Wypędzeni spod Podbrzezia reagują na publikacje

Wciąż oczekują dziejowej sprawiedliwości

W ostatnich miesiącach w naszym tygodniku wydrukowaliśmy kilka artykułów o wypędzonych rolnikach i ich rodzinach spod Podbrzezia, którzy w roku 1942 musieli pod groźbą rozprawy fizycznej opuścić swe domostwa i cały dobytek. Na ich miejsce pod bagnetami kolaborującej z Niemcami litewskiej policji wsiedlono rodziny litewskie z Suwalszczyzny.

Dzisiaj temat kontynuujemy. Bowiem reagując na nasze publikacje odezwali się kolejni czytelnicy, których dotknął taki sam los.

Ubranie w tobołki, resztę zostawić

Pani Janina Jurewicz w roku 1942 liczyła zaledwie cztery latka. Była najmłodszą z sześciorga rodzeństwa Michała i Filomeny Szostków. Dobrze jednak pamięta feralny dzień z grudnia 1942 roku, kiedy to w nocy ktoś zapukał do drzwi ich domu w Jęczmieniszkach. "Wiązać ubranie w tobołki i zabierać, resztę wszystko zostawić", do dzisiaj ma zakodowane w swej pamięci zdanie wypowiedziane przez litewskich policjantów pani Janina, które to zdanie brzmiało wówczas dla jej rodziców jak wyrok. Ośmioosobowa rodzina Szostków utrzymywała się bowiem wyłącznie z rolnictwa. Wypędzenie jej z domu i konfiskata całego, zasobnego zresztą, gospodarstwa mogła oznaczać tylko głód, poniewierkę, niepewność jutra...

"Nic więc dziwnego, że ojciec w tej sytuacji zupełnie się pogubił. Pamiętam, że chwycił się rękoma za głowę, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa", snuje smutne wspomnienia moja rozmówczyni.

20 lat korzystaliście z naszej ziemi

Zszokowanego męża wyręczać musiała żona. Zaprzęgła wóz, posadziła nań młodsze rodzeństwo - czteroletnią Janię i o trzy lata starszą Krystynę. Reszta starszych dzieci Marian (ur. 1931), Wanda (ur. 1929), Michał (ur. 1926) i Antoni (ur. 1925) sami już mogli dać sobie radę. Na wóz wbrew rozkazom policjantów udało się przemycić po kryjomu z własnego gospodarstwa kilka kur i gęsi. Jedna krówka przywiązana do drabinek zaprzęgu poczłapała za swymi gospodarzami ciemną nocą w nieznane.

Po kilku dniach pani Filomena wróciła do domu, by poprosić nowych gospodarzy majątku, rodzinę Sakevičiusów, o trochę zboża na chleb dla dzieci. Nieśmiało też napomknęła o posadzeniu wiosną ziemniaków na kawałku zagarniętej ziemi. Gospodarz był skłonny przychylić się do prośby, jednak jego żona sprawę ucięła krótko: "Nic nie dostaniecie i tak 20 lat korzystaliście z naszej ziemi".

Tak więc z wielkim mozołem i trudem budowane ponad 15-hektarowe gospodarstwo państwa Szostków w jednej chwili zostało bezpardonowo zrabowane bez najmniejszych skrupułów. "Tak jak rozmawialiśmy ostatnio z siostrą Krystyną, straciliśmy wówczas co najmniej cztery krowy i dwa cielaki, 2-3 konie i źrebaka, kilka świń, owce, kaczki, kury, gęsi. Dużą stodołę i oborę wypełniały zapasy zimowe - zboża, ziemniaki, buraki. W piwnicy i składzikach na ośmioosobową rodzinę było naszykowanych sporo wędlin, konfitur, warzyw i owoców", wylicza straty pani Jurewicz. Po dwóch latach rabunkowego gospodarowania nieproszonych gości nie tylko że nic nie zostało z trzody i zapasów, ale Sakevičiusowie wycięli i spalili na opał nawet wszystkie drzewka z sadu, z dymem w piecu poszły też deski naszykowane przez gospodarza na podłogę do domu. Nawet bryczka nie ocalała, bo i ta została zużyta na opał.

