Szpital "Czerwony Krzyż" - likwidowany!?

Zamach na zdrowie Wileńszczyzny

Gdyby zliczyć tych, komu Uniwersytecki Szpital Centrum Wilna, popularnie zwany "Czerwony Krzyż", za ponad 60 lat istnienia przywrócił zdrowie, wypadłoby przywołać grube tysiące. Opasłe tomiska byłyby też konieczne dla ulokowania niekłamanej wdzięczności byłych i obecnych pacjentów. Bo tej placówce leczniczej towarzyszy nie lada renoma. Zaskarbiona ofiarnym wysiłkiem pracującego tu personelu, w którego gronie nie brak specjalistów wybitnych. W ich to właśnie cudotwórcze ręce trafiali niezmiennie od roku 1980 potrzebujący pomocy lekarskiej mieszkańcy Wileńszczyzny, dla której szpital ten był bazową placówką zdrowotną. A, przyznać trzeba, do zdrowia przywracały ich nie tylko leki, ale też atmosfera: do każdej osoby starszej, nie mówiącej po litewsku, zwracano się w jej ojczystym języku, co powodowało wyraźny komfort psychiczny, wyciszało niepotrzebne stresy.

Zakusy "wielkiego pieniądza"

Zaraz po tym, gdy Litwa odzyskała niepodległość w roku 1990, a "rewolucji" nie uniknęła też medycyna, nad szpitalem "Czerwony Krzyż" niczym ciemne gradowe chmury zaczęła się formować niepewność co do przyszłości. Zlokalizowany w samym centrum Wilna kłuł on wyraźnie oko tym wszystkim, komu jawiła się tu idealna mieścina na uruchomienie prywatnej inicjatywy. Wtedy też doleciały judaszowe podszepty, by na placówce, która lat tyle przywracała ludziom zdrowie, zawiesić kłódkę. Pomysł był wprawdzie na tyle karkołomny, że dzielono się nim półgębkiem, jakby w obawie, że cała Wileńszczyzna, dla której stanowi zbawczą oazą zdrowia, stanie murem w jego obronie.

Wielka oligarchia finansowa, kryjąca się w wyraźnie przez chaos rządzonej Litwie za niejedną ciemną sprawką, nie dała za wygraną, by "Czerwony Krzyż" zlikwidować. Za każdym razem cofała się jednak jak niepyszna, trafiając na zdecydowane "nie" podwileńskiego "vox populi". Ferment likwidacyjny leżakował wszak niczym wino w beczkach. Bo zbyt kusząca jest połać ziemi, na której "Czerwony Krzyż" się sadowi, mając do dyspozycji 20 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni, skąd ręką przecież sięgnąć do uchodzącego za serce stolicy Placu Katedralnego i wycackanego ostatnio za bajońskie pieniądze odcinka alei Giedymina. Kawałek ziemi wręcz wymarzony, by za wyprane pieniądze zaadoptować istniejące budynki albo od fundamentu na wyburzonych murach pobudować, dajmy na to, kasyno, hotel albo lokal innej użyteczności publicznej, który nowym właścicielom pomógłby pomnażać i bez tego bajeczne fortuny. Że kosztem szpitala? A kogo to obchodzi. Nowobogaccy są przecież w swych zamiarach bezwględni. Szczególnie jeśli za tym stoją grube ryby w najwyższych urzędach państwowych, gdzie zapadają wyroki.

Knują i kłamią

O likwidacji szpitala "Czerwony Krzyż" zaczęło być po raz kolejny głośno, odkąd szefem ministerstwa zdrowia ponownie został Juozas Olekas. Tym razem z jego błogosławieństwa, ba - z inicjatywy przypuszczono atak frontalny, a w obieg, żeby jak w bajce Kryłowa "dat' zakonnyj wid i tołk", puszczono mijające się z prawdą twierdzenia o rzekomej nierentowności, niewystarczającym dozbrojeniu sprzętowym, zbyt niskiej jakości świadczonych usług. Na domiar, by cokolwiek stonować dramat sytuacji, zaczęto przed ewentualnymi chorymi snuć kolorowe wizje, ile to zyskają, jeśli staną się pacjentami kliniki w Santoryszkach, do której to kliniki w myśl likwidatorów "Czerwonego Krzyża" ma on być dołączony. Ani słowem nie napomykając wprawdzie o tym, że lecznica santoryska jest i bez tego przeładowana, stąd mieszkańcy Mickun, Ławaryszek czy Sużan będą tu wyraźnie nieproszonymi gośćmi.

