Muzeum Etnograficzne Wileńszczyzny - u progu pięciolecia

Promuje swoje, sercu bliskie

Wstyd i hańba temu, kto chwali cudze, a swego nie zna, co dotyczy też, a może przede wszystkim czasów byłych-minionych. Bo przecież przeszłość stanowi konieczny zrąb pod teraźniejszość i przyszłość. Właśnie tego pomne władze samorządowe rejonu wileńskiego i Akcja Wyborcza Polaków na Litwie podjęły decyzję o otwarciu Muzeum Etnograficznego Wileńszczyzny - placówki, która stałaby się bastionem dziedzictwa kulturowego, a poprzez zgromadzone eksponaty w sposób jakże wymowny zaświadczałaby o hołdzie pamięci złożonym naszym przodkom.

Eksponat - do eksponatu

Muzeum zdecydowano zlokalizować w Niemenczynie, przeznaczając na jego siedzibę przedwojenną jeszcze remizę strażacką, gdzie później mieścił się Dom Kultury. Uroczyste otwarcie placówki poprzedził kapitalny remont budynku, na co z kiesy samorządowej przeznaczono około 200 tys. litów. Zmienił on wygląd nie do poznania, gdyż wymieniono okna, drzwi i strop, ba - cały dach pokryto od nowa, wykonano inne zabiegi kosmetyczne.

W tworzeniu przyszłych zbiorów muzealnianych wielce przysłużyły się natomiast wcześniejsze badania terenowe, skrupulatnie prowadzone przez pracowników i studentów Katedry Etnologii i Antropologii Kultury Uniwersytetu Warszawskiego jak również kilku wykładowców Wileńskiej Pomaturalnej Szkoły Rolniczej. Reszty dopełniły gorące apele-prośby wydziału kultury, sportu i turystyki samorządu rejonu wileńskiego do mieszkańców o przekazywanie na rzecz powstającej placówki tego z przedmiotów użytku domowego, co naznaczone piętnem czasu, a co zalega nieraz bezużytecznie strychy, komory oraz składziki. I - trzeba przyznać - bynajmniej nie wołały one na puszczy. Jedni ofiarowali wiklinowe kobiałki albo niecki, drudzy - żelazka, cepy, kołowrotki, trzeci - cepy, sochę albo kosę pamiętającą dziada-pradziada, a na gesty w tym szczególnie szerokie zdobyli się: Mikołaj Trabuć, Scholastyka Tuszczewska, rodziny Ingielewiczów, Czaplińskich, Borkowskich. Tak to z przysłowiowego ziarnka do ziarnka uzbierała się miarka liczona na ponad 200 eksponatów. Troską pierwszego dyrektora muzeum Zygmunta Lachowicza i Algimanta Baniewicza stało się natomiast ich skrzętne skatalogowanie i zakonserwowanie przed dalszym niszczycielskim działaniem czasu, co niczym kornik.

6 lutego 2000 roku nastąpiło uroczyste otwarcie muzeum, na które pofatygowało się przybyć krocie gości. Wszyscy byli zgodni: jest to historyczna chwila, bo oto zaistniała placówka, mająca ocalać od zapomnienia jakże chlubne i bogate w wątki dzieje Wileńszczyzny. "Życzenia nie poprzestania na osiągniętym zaczęły się spełniać poniekąd z marszu - twierdzi pełniący obowiązki dyrektora od grudnia roku 2000 Algimant Baniewicz. - I to równolegle w dwóch przejawach: poprzez stale przybywającą liczbę eksponatów jak też szerzący się zakres działalności".

Trudno się z tym nie zgodzić, jeśli się zważy, że pierwotna liczba eksponatów na przeciągu pięciu lat uległa podwojeniu, a lista na pewno wciąż nie jest zamknięta, gdyż po prywatnych domach jest jeszcze wiele rzeczy, które mogłyby wzbogacić zbiory niemenczyńskiego muzeum. Tyle że o ich pozyskanie coraz trudniej, gdyż właściciele, choć są to nieraz przedmioty nieużyteczne, wymagają odpłatności, a oni na to nie mają środków.

Rajdy etnografią naznaczone

Za przykładem Muzeum Ludowego w Węgorzewie MEW stało się organizatorem rajdów etnograficznych po Wileńszczyźnie. W czerwcu tego roku planowany jest trzeci z kolei. W każdym z dwóch dotychczasowych udział wzięło po kilka drużyn, złożonych z uczniów szkół rejonu wileńskiego, na czele z osobami starszymi, którym nieobojętna jest wiedza o swych małych ojczyznach, że wymienię tu: Michała Treszczyńskiego, Annę Adamowicz, Elżbietę Czapkowską, Tadeusza Wincela, Helenę Bakuło lub Margarytę Czekolis; przy MEW-ie młodzież niemenczyńską, chętną poznać historię i osobliwości stron rodzinnych, zgarnął natomiast pod swe skrzydło student Uniwersytetu Wileńskiego Edward Wickun.

