6 stycznia br. minęło 15 lat od ukazania się pierwszego numeru czasopisma "Magazyn Wileński"

Ze słowem ojczystym zbratani

Po tym, kiedy 5 maja 1988 roku powstało Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Polaków na Litwie, które po niespełna roku przekształciło się w Związek Polaków na Litwie, biało-czerwone odrodzenie przypominało po wiosennemu wezbraną górską rzekę, a jedna z jej odnóg porwała też ukazującą się wówczas na Litwie prasę polskojęzyczną - "Czerwony Sztandar" oraz świeżo powstały organ ZPL-u - "Naszą Gazetę", której łamy wręcz dławiły się od publikacji przesiąkniętych polskością: zarówno w historycznym tak współczesnym aspekcie.

Tytuł nowy, kolorowy...

Ten natłok informacji powodował, że w zapamiętale toczonych dziennych i nocnych rodaków rozmowach zaczęto pobąkiwać o tytule nowym - w postaci czasopisma w ładnej kolorowej szacie graficznej i w pełni niezależnego - swoistej kroniki naszego - Polaków na Litwie - trwania na swoim. Tymi, kto zdecydował się słowo oblec w ciało i spowodować, by zamieszkało między czytelnikami, byli ówczesny zastępca redaktora naczelnego "Sowietskiej Litwy" Michał Mackiewicz oraz Jan Sienkiewicz - w jednej osobie prezes ZPL-u i dziennikarz "Czerwonego Sztandaru".

Owszem, zdawali sprawę, że wieść o kolejnym (tym bardziej niezależnym!) polskim wydaniu prasowym w odpowiednich organach państwowych stanie się przysłowiową "czerwoną płachtą na byka". I - rzeczywiście - wiele progów musieli naobijać, w wielu dysputach skruszyć kopie, nim 18 czerwca 1989 roku z błogosławieństwa kolejno wydziału propagandy i agitacji KC Komunistycznej Partii Litwy oraz jego biura w "Gławlicie" zarejestrowano "Magazyn Wileński". Wysiłki te kompensowała jednak z nawiązką radość, że był to drugi po "Atgimimasie" samodzielny tytuł prasowy na wybijającej się ku własnej niepodległości Litwie.

Początki jak wielka improwizacja

Buchający niczym lawa z krateru entuzjazm pomysłodawców pisma udzielił się - widać - także przyszłym jego czytelnikom: ogłoszona na początku sierpnia prenumerata na rok 1990 przeszła najśmielsze oczekiwania, wyniosła bowiem prawie 12 tysięcy. Kiedy poczta przeliczyła z niej wpływy, zamykające się sześciocyfrową liczbą, od razu zwrócili zaciągniętą w SSKPL pożyczkę w wysokości kilku tysięcy rubli na zakup papieru i inne potrzeby związane z rozruchem inicjatywy, której rozmach mógł naprawdę imponować. Michał Mackiewicz nawet dziś, po latach, nie może uwierzyć, że pierwszy numer czasopisma, jaki ukazał się 6 stycznia 1990 roku, liczył w nakładzie 43(!) tysiące egzemplarzy, z których 30 tysięcy miało być rozprowadzanych z pomocą "Ruchu" w Polsce.

Nim wykrystalizował się stały skład redakcji, pierwsze numery przypominały dziennikarską tłokę, przede wszystkim sztandarowych piór: Heleny Ostrowskiej, Krystyny Marczyk, Janiny Lisiewicz, Barbary Znajdziłowskiej, Haliny Jotkiałło, Alwidy Bajor, Jana Sienkiewicza. Wypada też odnotować, że pierwszych siedem numerów pisma przygotowano do druku w Polsce, a ten "import" wynikał z odmowy przyjęcia tekstów przez drukarnię w Wilnie, gdyż składający po polsku linotypiści byli w deficycie, co mogło przeszkodzić terminowemu ukazywaniu się "Czerwonego Sztandaru". Na szczęście, pomocną dłoń w kierunku raczkującego dwutygodnika (bo taki cykl wydawniczy zdecydowano obrać) wyciągnęły prezesowane przez Józefa Klasę Towarzystwo "Polonia" oraz redakcja "Wiedza i Życie", która zaoferowała pomoc w składaniu i łamaniu stron, trafiających następnie do drukarni w Wilnie.

Wkrótce z ich pomocą "Magazyn Wileński" otrzymał trzy komputery. Kłopot był olbrzymi, bo nie mieli zielonego pojęcia nawet, jak je uruchomić. Wypadło zatem niejedną noc spędzić w redakcji, na którą odnajęto piwniczne pomieszczenie w Domu Prasy. Gdy tak stawali na nogi, gdy mościli sobie gniazdko, zostali znienacka rażeni w plecy, kiedy to 12 stycznia 1991 roku komandosi sowieccy zajęli budynek z ich redakcją. Utracili wszystko, wychodząc jak stali.