A tymczasem sytuacja z ochroną zdrowia na Wileńszczyźnie każe bić w głośne dzwony trwogi. W rejonie wileńskim np. na 10 tys. mieszkańców przypada ledwie 13,6 lekarzy, podczas gdy ten wskaźnik na Litwie wynosi 40. W tymże rejonie liczba szpitalnych łóżek na 10 tys. mieszkańców stanowi 18,4, podczas gdy przeciętna w kraju sięga 89,6. To zderzanie wskaźników jak niebo a ziemia można byłoby znacznie wydłużać.

Aż strach pomyśleć, co będzie, jeśli zgodnie z zamysłem "reformatorów" szpital "Czerwony Krzyż", który w roku ubiegłym przywrócił do zdrowia bez mała 14 tysięcy pacjentów, z czego 11 i pół tysiąca stanowili mieszkańcy powiatu wileńskiego, przestanie świadczyć swe usługi. Przecież rejon wileński (największy powierzchniowo i pod względem liczby mieszkańców w republice) nie posiada placówki zdrowotnej o podobnym zakresie usług. Po tym, gdy zamknięto szpitale w Mejszagole i Podbrzeziu, pozostałe cztery (w Czarnym Borze, Szumsku, Niemenczynie i Rzeszy) otrzymały statut jedynie szpitali opieki i leczenia zachowawczego, gdzie zresztą na tysiąc mieszkańców przypada ledwie jedno łóżko.

Obecny dyrektor szpitala "Czerwony Krzyż" Gediminas Degutis nie kryje zakłopotania zamiarami, jakie knuje ministerstwo zdrowia. Właśnie knuje, bo jak tu zdrową logiką wytłumaczyć, że zlikwidowany ma być szpital, który pracuje rentownie, co bardziej niż wymownie potwierdza fakt, że w roku ubiegłym za wyświadczone usługi byli "w plusie" równym 886 tysięcy litów.

Wierutną bzdurą są więc twierdzenia ministra Olekasa, że "Czerwony Krzyż" nie potrafi zarobić na siebie. Podobnie jak z prawdą mija się nachalne wmawianie, iż w Santoryszkach pacjenci będą mieli o niebo lepsze warunki leczenia, bardziej wykwalifikowany personel i nowoczesny sprzęt diagnostyczny. Oni też kroczą w nogę z postępem. Od roku 1995 w tym celu zainwestowano 20 mln litów. "Czerwony Krzyż" może się dziś poszczycić wspaniale urządzoną salą reanimacyjną, świetnie wyposażonymi gabinetami diagnostyki, najlepszą ponoć na Litwie salą steralizacyjną. No, i rzecz najważniejsza - kapitał ludzki, doskonale przygotowani specjaliści, wiedzący, jak ulżyć ból i cierpienie potrzebującym pomocy.