Rajdowicze najczęściej o własnych nogach przemierzają ojcowizny, nagrywają albo notują wspomnienia najstarszych wiekiem mieszkańców, porządkują cmentarze i groby, gromadzą też "łupy" w postaci ofiarowanych staroci, mających się stać eksponatami muzeum niemenczyńskiego i nie tylko. Bo - przyznać trzeba - MEW rozochociło poszczególne zakątki Wileńszczyzny do gromadzenia zbiorów. W ten to sposób zaistniały jego dwie filie - w Domu Kultury w Sużanach, gdzie o gros eksponatów zatroszczył się dyrektor i duch wielce niespokojny Jan Szpakow. Filia druga - w dworku Jeleńskich w Glinciszkach - jest natomiast w stadium tworzenia. Za przeznaczone przez samorząd 20 tys. litów wyremontowano dwa pokoje, gdzie właśnie zostanie rozmieszczone to, co łaska miejscowych mieszkańców, a co zgromadzono podczas ubiegłorocznego rajdu.

Turystę zwabić!

Od roku, odkąd przy Muzeum Etnograficznym Wileńszczyzny powstało Centrum Informacji Turystycznej, stało się ono wielkim promotorem rejonu wileńskiego pod względem jego walorów przyrodniczo-rekreacyjno-wypoczynkowych. Kierujący tą pracą Dariusz Borusewicz ma rękawy wysoko podwinięte w robocie, a i głowę pełną pomysłów na przyszłość. Wspólnie z Fryderykiem Szturmowiczem, st. specjalistą ds. turystyki w samorządzie rejonu wileńskiego, opracowali szlaki lądowe, wiodące po najbardziej atrakcyjnych widokowo i dziejowo miejscowościach rejonu wileńskiego. Dariusz naniósł je wszystkie na sporządzoną mapę, która ma się stać swoistym vademecum dla chętnych odwiedzenia okolic Wilna: tych z Litwy i zza granicy.

Ostatnio oczkiem w głowie Borusewicza i Szturmowicza jest wypracowanie oferty turystyki wodnej. W tym celu samorząd rejonu wileńskiego nabył 12 kajaków i przyczepę do ich przewozu. Są więc pełni zdecydowania już tegorocznym latem zorganizować spływ Żejmianą i Wilią przypominający rekonesans, gdzie by ewentualnie turyści-wodniacy mogli się zatrzymać na nocleg. Wprost pod dachem wiejskich zagród, co byłoby dodatkową atrakcją dla płynących kajakami, a dla miejscowej - nierzadko bezrobotnej ludności - mogłoby stanowić okazję do zarobkowania. Tak malownicza wizerunkowo i ekologicznie czysta Wileńszczyzna tymczasem póki co przypomina turystyczną terra incognita. MEW chciałoby się przyczynić do odmienienia tak niekorzystnego stanu rzeczy i wielka mu za to chwała.

Z odsieczą rzemiosłom zapomnianym

Równie ambitne zamiary ma też placówka niemenczyńska w promowaniu rzemiosł ongiś na Wileńszczyźnie popularnych, a dziś przyzapomnianych, czego przykładem - garncarstwo i tkactwo, w czym pomocną dłoń wyciąga wspomniane już Muzeum Ludowe w Węgorzewie. Początki były takie, że parę lat temu na zorganizowane tam warsztaty udali się wydelegowani przez MEW Bożena Ingielewicz wraz z czteroma dziewczętami ze szkoły w Niemenczynie oraz Tomas Zakrys. Pierwsze wtajemniczały się w arkana pracy na krosnach, a drugi - przy kole garncarskim. Te minikrosna i koło garncarskie zostały zresztą przez węgorzewian podarowane niemenczynianom. Żeby tu, na miejscu, pomogły zdobyć ostrogi każdemu, kto zdradza zainteresowanie w tych rękodzielnictwach.

Z tkactwem wszystko poszło niczym po lodzie, gdyż pani Ingielewicz sprowadziła i ulokowała na poddaszu muzeum będące jeszcze "na chodzie" babcine krosna i teraz wspólnie z Krystyną Balul, również złotą rączką w wyszywaniu i szydełkowaniu, wyczarowują z pomocą czółenka różne tkackie wyroby. Nieco gorzej ma się natomiast sprawa z garncarstwem. To, co poczęli z gliny Tomas Zakrys wraz z młodymi podopiecznymi, wypadło dowozić do Margaryty Czekolis w Glinciszkach, aby poddać wypalaniu, gdyż sami nie posiadają pieca. Algimant Baniewicz twierdzi jednak, że to tylko kwestia czasu. Prowadzony aktualnie z dużym rozmachem remont w pomieszczeniach MEW-u, na co 30 tys. litów wyłożył samorząd rejonu wileńskiego, pozwoli znacznie powiększyć zajmowaną dotychczas powierzchnię 300 metrów kwadratowych. Znajdzie się więc miejsce na umieszczenie pieca do produkcji wyrobów ceramicznych, a ponadto będzie można cokolwiek "rozładować" klitkę z krosnami.

