach się witając. Były to: Minadora Biedrowa, Teresa Wojnicz, Halina Gierulska, Jewgienija Kononowa, Jadwiga Jankowska, Raisa Fiediuchina, Teresa Sawicka oraz Galina Ustinkowa. Dla wszystkich ich superową niespodziankę sprawił Antanas Akulavičius - ten sam, który w klasach końcowych uczył ich języka litewskiego.
Kiedy wszyscy nacieszyli się wstępnie ze spotkania po latach, na prośbę Tadeusza Wincela zajęli miejsca w ławkach. Jak każe szkolny zwyczaj, rozpoczęto od sprawdzania listy obecności. Po tym, jak każda się przedstawiła z imienia i z nazwiska i kiedy odczytano nadesłany z odległego Jarcewa w Rosji tchnący serdecznością list Walentyny Andrejenkowej, która osobiście nie mogła przybyć na to spotkanie, chwilą milczenia uczczono pamięć trzech jednoklasistów - Iwana Kazakowa, Iwana Łoginowa oraz Zygmunta Kutki, odeszłych już w zaświaty. A potem wspomniany Antanas Akulavičius, notabene zasłużony nauczyciel Litewskiej SRR, który szkole w Podbrzeziu oddał 40 lat swego życia, kończąc tu pedagogiczną karierę jako jej dyrektor, rozpoczął wspomnienia, zapraszając byłe uczennice kolejno do zabrania głosu.
Te zresztą czyniły to chętnie na tyle, że szkolnej lekcji bynajmniej nie wszystkim starczyło na "spacerek" po latach z przywołaniem jak wątków szkolnych, tak i tych z dorosłego życia po dzień dzisiejszy, wśród których niczym refren przeplatały się kariery zawodowe, rodziny, dzieci, wnuki i prawnuki. A, nie muszę mówić, że te ostatnie, szczególnie dla owdowiałych, do reszty przesłaniają obecnie świat, stanowiąc radość największą.
Owszem, każdemu z nich - maturzystów 1956 roku - towarzyszły marzenia co do przyszłości. Choć - jak zgodnie podkreślają - nie były to plany zbyt górnolotne. Nie oznacza to jednak, że brakowało im ambicji, czego przykładem niech posłuży Teresa Wojnicz.
Rozkochana w botanice w szkole, widziała siebie w zawodzie farmaceuty. Barierą w jego zdobyciu okazała się zbyt słaba znajomość języka litewskiego. Skończyła więc szkołę felczerską i zatrudniła się w szpitalu w rodzinnym Podbrzeziu. A że nie opuszczała ją jednak chęć zdobycia wyższego wykształcenia, w roku 1961 dostała się na pierwszy rok medycyny na ówczesnym Uniwersytecie Wileńskim im. Vincasa Mickevičiusa-Kapsukasa. Po skończeniu studiów w roku 1968 aż do odejścia na emeryturę pracowała jako pediatra w jednym z wileńskich szpitali, nie oszczędzając się w wyciąganiu pomocnej dłoni małym pacjentom, przez co zaskarbiała wdzięczność jak ich tak też rodziców.
Teraz - jak żartuje - gdy trzeba, leczy 6 wnuków od dwóch synów, których wraz z mężem wychowali na ludzi naprawdę światłych: starszy ukończył Kowieński Instytut Politechniczny, a po czym Instytut Stosunków Międzynarodowych i obecnie pracuje w ambasadzie Litwy w Niemczech; z kolei młodszy zaliczył Wileński Instytut Inżynierów Budowlanych i para się w firmie specjalizującej się w przewozach międzynarodowych.