Trzeba być kompletnym naiwniakiem, by uwierzyć, że to troska o zdrowie zwykłych śmiertelników, a nie prywata kieruje decyzjami urzędasów na górze, mającymi wykończyć szpital "Czerwony Krzyż". Ktoś bowiem upodobał sobie miejsce, które zajmuje, i teraz robi wszystko, by wejść w jego posiadanie, wykorzystując za parawan reformę w ochronie zdrowia. Degutis w to nie wątpi. Skoro tak jednak ma się stać, to czyż nie celowe byłoby przeznaczenie pod kierowany przezeń szpital pomieszczenia zastępczego. Ot, chociażby byłej "specówki" na Antokolu, która wisi między niebem a ziemią. Ale nie: o budynku zastępczym mowy nie ma. Niczym refren w piosence brzmi: szpital ma być dołączony do kliniki w Santoryszkach, co przecież równa się jego likwidacji. 26 sierpnia br. została utworzona specjalna komisja, która powinna do 1 listopada br. przedłożyć stosowny projekt reorganizacyjny. Degutis jest bardziej niż pewny, jaki werdykt zapadnie. Chyba że głosy protestu ludności będą tak głośne, że nawet głusi w znieczulicy ministerialni klerkowie je usłyszą.

Frontem - w obronie

Bronisława Siwicka, prezesująca Polskiemu Stowarzyszeniu Medycznemu na Litwie, a pracująca na co dzień w charakterze ordynatora interny w "Czerwonym Krzyżu", za każdym razem, jak tylko nad szpitalem niczym miecz Damoklesa zawisała groźba likwidacji, uderzała w głośne dzwony. Teraz też nie siedzi z założonymi rękoma. Świadoma opłakanych w skutkach konsekwencji, gdyby szpital zlikwidowano, dla zdrowotnej kondycji Wileńszczyzny, gdzie gros mieszkańców stanowią Polacy, zwróciła się z apelem do Związku Polaków na Litwie, Akcji Wyborczej Polaków na Litwie oraz posłów na Sejm z jej ramienia o wspólną obronę szpitala "Czerwony Krzyż" przed zakusami likwidacyjnymi. W odpowiedzi nań otrzymała pełne poparcie, a poseł Jan Mincewicz wystosował list otwarty do prezydenta Rolandasa Paksasa, do przewodniczącego Sejmu Arturasa Paulauskasa oraz do premiera Algirdasa Brazauskasa, prosząc o odwołanie nieprzemyślanego rozporządzenia ministra Juozasa Olekasa i niedopuszczenie do tego, aby sytuacja ochrony zdrowia w rejonie wileńskim jeszcze bardziej się pogorszyła.

Cieszy, że wielce aktywną postawę zajęli też mieszkańcy. Ich zbiorowym wysiłkiem zebrano bez mała 30 tysięcy podpisów pod postulatami, by rzeczony szpital nadal pełnił swą szlachetną misję, a trafiły one do najwyższych instancji republikańskich. 4 września, podczas wizyty bawiącego akurat w Wilnie premiara RP Leszka Millera w siedzibie rządu litewskiego, na byłym placu Elizy Orzeszkowej zorganizowano pikietę protestacyjną. Napisy na plakatach wręcz wołały: "Największy w republice rejon wileński powien mieć własny szpital", "Nie chcemy umierać!", "Ręce precz od Uniwersyteckiego Szpitala Centrum Wilna!".

Trzymający je ludzie byli zdesperowani. Przyszły na świat właśnie w porodówce "Czerwonego Krzyża" Stanisław Staszkowski, doglądające akurat leczące się w tej placówce zdrowia leciwe matki Józefa Potocka i Helena Tatol, Grażyna Gornaczenko, która nie szczędziła fatygi w zbieraniu podpisów w Niemenczynie, oraz nękana przez cukrzycę, a stale znajdująca pomoc tutejszych endokrynologów Iraida Wołkowa w jeden głos twierdzili, że szpital "Czerwony Krzyż" dla Wileńszczyzny - to prawdziwe koło ratunkowe. "Jego likwidacja oznaczałaby, że pójdziemy na dno. W Santoryszkach nikt na nas nie czeka..." - twierdził głosem pełnym goryczy St. Staszkowski. I trudno się z tym nie zgodzić.