Stawka na aktywnych

Nie bacząc na dyskomfort lokalowy Muzeum Etnograficzne Wileńszczyzny mnoży inicjatywy, zgarniając pod swój dach wszystkich, kto chce się udzielać społecznie. Od pierwszego dnia jego istnienia ma tu swoją siedzibę drużyna harcerska. Na dobre zdążyło również się zadomowić kierowane przez Nerijusa Zakrysa Stowarzyszenie rejonu wileńskiego na rzecz upiększania Litwy. Jego członkowie (a są nimi jak dorośli tak też młodzież) wykorzystując po części fundusze europejskie zakrzątnęli się przy porządkowaniu okolic Niemenczyna - grodziska we wsi Pilakolnie, terenu przyległego do Skały Świętej w Lucianach, brzegów rzeki Niemenczynka. Ostatnim lokatorem MEW-u jest natomiast orkiestra podwórkowa, którą zaczął prowadzić Aleksander Kalinow. "Gdy do końca uporządkujemy teren z tyłu muzeum, powstanie idealne miejsce dla jej koncertów" - twierdzi tryskający entuzjazmem dyrektor Algimant Baniewicz.

Dobrze, że ten buchający entuzjazm z dyrektora, jego zastępcy Stanisława Adomajtisa, wspomnianych już Dariusza Borusewicza, Nerijusa Zakrysa, Bożeny Ingielewicz, Krystyny Balul, Marka Widuty udziela się też otoczeniu. Stałymi bywalcami w progach muzeum są nauczyciele pracujący i emerytowani: Tadeusz Wincel, Ryszard Borejko, Alina Kiryłowa, Henryk Borkowski, Bolesław Kirwiel, pedagog i mistrz obiektywu fotograficznego Ryszard Sudenis, dyrektor Niemenczyńskiego Ośrodka Kultury Antoni Szostko, st. pracownik etnokultury i dziedzictwa kulturowego wydziału kultury, sportu i turystyki samorządu rejonu wileńskiego Waldemar Wiszniewski, starosta m. Niemenczyna Mieczysław Borusewicz i gminy niemenczyńskiej wiejskiej Edward Puncewicz. Gromadzą się, naradzają, a co ważne - "burze mózgów" znajdują następnie praktyczne wcielenia.

Krocie wystaw, krocie przyjaciół

Żelaznym punktem działalności muzeum są ponadto organizowane wystawy - tradycyjne, okazjonalne i ukazujące dorobek twórców ludowych. Kilka razy prezentowano tu wycinanki, szopki bożonarodzeniowe, upiększenia noworoczne i pisanki, obejrzeć też można było rzeźby śp. Józefa Miłosza z Mejszagoły, ekspozycje fotograficzne miejsc mistycznych i pamięci Wileńszczyzny. Wielkim wzięciem cieszyły się próby zaprezentowania twórców ludowych z poszczególnych gmin - podbrzeskiej, bezdańskiej, niemenczyńskiej wiejskiej i sużańskiej. Nie muszę mówić, że dla tych ludzi tworzących rękodzieła nieraz sobie a muzom, była to jakże wielka nobilitacja. Podobnie jak dla dzieci artystycznie uzdolnionych z wileńskich szkół im. Sz. Konarskiego i Wł. Syrokomli, czyje prace również dotarły do Niemenczyna. Skoro o uczniach mowa, warto dodać, że są tu oni częstymi gośćmi. Przyprowadzani przez nauczycieli, by wysłuchali jakże poglądowych lekcji o historii stron ojczystych.

Kiedy przed kilkoma dniami odwiedziłem Muzeum Etnograficzne Wileńszczyzny, zastałem tu gorączkową krzątaninę, poprzedzającą jubileusz pięciolecia. Na stole przed Algimantem Baniewiczem leżał plik zaproszeń na przewidziane 4 lutego br. uroczystości. Trafią one do wszystkich, kto za okres istnienia placówki stał się jej wiernym przyjacielem tudzież gorliwym orędownikiem, a adresatami szczególnie serdecznymi będą: Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie, Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Sejn i Sejneńszczyzny "Ziemia Sejneńska", Podlaski Oddział Stowarzyszenia "Wspólnota Polska", kierownictwo zaprzyjaźnionej ze starostwem niemenczyńskim gminy Oleśnica, otwarte na szeroko zakrojoną współpracę z MEW-em Muzeum Etnograficzne w Toruniu. Słowem, zanosi się na spotkanie tych, kto jest bardziej niż przekonany, że przeszłość stanowi konieczny zrąb pod teraźniejszośc i przyszłość, dając tego wyraz w założeniu muzeum, co niczym bastion dziedzictwa kulturowego.

Henryk Mażul
Na zdjęciach: tak się prezentuje MEW od zewnątrz;
fragment jednej z ekspozycji;
dyrektor A. Baniewicz, kustosz N. Zakrys i kierownik Ośrodka Informacji
Turystycznej D. Borusewicz omawiają scenariusz obchodów 5-lecia muzeum

Fot. autor

<<<Wstecz