Kątem u naczelnego

Gdy cudem udało się odzyskać pozostawiony tam sprzęt komputerowy, przenieśli go do dwupokojowego mieszkania Michała Mackiewicza przy ulicy Gabijos. Miało być na krótko. Zostało natomiast na lat około 6, a okres ten wspominają z wielkim sentymentem. Naczelny twierdzi, że miał wygodę, bo wystarczyło wstać z łóżka, a już był... w redakcji. Razem dwoili się i troili w robocie, razem pili herbatę, ba - konsumowali obiady, nieraz też kolacje, a menu szczególne stanowiły smażone na oleju bliny ziemniaczane, w czym się specjalizował Jan Sienkiewicz. Troską gospodarza było, aby lodówka nie świeciła pustkami i aby podwładnym żołądki z głodu marsza nie grały, z czego wywiązywał na "piątkę" z plusem.

Owszem, stracił Michał Mackiewicz patent na życie prywatne, choć zdawał sobie sprawę, że tę lokalizację redakcji w jego progach w znacznym stopniu warunkowała sytuacja materialna, w jakiej się znaleźli. Okres, kiedy pismo było samowystarczalne, co więcej, kiedy potrafiło wypracować pokaźne zyski, minął wraz z początkiem "mielizny" gospodarczej, na jakiej znalazła się Litwa. Dla "Magazynu Wileńskiego" dotkliwszy o tyle, że utracił w Polsce dystrybucję 30 tysięcy egzemplarzy, kiedy splajtował "Ruch". Po krótkotrwałej prospericie musieli się zgodzić na klepanie biedy.

Zarobić na "Magazyn"!

Żeby wiązać przysłowiowy koniec z końcem, wpadli na pomysł zarobkowania poprzez sprowadzanie na sprzedaż u nas książek i prasy polskiej ze zwrotów w celu dofinansowania "Magazynu Wileńskiego". Takie zarobkowanie ma zresztą miejsce po dzień dzisiejszy. W praktyce wygląda to tak, że co jakiś czas jadą buskiem do Warszawy, kupują tam książki albo "na wagę" zdezaktualizowaną prasę, ładują to wszystko i wracają z powrotem, a dostarczony towar trafia do księgarń i kiosków w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Począwszy od wiosny'1991 "pierwsze skrzypce" w tej pracy gra niezmiennie Czesław Tatol - w jednej osobie kierowca, ładowacz i dystrybutor. Jak mówi uśmiechając się, poprzez wyjazdy do Polski trzy paszporty musiał zmienić, bo je celnicy przy przekraczaniu granicy ostemplowali do reszty. Przez pewien czas towarzyszył mu świętej pamięci Marek Guniewicz, teraz czynią to wspólnie z Pawłem Jatkiewiczem.

Czapki z głów na znak podziwu trzeba zdejmować, gdy się słucha opowieści Cześka, jak to przekraczali litewsko-polską granicę w pierwszej połowie lat 90., kiedy tam działy się iście dantejskie sceny, kiedy kolejki wydłużały się po ponad 2 kilometry z każdej strony. Zdarzało się im odstać nieraz po półtorej doby nawet, a żeby nie zmarznąć w busku, bo na dworze na całego srożyła się zima, wyskakiwali co jakiś czas z szoferki i robili gimnastykę. Niczym koszmar wracają też wspomnienia o załatwianiu "buchalterii" z urzędami celnymi na granicy i po dotarciu do Wilna. Dziś jest pod tym względem zachodu znacznie mniej, choć też kaprysów wszelkiej maści urzędasów nie brakuje. Tyle że Czesław Tatol w ich pokonywaniu kuty się zrobił na cztery nogi.

Wydawnictwo książki mnożące

Innym sposobem gromadzenia funduszy, koniecznych, by pismo się utrzymywało, jest pomysł na założenie przy redakcji "Magazynu Wileńskiego" Wydawnictwa Polskiego w Wilnie, co nastąpiło w roku 1991. Jego specjalnością stał się poniekąd druk książek w języku polskim z myślą o rodakach w Macierzy, którzy zechcą odwiedzić Litwę i dowiedzieć się czegoś więcej niż zdawkowej informacji z ust pilota podczas wycieczki. Tymi książkami stały się tak deficytowe przewodniki oraz inne wydania, obrazujące polską przeszłość i teraźniejszość nad Wilią i Niemnem. Jak się okazało, znaleźli właściwą niszę edytorską, wcale niezłą "bonanzę". Rekord pod tym względem bije pomyślana dla każdego przybysza z Polski "Pamiątka z Ostrej Bramy" pióra Heleny Ostrowskiej, która w trzech dodrukach osiągnęła łączny nakład 50(!) tys. egzemplarzy, a nadal znajduje nabywcę.

