Fania Jocheles-Brancowska - wilnianka z getta
Na wileńskie spotkanie z okazji 60-lecia wyzwolenia Auschwitz przybyła też rodowita wilnianka z dziada pradziada Fania Brancowska z domu Jocheles. Mówiąca piękną przedwojenną polszczyzną Fania Brancowska w czasie II wojny światowej straciła całą swoją rodzinę, sama jednak przeżyła gehennę w getcie wileńskim.
Getto wileńskie istniało od 6 stycznia 1941 roku do 23 września 1943, kiedy to nastąpiła jego likwidacja w ramach obłędnego planu hitlerowców tzw. "Endlosung der judischen Frage".
Dwudziestokilkuletnia wówczas Fania do getta trafiła z całą swoją liczną rodziną - matką Rachel, ojcem Beniaminem Jocheles, siostrą Riwel, dziadkami i dalszymi krewnymi. Nikt oprócz niej nie przeżył. Ojciec został zamordowany w obozie Kloge w Estonii we wrześniu 1944 roku, matka i jej starsza siostra zginęły w miejscowości Kaiserwald pod Rygą. Dalsza rodzina została zamordowana przez oprawców z "Ypatingas buris" w wileńskich Ponarach.
W getcie rodzina najpierw mieszkała przy ulicy Szpitalnej później przy Straszuna. Cierpieli głód, poniewierkę i oczywiście ciągły strach, bo wiadomo było przecież, jaki ostateczny los szykują im naziści. Jakie-takie szanse na przeżycie (albo przynajmniej na wydłużenie życia w getcie) dawała praca. Ten, kto pracował, po pierwsze, był potrzebny dla niemieckiej machiny wojennej, po drugie, miał kartki na żywność. "Scheiny" (po niemiecku kartki) otrzymywali tylko ci, którzy pracowali. Za nie osoba pracująca miała prawo utrzymywać żonę bądź męża (w zależności, kto miał pracę) oraz dwoje dzieci. Przy tym kolory "scheinów" ciągle się zmieniały, jeżeli nie zdążyłeś zrealizować kartki na czas, traciła ważność", skrupulatnie opowiada o realiach życia za murem F. Brancowska.
Roboty były bardzo różne. Żydzi pracowali na Porubanku, byli zmuszani do czyszczenia toalet, w getcie zajmowali się majsterkowaniem - ze słomy pletli łapcie dla żołnierzy Wehrmachtu, z wilkliny domowe kapcie. "Trawa była bardzo ostra, dlatego po dniu pracy ręce mieliśmy całe pokrwawione", mówi moja rozmówczyni, dodając, że, na szczęście, czasami też była praca lżejsza - wiązanie wełnianych ubrań.
Żywność, którą dostawali za niewolniczą pracę, tylko z pozoru można było uznać za takową. Chleb przypominał raczej opiłki z domieszką mąki. Natomiast żywności na własną rękę nie wolno było zdobywać, nawet obierek po ziemniakach. Tylko na duże święta mieszkańcy getta mogli skosztować koniny, ale wcześniej musieli przynieść zaświadczenie, że byli w łaźni. Niemcy żywili bowiem tylko tych, którzy nie mieli chorób.
Żyjąc w getcie próbowano tworzyć pozory normalności. Na jego terenie działały szkoły, był też żydowski teatr (w budynku dzisiejszego teatru "Lele"). "Wszyscy jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że dzisiaj uczęszczam do teatru, jutro zaś mogę być już w Ponarach", snuje swą smutną opowieść F. Brancowska. Uzupełnia przy tym, iż sama w zasadzie starała się omijać teatr, wychodząc z założenia, że "na cmentarzu koncertów nie urządzają". Zauważa też, że Żydów z wileńskiego getta mordowano w Ponarach, natomiast zmarłych od chorób lub wycieńczenia grzebano na żydowskim cmentarzu, zlokalizowanym w dzisiejszych Justyniszkach.
Fania Brancowska wspomina też z wdzięcznością o poświęceniu wilnian-Polaków, którzy z narażeniem własnego życia nieśli pomoc mieszkańcom getta. Jadwiga Dudis, żołnierz AK, przyszywała sobie sama żółtą gwiazdę Dawida i przedostawała się do getta, by pomóc mieszkającym tam Żydom. Niedawno odnaleziono grób odważnej Polki na wileńskiej Rossie, uczcili jej pamięć zarówno Polacy, jak też Żydzi.
Sama Fania cudem uratowała się w ostatniej chwili przed likwidacją getta. Należała do konspiracji, uciekła do lasów, gdzie przebywała do wyzwolenia Wilna od Niemców w lipcu 1944 roku. Około 120-130 osobom udało się też uratować dzięki pomysłowości inżyniera Samuela Kaplińskiego, który dobrze znał lokalizację wileńskich kanalizacji. "Uciekinierzy weszli na ulicy Rudnickiej 9 do kanałów i wyszli na ulicy św. Ignacego, już poza murami getta. Większości z nich udało się uratować. Tylko trzech Niemcy złapali i natychmiast powiesili.
Aktualnie, jak wynika z wiedzy byłych więźniów wileńskiego getta, żyje jeszcze 68 osób, które uratowały się z wileńskiego getta, i 35 - z kowieńskiego.
Tadeusz Andrzejewski
Na zdjęciach: nikt z licznej rodziny Jocheles oprócz Fani (w pierwszym rzędzie pierwsza od lewej) nie przeżył wojny;
F. Brancowska jest strażniczką pamięci o wileńskim getcie
Fot. archiwum i autor