Urodziłem się i umrę Polakiem

Ograbienie z całego dobytku i wypędzenie z własnego domu pani Janina wiąże z wcześniejszym wydarzeniem, jakie miało miejsce w lokalnym urzędzie litewskiej administracji w Podbrzeziu. Wezwano tam jej ojca Michała i kazano podpisać dokument o zmianie narodowości z polskiej na litewską. Przymuszany do wynarodowienia Michał Szostko stanowczo jednak tego odmówił. "Polakiem urodziłem się, Polakiem też umrę", odpowiedział urzędnikowi.

Odmowa przyjęcia litewskiej narodowości z pewnością mogła posłużyć dla litewskiej policji i administracji pretekstem do późniejszych grabieży, uważa pani Janina.

We wsi też mówiło się, że akcją wypędzeń z gospodarstw w Jęczmieniszkach sterował miejscowy ksiądz Ambroży Jakavonis. Fakt ten potwierdzają zresztą dokumenty archiwalne Wileńskiej AK. Delegat okręgowy rządu na Wileńszczyznę donosił Delegaturze Rządu na Kraj w Warszawie w sprawozdaniu za I kwartał 1943 roku: "Do końca stycznia 1943 roku trwało wysiedlenie Polaków z niektórych rejonów Wileńszczyzny, rozpoczęte w połowie grudnia ub. roku. Wysiedlono parę tysięcy gospodarzy Polaków, mieszkańców wsi w gminie rzeszańskiej, podbrzeskiej i mejszagolskiej.

Wysiedlanie pozornie nie było oparte na żadnym zarządzeniu władz niemieckich czy litewskich. Dokonała tego miejscowa policja litewska, złożona z elementów obcych, napływowych. Wyrzucano Polaków w sposób brutalny, rabując ich mienie, inwentarz, zboże i rzeczy osobiste.

Na ich miejsce sprowadzano małorolnych lub bezrolnych chłopów litewskich, którym oddawano bezpłatnie cała gospodarkę Polaków. Wszelkie próby uratowania mienia i ukrycia go u bliższych lub dalszych sąsiadów było ostro przez policję i przybyłych Litwinów tępione. W akcji tej bardzo gorliwie z policją współpracował proboszcz z parafii Jęczmieniszki, gminy Podbrzezie, znany szowinista litewski, napiętnowany swego czasu przez arcybiskupa wileńskiego za skrajny szowinizm.

Ksiądz ten, Ambroży Jakavonis, w swej gorliwości posuwał się tak daleko, że sam wskazywał policji miejsca ukrycia dobytku wyrzuconych przemocą Polaków, przyczyniając się w ten sposób do zupełnej ruiny swych polskich parafian". (Roman Korab-Żebryk, "Biała Księga w obronie Armii Krajowej na Wileńszczyźnie", str. 85).

Przeżyli dzięki sąsiadom i rodzinie

Ograbiona, wyrugowana z własnego domu i gospodarstwa ośmioosobowa rodzina Szostków okres poniewierki przeżyła dzięki pomocnej dłoni rodziny i sąsiadów. "Sąsiadka Rozalia Kulewicz w odległej o kilka kilometrów od Jęczmieniszek wsi Halinowo miała dom, gdzie pozwoliła nam zamieszkać. Starsi chłopcy Michał i Antoni poszli do pracy najemnej u gospodarzy. W ten sposób zarabiali na własne utrzymanie i pomagali rodzinie", opowiada losy rodziny po wypędzeniu pani Janina, uściślając, że Antoni zarabiał na chleb, służąc u mamy stryjecznego brata Stanisława Gładkowskiego we wsi Borskuny, natomiast Michał pracował w gospodarstwie Juszkiewiczów w Kajdanelach. Najmłodsze z rodzeństwa, siostry Janinę i Krystynę, pod swój dach zabrały siostry ich matki Melania Józefowicz i Wiktoria Pużasińska.