Dotychczasowa "Biblioteka "Magazynu Wileńskiego" liczy 40-parę tytułów o łącznym nakładzie ponad 250 tysięcy egzemplarzy. Gros ich - to pozycje turystyczno-poznawcze, choć nie tylko. Jest w niej m. in. kilka tomików, promujących twórczość naszych współczesnych poetów, książki nawiązujące do dziejów Polaków na Litwie, z których na plan pierwszy wysuwa się bez wątpienia wydana w roku 2002 "Los wilnianina w XX wieku", stanowiąca pokłosie konkursu pod tym samym tytułem, rozpisanego przez "Magazyn Wileński". Konkursu, jaki okazał się prawdziwym "strzałem w dziesiątkę", gdyż spowodował lawinę listów-wspomnień. Wychodząc im naprzeciw temat ten mimo sfinalizowania konkursu jest nadal obecny na łamach pisma, a redakcja nosi się z zamiarem wydania drugiego zbiorowego tomu jakże nieraz pokrętnych losów wilnian w minionym stuleciu.

Kto skrzętnie gromadzi "Bibliotekę "Magazynu Wileńskiego", musi zresztą cokolwiek stłoczyć dotychczasowy księgozbiór na półce, gdyż niebawem ukażą się nowe tytuły. Jak twierdzi Helena Ostrowska, na edytorskie "zielone światło" czeka siedem pozycji, a w perspektywie - kolejne. Rozległe plany w tym zakresie ma też Michał Mackiewicz. Świadom, że dzięki tym książkom mogliby w sposób jakże namacalny podreperować własny budżet, w którym zresztą wydawanie miesięcznika, wydawnictwo książkowe i zarobkowanie na sprowadzonej z Polski prasy funkcjonuje na zasadzie naczyń połączonych, a które to czynności pozwalają utrzymywać się na powierzchni mimo jakże niekorzystnych ogólnolitewskich trendów gospodarczych. Temu utrzymywaniu się na wzburzonej toni na pewno mogłaby sprzyjać tak dziś nachalna reklama. Tylko że Michał Mackiewicz fizjologicznie jej nie znosi, woląc w tym miejscu kolorowe zdjęcie jakiegoś uroczego zakątka Wileńszczyzny. Nie po to jako dziecko polskiego odrodzenia przyszli na świat, by łamy zaśmiecać eksponowaniem pampersów bądź snickersów.

Zagadnięty o marzenia naczelny wyraźnie się ożywia. Ech, jakby tak wszedł w posiadanie różdżki czarodziejskiej, przywróciłby pismu cykl dwutygodniowy, jaki zresztą obowiązywał do roku 1996, kiedy to z powodu zaciskania pasa musieli przestawić się na aktualny cykl miesięczny, albo spowodowałby zwiększenie objętości, by zostawiać po sobie jeszcze trwalszy ślad w dokumentowaniu i utrwalaniu polskości na Litwie. Co prawda, oprócz finansowych uprzyziemniają go w tym zamiarze również kwestie natury organizacyjnej: przydałaby się osoba, która zajęłaby się wyłącznie sprawami wydawniczymi. Bo Mackiewiczowi, odkąd pełni funkcje stołecznego radnego i prezesa Związku Polaków na Litwie, wyraźnie na wszystko brakuje czasu.

Zespół jak zgodna rodzina

Kto wie, co by było, jakby obładowanego niczym juczny wół pracą społeczną naczelnego nie wyręczał w robocie zespół, tworzący jedną zgodną rodzinę. Jak twierdzą Krystyna Ruczyńska, Helena Ostrowska i Janina Lisiewicz, tego poczucia łokcia w sposób szczególny uczyły się wówczas, gdy redakcja mieściła się w mieszkaniu u Mackiewicza. Wtedy to wytworzyła się niewidzialna spójnia, której czas się nie ima, a która rozciąga się jak na dziennikarski kierat z numeru na numer i z książki na książkę tak też na imprezy typu: urodziny, imieniny, obchody świąt z kalendarza liturgicznego. Wtedy, choćby nawet później zaległości wypadło nadrabiać w weekendy, gromadzą się przy wspólnym stole. Nie stanowi to większego zachodu, gdyż zespół daje się zrachować na palcach dwojga rąk, jeśli nie liczyć piór nieetatowych: Haliny Jotkiałło, Julitty Tryk, Alwidy Bajor, Aleksandry Akińczo, dr Haliny Turkiewicz. Każda z nich ma swoje "poletko", urabiane z numeru na numer. Z potrzeby serca raczej, choć też opłacane najbardziej godziwymi ze wszystkich pism polskojęzycznych honorariami.