Państwo Litewskie ostatnimi laty wyraźnie opętały reformy. "Na głowie" stoi oświata, rolnictwo, kultura. W medycynie też ma być inaczej, bardziej scentralizowanie. Jeśli wierzyć ministrowi Olekasowi, z 24 szpitali wileńskich w perspektywie pozostanie jedynie 10. Nie wiem, naprawdę nie wiem, czy tędy droga, mająca usprawnić opiekę zdrowotną ludności w dobie, gdy statystyki zachorowalności dzieci i dorosłych każą wręcz bić na alarm. Szczególnie - na Wileńszczyźnie. Czy zatem likwidując szpital "Czerwony Krzyż" ministerialni decydenci nie lansują selekcji naturalnej regulującej populację zwierząt..?

Henryk Mażul
Na zdjęciu: pikieta w obronie szpitala "Czerwony Krzyż"
Fot. Autor


Apel PSML

Polskie Stowarzyszenie Medyczne na Litwie (PSML) występuje z apelem do mieszkańców Wileńszczyzny, jak również do posłów na Sejm RL, jak też radnych samorządów, aby podjęli pilne kroki w obronie Uniwersyteckiego Szpitala Centrum Wilna ("Czerwony Krzyż").

Zgodnie ze statutem, PSML za podstawowy cel swej działalności stawia udzielanie pomocy w poprawie sytuacji zdrowotnej mieszkańców Wileńszczyzny. Jako organizacja społeczna, w Domu Kultury Polskiej w Wilnie udziela ona nieodpłatnych konsultacji profilaktycznych, prowadzi działalność oświatowo-medyczną, zajmuje się doskonaleniem kwalifikacji zawodowych członków stowarzyszenia i in. W tym celu nadzoruje i bada sytuację zdrowotną mieszkańców.

Statystyka mówi, że wskaźniki zdrowotne są gorsze aniżeli w innych regionach Litwy. Przytoczmy niektóre z nich. Według danych za rok 2001 zarejestrowano chorób na 1000 mieszkańców: na Litwie - 924,0, w powiecie wileńskim - 1164,2, w rejonie wileńskim - 954,8; udzielono pomocy ratunkowej na tysiąc mieszkańców: na Litwie - 243,9, w powiecie wileńskim - 225,2, w rejonie wileńskim - 187,9; liczba zgonów na 1000 mieszkańców: na Litwie - 11,6, w powiecie wileńskim - 11,0, w rejonie wileńskim - 14,0; leczono w szpitalach osób na 1000 mieszkańców: na Litwie 240,3, w powiecie wileńskim - 253,1, w rejonie wileńskim - 124,6.

Jak widać, opieka zdrowotna jest szczególnie niezadowalająca w rejonie wileńskim, który otacza miasto Wilno. Największy rejon republiki (89 300 tys. mieszkańców) nie ma swego głównego (centralnego) szpitala. Niedopuszczalna jest więc likwidacja, czy też przyłączenie do innych szpitali Uniwersyteckiego Szpitala Centrum Wilna ("Czerwony Krzyż"), który ponad 60 lat jest podstawowym dla mieszkańców Wileńszczyzny i głównym dla rejonu wileńskiego. Szpital jest wieloprofilowy, rentowny, według wskaźników pracy zajmuje wiodące miejsce w powiecie wileńskim. W rzeczonym szpitalu co roku niedbędną pomoc medyczną otrzymuje ponad 11 000 mieszkańców powiatu wileńskiego, z których około połowy - to mieszkańcy rejonu wileńskiego.

Szpital jest chętnie wybierany przez pacjentów Wileńszczyzny, nic więc dziwnego, że zebrano około 30 tys. podpisów z prośbą o pozostawienie tej placówki, gdyż inne szpitale z powodu braku miejsc nie są w stanie zapewnić pomocy medycznej.

PSML protestuje przeciwko pośpiesznie podjętej decyzji urzędników. Należy odnaleźć lokal dla szpitala centrum Wilna, jeżeli plac, gdzie się znajduje, jest potrzebny na inne cele. U progu przystąpienia do Unii Europejskiej nie należy podejmować decyzji wbrew woli równoprawnych obywateli Litwy.

W imieniu Zarządu i członków Stowarzyszenia
prezes Bronisława Siwicka

<<<Wstecz