Tak oto tylko zawdzięczając rodzinie matki oraz dobrym sąsiadom Szostkowie przetrwali najtrudniejszy dla nich okres wojenny.

Króliki i gąska - cały majątek

Powrót na swoje był nieoczekiwany. Pewnego przedpołudnia niedzielą wiosny 1944 roku pani Filomena z córką Krystyną wracała z kościoła parafialnego w Jęczmieniszkach. Droga ze świątyni wiodła praktycznie przez podwórek zagrabionego domu. "Gdy tam właśnie mama i Krysia przechodziły, stały się świadkami niecodziennego wydarzenia. Sakevičius stał pod oborą, zaś w odległości kilkunastu kroków z wycelowaną doń bronią stało kilku żołnierzy AK", przekazuje opowieść matki pani Janina. "Ty, swołocz, jeszcze nie wyjechałeś", krzyczeli akowcy do intruza, strzelając na postrach w ścianę obory. "Wystraszona Krystyna pędem przez kładkę pobiegła do sąsiadki Kulewiczowej. Natomiast nie mniej wylękniona matka zaczęła prosić żołnierzy AK, by nie robili krzywdy Litwinowi", opowiada dramatyczną dla zaborcy chwilę pani Janina. Ostatecznie postraszonemu Sakevičiusowi polscy partyzanci dali 24 godziny na opuszczenie cudzego majątku. Ten szybko się zastosował do nakazu. Miał zresztą już wcześniej naszykowane zbite drewniane pudła na rzeczy. Wszystko zapakował na wozy i wraz z rodziną opuścił dom Szostków.

"Rodzice po przybyciu w rodzinne progi przeżyli szok. Całe gospodarstwo było zrujnowane. Z niegdyś zasobnej wiejskiej gospodarki zostały tylko króliki i jedna gąska. Króliki poryły w domu klepisko, ponieważ poprzedni gospodarze spalili deski przeznaczone na podłogę. Również inwentarz był albo spalony, albo zniszczony. Pola leżały ugorem", szczegółowo opisuje zastaną sytuację po powrocie moja rozmówczyni.

Janina Jurewicz nie ukrywa rozgoryczenia i żalu, że aktualne władze zupełnie obojętnie odbierają fakty o grabieżach i wypędzeniu z domów rodzin z okolic Podbrzezia w okresie II wojny światowej. O ile inni dzisiejsi obywatele Litwy otrzymali zadośćuczynienie od państwa za wysiedlenia i inne doznane krzywdy podczas ostatniej wojny i w późniejszym okresie okupacji, to Janina Jurewicz dotychczas nie może nawet odzyskać ziemi swych rodziców w Jęczmieniszkach. Ziemi, z której kiedyś zostali brutalnie wypędzeni.

Tadeusz Andrzejewski
Na zdjęciach: J. Jurewicz Anno Domini 2005;
rodzice - Filomena i Michał Szostkowie;
Jania nastolatka z siostrą Krytyną

PS. Jak pisaliśmy we wcześniejszych artykułach na ten temat, Dalia Kuodyte, szefowa Centrum Badania Ludobójstwa i Rezystencji, nie pofatygowała się dać żadnej historycznej oceny faktu wypędzeń polskich rodzin z okolic Podbrzezia przez kolaborujących z Niemcami litewskich policjantów. Nie zrobiła tego, mimo że instytucja państwowa, na której czele stoi, jest zobligowana z racji na swój status do zbadania takich przypadków. Nie dała żadnej kompetentnej oceny opisywanych wypędzeń, chociaż otrzymała w tej sprawie pismo wiceministra spraw wewnętrznych, który z kolei otrzymał list od wypędzonych.

<<<Wstecz