Oczywiście, dziennikarską pogodę na łamach robią pracownicy etatowi. Przez pewien okres czasu byli w tym gronie też Krystyna Marczyk i Jan Sienkiewicz, dopóki pierwsza nie wyjechała na stały pobyt do Polski, a drugi stał się posłem na Sejm RL. Teraz to "koło zamachowe" stanowią: wspomniane już Helena Ostrowska i Janina Lisiewicz oraz Lucyna Dowdo. Helena z Janiną - to "weteranki" magazynowych łamów, gdyż związały los z tym tytułem od jego powijaków. Pierwsza wyspecjalizowała się w tematyce społecznej, druga natomiast, zadebiutowawszy cyklem tekstów "Portrety wilnian", po dziś dzień penetruje szeroko pojęte zagadnienie oświaty polskiej na Litwie.

Dla Czytelnika, który - panem

Obie z dużym sentymentem wspominają też reportażowe wypady po Wileńszczyźnie. Obierali wtedy poszczególne większe miejscowości jak ta długa i szeroka, na które spadali kilkuosobowym "desantem", obfotografowując i opisując ich dzieje historyczne oraz współczesność. Również poprzez losy ludzi tam mieszkających, którzy zaświadczali, jak trzeba, jak warto żyć. Żałują, że od pewnego czasu takie reportaże zniknęły z łamów. Helena tę absencję usprawiedliwia nawałem pracy, gdyż ma na co dzień jeszcze obowiązki sekretarza odpowiedzialnego redakcji. Pełni więc dyżury z dnia na dzień na siódmym piętrze w Domu Prasy, gdzie dziś jeden z kilku pokoi ma redakcja, by powitać nieetatowych autorów, być czym bogata, tym rada czytelnikom, przychodzącym po gratisowy odbiór prasy. Zna wielu bardziej niż z widzenia, gdyż odbyła krocie rozmów, dla każdego znajdując słowo krzepiące i serdeczne. W szczególności dla tych ze wsi, komu przyjazd do redakcji stanowi całą wyprawę i stwarza niepowtarzalną możliwość spowiedzi duchowej.

Wcześniej współpracująca z "Magazynem Wileńskim", a od roku 2002 będąca na liście jego dziennikarzy etatowych Lucyna Dowdo "wyspowiadała" natomiast w swych komentarzach niejednego polityka. Pokutę wymierzając mu ostrzem pióra, co niczym igła. I żałując - jak się zwierza - że nie zawsze słowo potrafi oddać pełnię groteskowości sytuacji, jakie powodują mężowie stanu spod znaku Pogoni. Na pociechę pozostaje świadomość, iż tematów w pisaniu naprawdę nie zabraknie, bo rzeczywistość litewska do złudzenia kopiuje cyrkowego błazna. Co prawda, dla szarego obywatela jego widokowi towarzyszy uśmiech przez łzy.

Redagująca obecnie "Magazyn" ekipa byłaby jakże niepełna bez wymienienia z imienia i nazwiska Krystyny Ruczyńskiej i Sławomira Subotowicza, związanych z redakcją odpowiednio od początków jego istnienia i od roku 1994. O ile oczkiem w głowie Krystyny jest stylistyczne cyzelowanie tekstów tudzież korekta, a co za tym idzie - poprawność treści, w czym pomocne znoszone słowniki, o tyle Sławomir - redaktor techniczny dopieszcza pismo pod względem formy z pomocą komputerów, stwarzających po temu wręcz możliwości nieopisane. Odkąd redakcja otrzymała w darze od Macierzy supernowoczesny cyfrowy aparat fotograficzny, domeną Sławka stały się ponadto zdjęcia. Robione jako ilustracje do tekstów w "Magazynie" albo do książek (potwierdzeniem tego niech służy celowanie obiektywem w kierunku zabytków Kowna do przewodnika o tym mieście pióra Jadwigi Kudirkiene). Zagadnięty o zamiary na przyszłość, Subotowicz nie kryje, że chciałby czynić pismo jeszcze powabniejsze dla oka czytelnika. "Bo Czytelnik (koniecznie dużą literą pisany) - naszym panem i gotowi jesteśmy nieba mu przychylać " - twierdzi podnosząc głowę znad pokreślonej strony Krystyna.

O słuszności tych słów przekonałem się podczas pobytu w redakcji w dniu 7 stycznia br., czyli nazajutrz po rocznicy 15-lecia. Nie zastałem tu nic z fety ani spoczywania na laurach, tylko pełną skupienia pracę nad 253 z kolei numerem "Magazynu Wileńskiego", w sposób jakże trwały zbratanego z pisanym słowem polskim. Niech to bratanie się Tobie, 15-letni Jubilacie, towarzyszy na początek w perspektywie długiej jak stulecie, sprzęgając się z wdzięcznością tych, co przyswajają i zechcą przyswajać treści, jakie niesiesz...

Henryk Mażul
Na zdjęciu: redakcja w aktualnym składzie
Fot. autor

<<<Wstecz