Z historii Polaków Litwy Kowieńskiej

Wspominając rodzinę Skłodowskich

Podczas ubiegłorocznych obchodów 60. rocznicy operacji "Ostra Brama" o wyzwolenie Wilna w wielu miejscach na Wileńszczyźnie oddano hołd poległym oraz uhonorowano żyjących żołnierzy AK. Mniej znaną kartę historii stanowi jednak konspiracyjna działalność Polaków Litwy Kowieńskiej. Coraz trudniej jest odtworzyć wydarzenia sprzed 60 lat, świadkowie tamtych czasów odchodzą na zawsze, a nie każdy z nich przecież zdążył przekazać czy zanotować swe wspomnienia. Wraz z ludźmi odchodzą w niepamięć również nazwiska dawnych bohaterów. Pewnego razu w rozmowie zostało wymienione nazwisko harcerza i żołnierza AK, dowódcy "Szarych Szeregów" na Kowieńszczyźnie Zbigniewa Skłodowskiego ps. "Kura". Jak się okazało, koleżanką z lat gimnazjalnych Zbyszka była mieszkająca w Kownie pani Irena PACOWSKA.

Rodzinę Pacowskich nie ma potrzeby specjalnie przedstawiać naszym czytelnikom: mówiąc o niełatwych kolejach przetrwania polskości w grodzie nad Niemnem, wymienia się ją jako jedną z pierwszych. Patriotyzm nie na pokaz i głęboka świadomość swej przynależności narodowej, piękna polszczyzna na co dzień - nie tylko przetrwały w progach domu państwa Ireny i Ewalda Pacowskich lecz zostały wpojone dzieciom: od kilkunastu lat córka Alina dzielnie prowadzi znany daleko poza Kownem zespół "Kotwica". Gospodarzy przytulnego mieszkania w jednym z domków na Zielonym Wzgórzu nie trzeba było namawiać do podzielenia się wspomnieniami: czynią to z przyjemnością, szczególnie jeżeli rozmowa dotyczy okresu ich młodości. Niełatwa, a nawet gorzka czasem, obdarowała ona ich rzeczą najważniejszą - trwałym fundamentem zasad życiowych. Dlatego i dziś przyjmują blisko do serca wszelkie kłopoty, które przeżywa Kowieński Oddział ZPL.

Do czasów ich młodości należą właśnie wspomnienia o Zbyszku Skłodowskim. I to nie tylko z powodu nauki w jednej klasie i zażyłej przyjaźni z jego siostrą Kaliną. Jest to też wierność tamtym latom, mierzona nie słowami, lecz konkretami: państwo Pacowscy ustawili nagrobek i opiekują się miejscem wiecznego spoczynku ojca i cioci - Anny i Stanisława Skłodowskich - na małym cmentarzu w Towiankach koło Kiejdan. Tam, w ojcowskim majątku 1 stycznia 1920 roku przyszedł na świat Zbyszek.

"Zbyszek pojawił się w gimnazjum (Prywatne Gimnazjum Polskie im. Adama Mickiewicza w Kownie) już w V klasie i uczył się razem z nami przez cztery lata. Po 1926 r. polskie szkolnictwo powszechne na Litwie uległo praktycznie całkowitej likwidacji, działały jedynie gimnazja prywatne. Zbyszek wraz z siostrami pobierał naukę w domu, ojciec nie chciał puszczać dzieci do szkół litewskich. Wnuk powstańca, ochotnik legionista w wojnie z bolszewikami, miał on takie twarde nastawienie, gdyż w pobliżu nie było już szkół polskich, a dla wysłania do prywatnych gimnazjów polskich w Poniewieżu czy Kownie chyba nie miał możliwości. Trójka rodzeństwa - Zbyszek, Kalina i Sława - uczyła się więc w domu, chociaż przez lokalne władze litewskie ojciec często był szykanowany i otrzymywał kary za nieoddawanie ich do szkoły litewskiej. Przyszykowani odpowiednio, składały oni potem egzaminy do naszego gimnazjum. Zbyszek trafił do mojej klasy, siostra Kalina, moja rówieśniczka, do młodszej o rok.

Była to bardzo patriotyczna rodzina, wszyscy byli dzielni, energiczni, aktywni. Zbyszek był bardzo rzetelny w wykonywaniu obowiązków, koleżeński, lubiany przez wszystkich, uczciwy, uspołeczniony od samego początku, taki niespokojny duch w najlepszym tego słowa znaczeniu. Niemal od chwili rozpoczęcia nauki był on związany z ruchem harcerskim. Harcerstwo w tamtym okresie działało na Kowieńszczyźnie nielegalnie, pod płaszczykiem "Czerwonego Krzyża", zabronione od roku 1926 z powodu zerwanych stosunków dyplomatycznych między Litwą a Polską. Od 1937 r. razem z kolegą Tadeuszem Kognowickim i koleżanką Bożeną Łapinówną z naszej klasy oraz Janiną Borowską już wyjeżdżał potajemnie na obozy szkoleniowe drużynowych do Polski. Jesienią 1938 r., kiedy stosunki polsko-litewskie unormowały się, a do Kowna przybył ambasador Polski Franciszek Charwat, powstały w Kownie cztery drużyny harcerskie. Drużynowym II drużyny męskiej im. księcia Józefa Poniatowskiego został Zbyszek Skłodowski.