Minadora Biedrowa i Jewgienija Kononowa związały swe kariery zawodowe z handlem, piastując różna stanowiska; Raisa Fiediuchina i Teresa Sawicka - z księgowością, przy czym tę drugą w roku 1962 los zarzucił do Lidzbarka Warmińskiego, gdzie zresztą do dziś mieszka. Natomiast Halina Gierulska po skończeniu technikum technologicznego w roku 1959 na resztę życia trafiła do Nowej Okmiany, gdzie wspólnie z mężem aż do jego śmierci w roku 1991 pracowali zgodnie w tamtejszej cementowni. Wszystkim im urosły dzieci, które zdobyły z reguły wyższe wykształcenie, założyły rodziny, obdzielając babcie, a nieraz już i prababcie wnukami tudzież prawnukami. Nie wszystko - rzecz jasna - szło jak z płatka, wątkom radosnym - co w życiu zwykle bywa - towarzyszły smutne, a nawet tragiczne, jak to w przypadku Raisy Fiediuchinej, której 9 lat temu spłonął dom, a w nim matka oraz brat.
Te smutki tego dnia maturzystki zgodnie przegnały jednak precz. Przywołując radosne lata szkolne - czasy, kiedy od zimna w klasach zamarzał atrament, a lampy naftowe dotkliwie kopciły, kiedy na grządkach zapamiętale uprawiali tak lansowaną przez Nikitę Chruszczowa kukurydzę, kiedy do siódmych potów sportowali i do upadłego tańczyli na wieczorynkach. Przywoływały też maturzystki pierwszej powojennej promocji podbrzeskiej słowem niezwykle serdecznym swego wychowawcę klasowego Ananiewa Jewgienija Aleksandrowicza, który niczym ojciec uchylał przed nimi po mistrzowsku tajniki dorosłego życia. To dzięki niemu w niemałym stopniu poznały co to hart ducha, stąd później byle słabość nie zdołała je zmóc i zniechęcić.
Tego hartu ducha życzyły też przybyłe panie obecnym uczniom kochanej podbrzeskiej "kuźni wiedzy", a w szczególności - maturzystom, których 47, o ile pomyślnie złożą egzaminy, otrzyma świadectwa dojrzałości. Uroczystość w auli szkolnej, pomyślaną specjalnie dla uhonorowania przybyłych gości, zainaugurował koncert uczniowski (jakże notabene inny niż ten za ich lat, kiedy to - jak zwierzały się - jedynym instrumentem, jaki im towarzyszył - była bałałajka). Potem maturzystkom sprzed półwiecza wręczono kwiaty, a dyrektor Jerzy Plawgo przywołał pokrótce historię szkoły w Podbrzeziu, nie bez dumy zaznaczając, że ukończyło ją dotąd około 2700 abiturientów. Potem panie z dużą dozą humoru odpowiedziały na pytania, jakie zadali ich następcy, a więc siłą rzeczy raz jeszcze ożyły wspomnienia. Nie obeszło się bez nich oczywiście przy "małej czarnej" w szkolnej stołówce, gdzie miał miejsce ostatni akord tej niezwykłej uroczystości.
Starosta gminy podbrzeskiej Henryk Gierulski oraz dyrekcja wraz z gronem pedagogicznym miejscowej szkoły średniej naprawdę zasługują na słowa wielkiego uznania i ogromnej wdzięczności, czego zresztą nie szczędziły maturzystki pierwszej powojennej promocji. To historyczne spotkanie po latach byłych wychowanków nie jest zresztą pierwsze. W roku 2001 zorganizowano bowiem schadzkę tych, którzy kończyli tu szkołę do wojny. Teraz przerzucono "pomost" z pierwszymi powojennymi maturzystami. Nie mam potrzeby mówić, iż spotkania te mają wręcz nieocenioną wymowę. Zarówno dla tych, kogo zwołują, jak i dla młodzieży dzisiejszej, stanowiąc poglądową lekcję historii. Pomocną, by wczoraj z dziś i jutrem łączyć...
Henryk Mażul
Na zdjęciach: przybyła na spotkanie klasa po 50 latach;
wspomnieniami dzieli się A. Akulavičius;
pierwsi podbrzescy powojenni maturzyści
Fot. archiwum i autor