Od tamtego czasu ja również należałam do harcerstwa. Mieliśmy ciekawe zajęcia, wycieczki, ćwiczenia na sprawność, biwaki, ogniska. Ta romantyka przyciągała, wtedy do harcerstwa należało sporo młodzieży gimnazjalnej. Kierunek był jasny: prawo harcerskie - "Wiara. Ojczyzna. Cnota". Latem 1939 r. już sama wyjeżdżałam na przeszkolenie do Polski, na Wołyń i nad jeziora Augustowskie. Jakże nam było tam dobrze! Do dziś pamiętam, że wracając do domu, po przekroczeniu granicy polsko-litewskiej, kiedy nawet nie zetknęłam się jeszcze z żadnym człowiekiem, tak ciężko zrobiło się na duszy, jak gdyby coś mnie przygniatało. Ciągle bowiem odczuwaliśmy na sobie presję nacjonalistyczną, byliśmy świadkami likwidacji państwowych polskich szkół, później - organizacji społecznych, prasy polskiej w Kownie.

Ze Skłodowskimi kontaktowaliśmy i po ukończeniu gimnazjum. W czasie wojny Zbyszek i Kalina, jak wielu harcerzy, należeli do komórek konspiracyjnych Armii Krajowej. Młodzież harcerska pomagała uchodźcom z Polski, ratowała internowanych w obozach. Od 1940 r. Zbyszek był poszukiwany przez policję litewską. Został aresztowany na dworcu w Wilnie podczas wyjazdu do Warszawy w marcu 1942 r. Podobno podczas kontroli dokumentów omyłkowo podał nie fałszywy Ausweis lecz dokument na swoje nazwisko i natychmiast został ujęty. W więzieniu na Łukiszkach był okrutnie torturowany, lecz nie zdradził nikogo. Zginął w Ponarach podczas egzekucji 13 czerwca 1942 r. W muzeum ofiar zbrodni w Ponarach widzieliśmy jego zdjęcie w mundurze harcerskim wraz z koleżanką-harcerką.

Siostra Zbyszka Kalina również działała konspiracyjnie, była łączniczką AK, lecz po wojnie udało się jej uniknąć aresztowania i wyjechać z matką do Polski, chociaż wyjazd Polaków z Litwy Kowieńskiej był na wszelkie sposoby utrudniany. Wszystkich chętnych wyjazdu nie mógł bowiem zabrać jeden jedyny oficjalny transport, przydzielony dla Kowna. Osiadła z rodziną w Toruniu, a chociaż miała na wychowaniu trzech synów, ukończyła wydział etnograficzny Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Pracowała zawodowo najpierw na uczelni, później jako kustosz i kierownik działu w Muzeum Okręgowym miasta. Oddana pracy społecznej, była dzielna do ostatnich dni życia, zmarła w lipcu 2003 r. Podczas odwiedzin Kowna zawsze jeździliśmy do Towianek, gdzie po dawnym majątku zachowały się jedynie stare drzewo, stodoła i oczywiście groby rodzinne na cmentarzu.

Losy mojego przedwojennego pokolenia były ciężkie, czasami wręcz okrutne. Za naszą polskość często płacono wtedy najwyższą cenę. W 1941 r. zginął mój kolega z klasy Tadeusz Kognowicki, drugi obok Zbyszka aktywny działacz harcerski na Kowieńszczyźnie. Aresztowany w 1940 r. przez NKWD, został rozstrzelany na terenie Białorusi w czerwcu 1941 r. W niemieckim obozie zginął inny kolega - Janusz Strawiński. W Kownie z naszego gimnazjum pozostało nas ledwie kilka, z którymi podtrzymujemy kontakty, reszta rozproszyła się po świecie: w Polsce a nawet za oceanem".

W książce "Ponary - Wileńska Golgota" jej autorka, Helena Pasierbska, podaje relację o Zbigniewie Skłodowskim, spisaną przez siostrę Kalinę. Wspomnienia kończą słowa jednego z jego podkomendnych: "... nie można niczego pisać o walczącej Polonii litewskiej, nie zaczynając od Zbyszka i fundamentów organizacyjnych, które on założył tam pod rozbudowę przyszłej Armii Krajowej".

Po śmierci serdecznego kolegi Jerzego Dowgirda, po wojnie zamieszkałego w Warszawie, panu Ewaldowi Pacowskiemu przekazano spisane przez przyjaciela "Wspomnienia Polaków z Litwy Kowieńskiej w latach 1939-45". Zostały one w znacznej mierze poświęcone przedwojennej historii harcerstwa polskiego w Kownie, Poniewieżu, Wiłkomierzu i innych miejscowościach, a także działalności konspiracyjnej AK na terenie Litwy. Sporo miejsca autor wspomnień udzielił ofiarnej służbie dla Ojczyzny Tadeusza Kognowickiego i Zbigniewa Skłodowskiego. Tym wybitnym osobowościom wśród młodzieży polskiej lat międzywojennych na Litwie poświęcił swe wspomnienia ks. hm. dr Krzysztof Bojko, opublikowane w poszczególnych numerach "Magazynu Wileńskiego" w latach 1998-99. Każda nowa informacja uzupełniająca historię ma swoją wartość. Może w przyszłości będziemy mogli chociaż fragmentarycznie zapoznać z nimi naszych czytelników. Ocalone od zapomnienia okruchy dziejów są bowiem naszym dziedzictwem, które mamy zachowywać i przekazywać potomnym.

Czesława Paczkowska

<<<Wstecz